Kolej na muzykę: „The Complete Monterey Pop Festival” (2017)

wolnadroga.pl 3 tygodni temu

Dziś odwołam się do roku 1967. W kraju był to rok płytowego debiutu Czesława Niemena. Zadebiutowali również Skaldowie oraz Ewa Demarczyk płytą z piosenkami Zygmunta Koniecznego. W tym samym czasie na świecie rozkwitał rock, czerpiąc inspiracje z bluesa i jazzu. I jak mawiał klasyk – właśnie „w takich okolicznościach przyrody”, w Monterey (Kalifornia) niedaleko San Francisco, odbył się pierwszy festiwal rockowy. Był zapowiedzią późniejszej o dwa lata legendarnej imprezy w Woodstock, choć jak twierdzi wielu współczesnych krytyków – ze względów muzycznych okazał się imprezą znacznie ważniejszą.

Pomysł był prosty – artyści grają za darmo, a w zamian otrzymują możliwość wystąpienia na ze wszech miar profesjonalnie przygotowanej scenie, przed olbrzymim audytorium, którego nie pomieściłaby żadna pobliska sala koncertowa. Do tego zapewniono równie profesjonalną obsługę (dojazd, wyżywienie, nagłośnienie oraz wyspecjalizowaną ekipę techniczną i filmową). Za całością stało czterech ludzi: John Philips – wokalista The Mamas & The Papas i Derek Taylor – również związany z The Mamas & The Papas, który odpowiadał za kontakty zespołu z mediami. Dwaj pozostali to Lou Adler i Alan Pariser, obaj na co dzień zajmujący się organizacją koncertów.

Cała czwórka zdecydowała, iż czas na szerszą popularyzację zjawiska, jakim była kalifornijska scena undergroundowa. Pod tym względem San Francisco było w istocie wyjątkowe, stając się nieoficjalnym centrum światowej kontrkultury. John Philips postanowił zareklamować festiwal w oryginalny sposób. Skomponował piosenkę „San Francisco (Be Sure To Wear Flowers In Your Hair)”. Nagrał ją ze swym przyjacielem Scottem McKenzie, dając mu tym samym nieśmiertelną popularność. Tak powstał niezapomniany światowy hit, który po dziś dzień kojarzony jest z „latem miłości” i hippisowską rewoltą spod znaku „dzieci kwiatów”.

Na śpiewaną reklamę odpowiedziało wielu młodych ludzi. Organizatorom udało się zaangażować ponad trzydziestu wykonawców, w tym wielu znaczących artystów spod znaku psychodelii i folk rocka. Zagrali m.in. The Byrds, Lou Rawls, Johnny Rivers, Simon and Garfunkel, Country Joe and The Fish, Canned Heat, Jefferson Airplane, Otis Redding, Ravi Shankar, Buffalo Springfield, Scott McKenzie, The Mamas & The Papas oraz The Who, Jimi Hendrix Experience, Janis Joplin i Big Brother and the Holding Company, The Animals i Grateful Dead.

Dla wielu współczesnych miłośników muzyki są to nazwiska znane i znaczące, jednak latem 1967 r. o wielu z nich nikt jeszcze nie słyszał. Zaproszono też The Beatles, ale odmówili, zaś The Kinks i The Rolling Stones nie otrzymali wiz. Szkoda, iż pominięto The Doors, a Bob Dylan dalej ukrywał się w Woodstock po swoim wypadku motocyklowym.

Nie ukrywam, iż dałbym wiele, by w tamten czerwcowy weekend znaleźć się na stadionie w Monterey i być choćby świadkiem narodzin światowej kariery Janis Joplin. Była wówczas pochodzącą z Teksasu mało znaną wschodzącą gwiazdką. Zaledwie rok wcześniej dołączyła do zespołu bluesrockowego Big Brother & The Holding Company, cieszącego się umiarkowaną popularnością w undergroundowym środowisku San Francisco. Nieco czasu minęło, nim wspólnie wypracowali własne brzmienie, bowiem jej sposób interpretacji nie przystawał do eksperymentalnej muzyki, którą Big Brother prezentował wcześniej. Powoli jednak publiczność zaczęła doceniać ich koncerty, zaś występ na Monterey Pop przypieczętował popularność grupy z oryginalną solistką za granicą.

Zagrali w sobotnie popołudnie, wyłamując się z przyjętych zasad, gdyż nie pozwolili na rejestrację występu bez honorarium. Zrobili jednak takie wrażenie, iż organizatorzy wynegocjowali ponowny koncert w niedzielę, który utrwalono na taśmie filmowej. Dzięki temu dziś możemy zobaczyć jak Janis Joplin kradnie cały spektakl zespołowi swym niemal ekstatycznym wykonaniem „Ball’n’Chain”, sprawiając u doświadczonej Mamy Cass z The Mamas & The Papas przysłowiowy „opad szczęki”, co reżyser D.A. Pennebaker skrzętnie odnotował w swym dokumencie filmowym.

Nic dziwnego, iż kilka miesięcy później zespół podpisał nowy kontrakt z wytwórnią Columbia Records. Podobnie mowę odjęło publiczności obserwującej występ Hendrixa, gdy ten w „Hey Joe” szarpał struny zębami, po czym niczym cyrkowiec zaimprowizował solo na gitarze przerzuconej na… plecy. Dla tych, których trudno było zadziwić takimi sztuczkami w finale „Wild Thing” sprzężoną ze wzmacniaczem wyjącą gitarę podpalił i rozbił o scenę, rzucając jej resztki w oniemiały tłum. Dziś już to nie szokuje, a epigońskie powtórki wydają się raczej śmieszne, jednak wówczas Jimmy ewidentnie wspiął się na nieznany dotąd poziom ekspresji.

Dobrze, iż dziś pozostały dokumenty z tej jednorazowej wyjątkowej imprezy. Można zdobyć czteropłytowy box CD, jednak znacznie bogatszy jest wznowiony niedawno w formacie blu-ray dokument D.A. Pennebakera „The Complete Monterey Pop Festival”. Pennebaker zarejestrował chwile, które stały się legendą. Prócz wspomnianych atrakcji jest tu jeden z ostatnich koncertów Otisa Reddinga (zarejestrowany na krótko przed jego przedwczesną śmiercią), mamy też Simona i Garfunkela, The Mamas & The Papas, The Who, The Byrds, Hugh Masekela i Ravi’ego Shankara, jest też sporo dodatków. To prawdziwa kapsuła czasu, w której udało się zamknąć atmosferę tamtych dni. Rzecz niezwykła, godna polecenia.

Krzysztof Wieczorek

[email protected]

Idź do oryginalnego materiału