Od dziś na HBO i HBO Max dostępny jest nowy oryginalny serial komediowy. Rzućcie okiem, czy warto oglądać „Kocham LA”, za które odpowiada ceniona aktorka i komiczka Rachel Sennott.
Jak zrobić karierę w Los Angeles i nie zwariować? To hasło wydaje się przyświecać pierwszemu autorskiemu serialowi Rachel Sennott („Na dnie”, „Idol”), który przez długie miesiące był reklamowany przez HBO jako „niezatytułowany projekt”. W końcu zdecydowano się na „Kocham LA„, choć w tej miłości jest tyle samo adoracji, co żalu; tyle samo zachwytu nad wspólną przyszłością, ile strachu przed nagłym odrzuceniem. Nic zresztą dziwnego, skoro komediowy projekt skupia się na „wchodzących w dorosłość” dwudziestokilkulatkach z branży, która nie bierze jeńców.
Kocham LA – o czym jest serial komediowy od HBO?
Osiem półgodzinnych odcinków (widziałem przedpremierowo wszystkie z nich) spędzimy w towarzystwie Mai i jej ekscentrycznej kliki. Bohaterka portretowana przez Sennott jest agentką talentów, która desperacko chce rozwinąć zawodowe skrzydła. Szansa, by to zrobić, pojawia się wraz z Tallulah (Odessa A’zion, „Until Dawn”) – nieaktualną przyjaciółką i aktualną influencerką rozdzieloną z Maią przez niewypowiedziany wprost konflikt. Dziewczyna wpasowuje się w miasto niczym LeBron James w boiska NBA i gwałtownie wywraca życie kumpeli o 180 stopni.
„Kocham LA” (Fot. HBO)Jedni – tacy jak rozpieszczona i naiwna Alani (True Whitaker, „Ojciec chrzestny Harlemu”) – są zachwyceni jej energią, podczas gdy drudzy, jak choćby cyniczny stylista Charlie (Jordan Firstman, „Nauczyciel angielskiego”) zerkają z dystansem na tornado, które ta rozpęta lada moment. W pracy Mai Tallulah staje się perfekcyjną kandydatką na materiał reklamowy, tymczasem w domu – który protagonistka dzieli ze swoim chłopakiem, nauczycielem hiszpańskiego, Dylanem (Josh Hutcherson, „Igrzyska śmierci”) – ten ludzki wulkan energii wybucha, tryskając lawą we wszystkie kąty i burząc ustalony wcześniej porządek.
Podobnie jak „Dziewczyny” – z którymi coraz częściej zestawia się serial Sennott – „Kocham LA” ilustruje ten specyficzny czas w życiu, który zaczęliśmy już kolektywnie określać kryzysem wieku ćwierćwiecza. jeżeli kultowy projekt Leny Dunham relacjonował, jak w „drugą dorosłość” wchodzą nowojorscy milenialsi, tak nowa komedia HBO pokazuje, z czym mierzą się „zetki” w metropolii przesiąkniętej nepotyzmem, otwartą seksualnością i przemysłem rozrywkowym. Sennott lustruje ją przez krzywe zwierciadło – bliskie absurdowi znanemu z „Girls”, ale też homogenicznemu charakterowi „Seksu w wielkim mieście„.
Kocham LA – czy to nasze nowe Dziewczyny od HBO?
„Kocham LA” to bowiem wycinek rzeczywistości miasta aniołów uzależnionych od hedonizmu, mediów społecznościowych i operacji plastycznych. Twórczyni serialu – która zjadła zęby na internetowej komedii spod znaku kuriozów życia miłosnego czy ironicznych reelsów o pokoleniu Z – opisuje bliskie jej realia życia kalifornijskich „it girls” epoki Instagrama. Bohaterami serialu nie są zatem ludzie tacy jak ja czy ty, tylko ci, których wieczorem oglądamy na ekranie telefona – uprzywilejowane „nepo babies” pokroju Alani (grana przez córkę Foresta Whitakera!) czy przesiąknięte sławą influencerki (w jednej z ról m.in.
).
„Kocham LA” (Fot. HBO)Serial traci na tym uniwersalny charakter, przez który „Dziewczyny” pokochano pod każdą szerokością geograficzną, ale z drugiej strony oddaje cenny portret konkretnego miejsca i czasu w perspektywie pokolenia ustalającego trendy. Tak mógłby wyglądać niesławny „The Idol” w swej pierwotnej wersji czy zapomniana nieco „Ekipa„, gdyby zrebootowali ją scenarzyści „Atlanty” do spółki z producentami seksownych reality shows. Pomimo gruntu wyjątkowo podatnego na odniesienia serial Sennott nie cierpi jednak na brak osobliwego charakteru i głosu u steru, który zaczyna wreszcie wychodzić z internetowej bańki.
Osobowość Sennott – odtwórczyni głównej roli, showrunnerki, scenarzystki, a choćby reżyserki finałowego odcinka – przesiąka „Kocham LA” na wskroś. Ukochana zarówno przez nowe amerykańskie kino niezależne (na koncie ma m.in. ceniony komediodramat „Shiva Baby” czy horror „Bodies, Bodies, Bodies” od A24), jak i genziarskie algorytmy TikToka aktorka odnalazła swą niszę w ironicznej komedii – takiej, która ceni autentyczność i bezpośredniość, a przy tym rozedrganie emocjonalne czy przełamywanie seksualnego tabu. Trudno się dziwić, iż serial HBO promowany jej nazwiskiem podkreśla te elementy.
„Kocham LA” to najseksowniejszy tytuł sezonu – i bynajmniej nie oznacza to, iż bohaterowie grzmocą się na ekranie co pięć minut. OK, serial może i otwiera całkiem zabawna scena seksu z trzęsieniem ziemi w tle, ale moje prywatne wyróżnienie wolałbym uzasadnić energią i tonem, który na Zachodzie z powodzeniem zwykło określać się mianem „slutty”. Ten mieści się m.in. w brawurowej pracy kostiumografek, odważnych fragmentach, nieskrępowanym humorze, a choćby nieoczywistych wyborach muzycznych. jeżeli wolicie pruderię, nie jest to serial dla was.
Kocham LA – czy warto oglądać serial komediowy HBO?
Fakt, iż Sennott i wielu z jej współpracowników wywodzi się z internetu, nie uszedł uwadze pokoju scenarzystów zebranego przy okazji „Kocham LA”. Do tej pory telewizja nie ugryzła jeszcze zjawiska rynku influencerów w zadowalającym stopniu i wydaje się, iż serial HBO jest na dobrej drodze, by to zmienić. Komedia nie tylko satyryzuje marketingowe manipulacje pokroju queerbaitngu i wyśmiewa przekręty takie jak farmy klików, ale odsłania też społeczne mechanizmy, którym nierzadko ulegamy, scrollując palcem w ten czy inny sposób.
„Kocham LA” (Fot. HBO)Środowisko charakteryzujące wyżej opisany świat nie przystoi tzw. normalsom, co świetnie obrazuje scena, w której szefowa Mai – gościnnie grana przez Leighton Meester z „Plotkary” – komentuje wybór jej partnera. „Zawsze możemy celować wyżej” – słyszymy z ust prezeski agencji talentów, która w rozmowie z Serialową stwierdziła, iż jej Alyssa jest czymś w rodzaju „personifikacji Los Angeles”. Zgubnym wpływom miasta i jego czarowi ulegają także główni bohaterowie, przez co możecie nie polubić się z nimi od pierwszego odcinka.
Serial bierze na klatę popularne w Stanach Zjednoczonych przekonanie, zgodnie z którym ludzie robiący karierę w LA to fałszywi oportuniści i toksyczni wazeliniarze. Choć na pierwszy rzut oka klika Mai wydaje się być potwierdzeniem tezy, w każdym kolejnym odcinku twórcy odchodzą od stereotypów na rzecz złożonych portretów psychologicznych. Nie każda z postaci doczekuje się wątku, który wynagrodziłby pierwsze negatywne wrażenie, niemniej druga połowa sezonu sprawiła, iż chciałem pokręcić się po Los Feliz z tymi „toksykami” nieco dłużej.
Jak zatem zrobić karierę w Los Angeles i nie zwariować? Debiutancka odsłona „Kocham LA” nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Warto jednak obejrzeć serial, by dowiedzieć się, co robią bohaterowie, by nie doprowadzić do tego stanu. W tym roku mieliśmy już niezłe „genziarskie” tytuły (w maju młodszych ludzi udawali aktorzy z „Nadrabiaj miną„, a „Dorośli” od FX wypełnili sitcomową lukę po „Przyjaciołach”), ale niewykluczone, iż to właśnie Rachel Sennott uchwyciła zeitgeist w najlepszym wydaniu. Kto wie, może choćby nie zwariuje w międzyczasie.

















