Na ekranie pojawia się logo New Line Cinema. Z głośników dobiega tajemnicza, rzewna muzyka orkiestrowa Howarda Shore'a. Chwilę później słychać Éowinę (Miranda Otto), księżniczkę Rohanu. Gdyby głos Éowiny zastąpić głosem Galadrieli, powyższe słowa mogłyby równie dobrze opisywać wspomnienie sprzed ponad dwudziestu lat, kiedy jako nastolatek razem z bohaterami przeżywałem jedną z największych przygód, jakie kiedykolwiek gościły w kinach (wybaczcie patos, ale tak to już jest z seansami formacyjnymi). A jednak nie ma tu mowy o przeszłości, ale o świeżym doświadczeniu z seansu anime "Wojna Rohirrimów" w reżyserii Kenjiego Kamiyamy.
Popkultura nie znosi próżni – trylogia "Władcy Pierścieni" Petera Jacksona na stałe weszła do kanonu najważniejszych kinowych dzieł fantasy i cieszy się niesłabnącym uwielbieniem fanów. Nic dziwnego, iż – podobnie jak w przypadku skrajnie skomercjalizowanych disnejowskich "Gwiezdnych wojen" – tak i tutaj szuka się historii, które podtrzymają ogień zainteresowania uniwersum.
Wydaje się, iż realizacja "Wojny Rohirrimów" i plany nakręcenia aktorskiego filmu "The Hunt for Gollum", są odpowiedzią na osadzony w Śródziemiu serial Amazona, "Pierścienie Władzy". Prawa do ekranizacji dzieł Tolkiena należą do Warner Bros. (częścią wytwórni jest studio New Line Cinema), ale od niedawna także do gargantuicznej firmy Jeffa Bezosa. Warner Bros., czując oddech konkurencji na plecach, chce udowodnić widzom, iż jedyną adekwatną ekranową wersją świata stworzonego przez profesora z Oxfordu jest ta nakręcona przez Petera Jacksona.
Anime Kamiyamy dzieje się dwieście lat przed wydarzeniami znanymi z "Władcy Pierścieni". Za miejsce akcji obrano dobrze znany choćby z "Dwóch wież" Rohan. Hèra (Gaia Wise), córka króla Helma Żelaznorękiego (świetna rola głosowa Briana Coxa), brata się ze zwierzętami, jest niezrównana w jeździe konnej, wybitna w fechtunku, marzy, żeby w pełni samostanowić o sobie i nigdy nie brać ślubu. O jej rękę prosi Wulf, syn królewskiego wasala, dawny przyjaciel Hèry z dzieciństwa. Władca odmawia zgody na ożenek, w wyniku czego rozpoczyna się wieloletnia wojna destabilizująca Rohan.
Opowiedziana w "Wojnie Rohirrimów" historia rzeczywiście została wymyślona przez Tolkiena – można odnaleźć ją w dodatku do książkowego wydania "Władcy Pierścieni". Dowiadujemy się z niego, iż Helm miał córkę, ale nie poznajemy jej imienia. W scenariuszu anime zdecydowano się więc znacząco poszerzyć losy księżniczki.
Nieprzypadkowo narratorką filmu uczyniono Éowinę, podobnie jak Hèra, córkę jednego z władców Rohanu (najciekawszą obok Galadrieli żeńską postać w monumentalnej powieści). Krok ten podjęto nie tylko dlatego, żeby widzowie już od pierwszych chwil zetknęli się ze znajomą bohaterką, ale również w celu wprowadzenia konkretnego punktu widzenia na snutą opowieść. Swego czasu cały internet śmiał się z trylogii Petera Jacksona, w której przez dziewięć godzin (kinowe wersje), kobiety wymieniają ze sobą zaledwie jedną linijkę tekstu. Twórcy "Wojny Rohirrimów" postanowili zmienić ten stan rzeczy. Jedną z najważniejszych postaci drugoplanowych w filmie jest Olwyn (Lorraine Ashbourne) – silna i niezależna opiekunka Hèry. Obie wspierają się i udowadniają, iż w Tolkienowskim świecie znajduje się przestrzeń na siostrzeństwo. Jednocześnie podczas seansu nie ma się wrażenia, iż scenarzyści wprowadzili do uniwersum ideologiczną woltę. Co najwyżej zmienili ostrość kamery z jednej płci na drugą.
Mimo tego trudno uznać Hèrę za postać szczególnie oryginalną: przypomina ona raczej miks postaci z filmów Miyazakiego i pixarowskiej "Meridy Walecznej". Bohaterka ma w sobie coś ze współczującej i empatycznej Nausikii, buńczucznej Mononoke, niezależnej i odrzucającej zalotników Meridy. "Księżniczką Mononoke" wyraźnie inspirowana jest zresztą scena z rozjuszonym, zdziczałym olifantem, którego stara się przechytrzyć Hèra. Fragment ten do złudzenia przypomina atak demonicznego dzika szarżującego na wioskę w animacji Miyazakiego.
O wiele ciekawszy (co chyba należy uznać za porażkę twórców, skoro na pierwszy plan w "Wojnie Rohirrimów" wysunęli postacie kobiece) jest Helm Żelaznoręki kreowany na honorowego, dumnego, krnąbrnego i silnego ponad ludzkie możliwości mitycznego herosa. Ale nie byłoby Helma bez głosu, który użycza mu Brian Cox. Szkot oddaje królowi Rohanu swoje aktorskie regalia: wyborną interpretację tekstu, intonację i tembr zmieniające się na ekranie w monarszy majestat, upór i bitewną furię.
Nie ma wątpliwości, iż twórcy "Wojny Rohirrimów" starają się znaleźć idealny przepis na nową opowieść w uniwersum, ale porządnie przyprawioną nostalgią. Odwiedzamy więc dobrze znane z trylogii Jacksona miejsca: Edoras, stolicę Rohanu i twierdzę w Helmowym Jarze, które wyglądają identycznie jak w filmowym "Władcy Pierścieni" (z tą drobną różnica, iż są animowane). Nie brak tu mrugnięć okiem do widza a choćby poklepywania go po plecach. Pojawiają się głosowe cameo Billy'ego Boyda i Dominica Monaghana, czyli aktorów wcielających się ponad dwadzieścia lat temu w Pippina i Merry'ego. Nieżyjący niemal od dekady Christopher Lee wraca jako narysowany Saruman (do sceny wykorzystano nagrania głosu aktora z okresu produkcji "Władcy Pierścieni"). W jednej z rozmów przewija się temat poszukiwania przez Saurona pierścienia, a w wielu momentach wybrzmiewają rozpoznawalne motywy muzyczne skomponowane przez Howarda Shore'a. Twórcy nie przeskoczyli jednak nostalgicznego rekina i pomimo nawiązań do filmów Jacksona udało się im przedstawić wystarczająco samodzielną historię.
Niestety, wiele do życzenia pozostawia wygląd animacji, która pod względem detali, szczegółowości tła i dynamiki postaci jest prymitywniejsza niż inne święcące triumfy anime. "Wojna Rohirrimów" pod tym względem przypomina raczej odcinek serialu, a nie autonomiczną stylistycznie wypowiedź artystyczną. Kamiyama stał się zresztą w ostatnich latach wyrobnikiem oblekającym zachodnie popkulturowe franczyzy w japońską szatę: reżyserował już anime rozgrywające się w świecie "Gwiezdnych wojen" i "Blade Runnera".
"Wojna Rohirrimów" stara się dać świeczkę widzom żądnym nowych bodźców zaczerpniętych z uniwersum Tolkiena, a ogarek nostalgicznym fanom. Film Kamiyamy pozwala godnie przypomnieć o spuściźnie trylogii Jacksona i przeczekać czas, który pozostał do powrotu na ekran bardziej widowiskowej historii, jaką prawdopodobnie w zamierzeniu ma być "The Hunt for Gollum". "Wojna Rohirrimów" – kameralna, opowiadająca o mniej znanych postaciach z uniwersum – jest również idealną okazją, żeby choć na chwilę oddać głos kobietom ze Śródziemia.
Popkultura nie znosi próżni – trylogia "Władcy Pierścieni" Petera Jacksona na stałe weszła do kanonu najważniejszych kinowych dzieł fantasy i cieszy się niesłabnącym uwielbieniem fanów. Nic dziwnego, iż – podobnie jak w przypadku skrajnie skomercjalizowanych disnejowskich "Gwiezdnych wojen" – tak i tutaj szuka się historii, które podtrzymają ogień zainteresowania uniwersum.
Wydaje się, iż realizacja "Wojny Rohirrimów" i plany nakręcenia aktorskiego filmu "The Hunt for Gollum", są odpowiedzią na osadzony w Śródziemiu serial Amazona, "Pierścienie Władzy". Prawa do ekranizacji dzieł Tolkiena należą do Warner Bros. (częścią wytwórni jest studio New Line Cinema), ale od niedawna także do gargantuicznej firmy Jeffa Bezosa. Warner Bros., czując oddech konkurencji na plecach, chce udowodnić widzom, iż jedyną adekwatną ekranową wersją świata stworzonego przez profesora z Oxfordu jest ta nakręcona przez Petera Jacksona.
Anime Kamiyamy dzieje się dwieście lat przed wydarzeniami znanymi z "Władcy Pierścieni". Za miejsce akcji obrano dobrze znany choćby z "Dwóch wież" Rohan. Hèra (Gaia Wise), córka króla Helma Żelaznorękiego (świetna rola głosowa Briana Coxa), brata się ze zwierzętami, jest niezrównana w jeździe konnej, wybitna w fechtunku, marzy, żeby w pełni samostanowić o sobie i nigdy nie brać ślubu. O jej rękę prosi Wulf, syn królewskiego wasala, dawny przyjaciel Hèry z dzieciństwa. Władca odmawia zgody na ożenek, w wyniku czego rozpoczyna się wieloletnia wojna destabilizująca Rohan.
Opowiedziana w "Wojnie Rohirrimów" historia rzeczywiście została wymyślona przez Tolkiena – można odnaleźć ją w dodatku do książkowego wydania "Władcy Pierścieni". Dowiadujemy się z niego, iż Helm miał córkę, ale nie poznajemy jej imienia. W scenariuszu anime zdecydowano się więc znacząco poszerzyć losy księżniczki.
Nieprzypadkowo narratorką filmu uczyniono Éowinę, podobnie jak Hèra, córkę jednego z władców Rohanu (najciekawszą obok Galadrieli żeńską postać w monumentalnej powieści). Krok ten podjęto nie tylko dlatego, żeby widzowie już od pierwszych chwil zetknęli się ze znajomą bohaterką, ale również w celu wprowadzenia konkretnego punktu widzenia na snutą opowieść. Swego czasu cały internet śmiał się z trylogii Petera Jacksona, w której przez dziewięć godzin (kinowe wersje), kobiety wymieniają ze sobą zaledwie jedną linijkę tekstu. Twórcy "Wojny Rohirrimów" postanowili zmienić ten stan rzeczy. Jedną z najważniejszych postaci drugoplanowych w filmie jest Olwyn (Lorraine Ashbourne) – silna i niezależna opiekunka Hèry. Obie wspierają się i udowadniają, iż w Tolkienowskim świecie znajduje się przestrzeń na siostrzeństwo. Jednocześnie podczas seansu nie ma się wrażenia, iż scenarzyści wprowadzili do uniwersum ideologiczną woltę. Co najwyżej zmienili ostrość kamery z jednej płci na drugą.
Mimo tego trudno uznać Hèrę za postać szczególnie oryginalną: przypomina ona raczej miks postaci z filmów Miyazakiego i pixarowskiej "Meridy Walecznej". Bohaterka ma w sobie coś ze współczującej i empatycznej Nausikii, buńczucznej Mononoke, niezależnej i odrzucającej zalotników Meridy. "Księżniczką Mononoke" wyraźnie inspirowana jest zresztą scena z rozjuszonym, zdziczałym olifantem, którego stara się przechytrzyć Hèra. Fragment ten do złudzenia przypomina atak demonicznego dzika szarżującego na wioskę w animacji Miyazakiego.
O wiele ciekawszy (co chyba należy uznać za porażkę twórców, skoro na pierwszy plan w "Wojnie Rohirrimów" wysunęli postacie kobiece) jest Helm Żelaznoręki kreowany na honorowego, dumnego, krnąbrnego i silnego ponad ludzkie możliwości mitycznego herosa. Ale nie byłoby Helma bez głosu, który użycza mu Brian Cox. Szkot oddaje królowi Rohanu swoje aktorskie regalia: wyborną interpretację tekstu, intonację i tembr zmieniające się na ekranie w monarszy majestat, upór i bitewną furię.
Nie ma wątpliwości, iż twórcy "Wojny Rohirrimów" starają się znaleźć idealny przepis na nową opowieść w uniwersum, ale porządnie przyprawioną nostalgią. Odwiedzamy więc dobrze znane z trylogii Jacksona miejsca: Edoras, stolicę Rohanu i twierdzę w Helmowym Jarze, które wyglądają identycznie jak w filmowym "Władcy Pierścieni" (z tą drobną różnica, iż są animowane). Nie brak tu mrugnięć okiem do widza a choćby poklepywania go po plecach. Pojawiają się głosowe cameo Billy'ego Boyda i Dominica Monaghana, czyli aktorów wcielających się ponad dwadzieścia lat temu w Pippina i Merry'ego. Nieżyjący niemal od dekady Christopher Lee wraca jako narysowany Saruman (do sceny wykorzystano nagrania głosu aktora z okresu produkcji "Władcy Pierścieni"). W jednej z rozmów przewija się temat poszukiwania przez Saurona pierścienia, a w wielu momentach wybrzmiewają rozpoznawalne motywy muzyczne skomponowane przez Howarda Shore'a. Twórcy nie przeskoczyli jednak nostalgicznego rekina i pomimo nawiązań do filmów Jacksona udało się im przedstawić wystarczająco samodzielną historię.
Niestety, wiele do życzenia pozostawia wygląd animacji, która pod względem detali, szczegółowości tła i dynamiki postaci jest prymitywniejsza niż inne święcące triumfy anime. "Wojna Rohirrimów" pod tym względem przypomina raczej odcinek serialu, a nie autonomiczną stylistycznie wypowiedź artystyczną. Kamiyama stał się zresztą w ostatnich latach wyrobnikiem oblekającym zachodnie popkulturowe franczyzy w japońską szatę: reżyserował już anime rozgrywające się w świecie "Gwiezdnych wojen" i "Blade Runnera".
"Wojna Rohirrimów" stara się dać świeczkę widzom żądnym nowych bodźców zaczerpniętych z uniwersum Tolkiena, a ogarek nostalgicznym fanom. Film Kamiyamy pozwala godnie przypomnieć o spuściźnie trylogii Jacksona i przeczekać czas, który pozostał do powrotu na ekran bardziej widowiskowej historii, jaką prawdopodobnie w zamierzeniu ma być "The Hunt for Gollum". "Wojna Rohirrimów" – kameralna, opowiadająca o mniej znanych postaciach z uniwersum – jest również idealną okazją, żeby choć na chwilę oddać głos kobietom ze Śródziemia.