Od kiedy pamiętam i niezależnie od hobby i przedmiotu zainteresowania, praktyka działań w obrębie grupy zajawkowiczów – szczególnie ta skupiona na humorze – tworzyła mocne podziały między kobietami i mężczyznami. Lata mijały, internetowe fora zamieniły się w fejsbukowe grupki, a obrzydliwa tradycja izolowania męskich aktywności od swoich partnerek trwała w najlepsze. Jest oczywiście wiele płaszczyzn, na których patriarchat trzyma się w Polsce mocno – od prawodawstwa po normy płacowe – ale dzisiaj zajmiemy się zmurszałymi zwyczajami związanymi z czasem wolnym.
Od kiedy pamiętam, jestem hobbystą. Mój morderczy finansowo i logistycznie romans ze wszelkimi przejawami nerdostwa, od gier figurkowych po mangę, trwa już prawie trzy dekady. Z czasem doszły płyty winylowe, które oprócz tego, iż były obiektami miłości do muzyki, były także narzędziami w mojej DJ-skiej pracy. Pojawił się też rozmaity sprzęt muzyczny, czy to instrumenty, czy graty przydatne w procesie produkcji. Widziałem wzloty i upadki fandomów i ewolucję platform, na których można było wymieniać się opiniami na temat własnych pasji, praktyk i sprzętów dla osób pracujących profesjonalnie z muzyką. I jeden parszywy wątek nie dawał mi spokoju, bo był obecny niezależnie od kontekstu czasów i przedmiotu zainteresowania. Figura żony/partnerki/dziewczyny, przed którą należy ukrywać hobby, a głównie wydatki z nim związane. Kaskady dowcipów i dobrych porad, rzucane ot tak tekściki w rodzaju: byleby się żonka nie dowiedziała HEHE, memy jeżące włos na głowie.
Niezależnie czy mówimy o piwniczakach zajaranych Warhammerem, kolekcjonerach płyt winylowych, czy wąsatych przedsiębiorcach, którzy kupują najdroższe syntezatory świata, kobieta – i (przynajmniej w teorii) najbliższa osoba – to wróg, który psuje dobry humor, oprawczyni zbyt blisko trzymająca paragony przy nosie, destruktorka męskiego świata.
Patriarchat to cwana bestia, tworzenie podziałów, zwykle sztucznych, to jego ulubiony tryb działania. Wieczne oddzielanie tego, co męskie od tego, co żeńskie, wymazywanie osób nieheteronormatywnych z dostępu do doświadczenia. Hobby staje się w tym układzie podstawą ukrywania się przed partnerską relacją – nie jest tajemnicą, iż polski facet ma problemy ze szczerością i otwartością w związkach, nic dziwnego, iż choćby na niewinnym gruncie hobby też musi ujeżdżać falę bullshitu.
Te paskudne obyczaje nie są ograniczone tylko do sfery zamkniętych forów i grup. Co rusz całkiem duże sklepy z winylami wrzucają kolejne śmieszne obrazki, które utwardzają stereotypy i podziały, zdarza się to też firmom produkującym sprzęt muzyczny. prawdopodobnie dotyczy to również wielu innych hobby, ale mówię o tym, co sam obserwuję. choćby nie zaczynam o piłce nożnej, bo stopień seksizmu, różnych zestawów dla asystentki kibica, regulaminów żony na mistrzostwa i innych upiornych wymysłów, za przeproszeniem, wypierdala poza skalę.
To, iż kojarzymy pewne aktywności z mężczyznami, a inne z kobietami – warto tu dodać, iż w tych podziałach nie ma miejsca na osoby spoza binarnej wizji płci – jest kwestią wyłącznie obyczajową, nie ma nic wspólnego ani z różnie rozumianą naturą, ani z inherentnymi cechami tych aktywności. Znam sporo osób, które nie są mężczyznami, a jara je piłka nożna, z syntezatorów korzystają nie tylko hobbystyczni wujaszkowie, ale także cały szereg ludzi profesjonalnie zajmujących się muzyką, płyty winylowe kupują również kobiety, osoby trans i niebinarne. W zasadzie od dziecka wtłacza się nam stereotypy i szkodliwe wzorce zachowań, a potem, przez kompletnie źle skalibrowaną edukację i społeczny konformizm, tkwimy w nich aż po grób, raniąc otoczenie, nie potrafiąc zbudować związków opartych na szczerości, wreszcie, działając na szkodę hobby, które rzekomo tak kochamy. W tym roku w niektórych krajach oglądalność Mistrzostw Europy w piłce nożnej spadła choćby o 40% względem poprzednich, w pokoleniu Z ten sport ma największy elektorat negatywny – to właśnie pozbawiona równości atmosfera odbija się czkawką. Dorasta pokolenie, które jest szczególnie mocno wyczulone na bullshit i w przeciwieństwie do millenialsów, którym często łatwiej machnąć ręką na przemocowe zachowania i januszowy vibe, byleby w spokoju oddać się ulubionej rozrywce, konsekwentnie odmawia uczestniczenia w zjawiskach, które nie zgadzają się z ich wartościami. Tymczasem brak równości rani chętnych, którzy nie potrafią odnaleźć się w bro klimacie. Wystarczy porozmawiać z podmiotami zajmującymi się edukacją i propagującymi np. sztukę DJ-ską, żeby usłyszeć dość upiorne historie. Kolektyw Oramics swoją ofertę nauki DJ-ingu i produkcji muzycznej kierował głównie do osób LGBTQ+ i kobiet, bo te grupy najmocniej odbijały się od patriarchalnej ściany śmieszkowania i gatekeepingu. Sytuacja poprawiła się odrobinę, owszem, ale wciąż na sensowne pytania zadawane na specjalistycznych grupkach, osoby niemęskie mogą uzyskać odpowiedzi gorsze niż pałka przez głowę. O ile w muzycznym świecie rzeczywiście wszystko zmierza powoli ku poprawie, tak np. w światach nerdowskim czy kibicowskim – też przecież coraz bardziej zdywersyfikowanych – na grupkach i forach, a często i w oficjalnej komunikacji marek i firm, wciąż regularnie wybija seksistowskie szambo.
Zaczyna się nieśmiało, od żarcików na temat chowania paragonów przed żoną, a kończy tym, iż pewne hobby mają wielki problem, żeby przyciągnąć kogokolwiek innego, niż biały heterofacet. Wykraczając poza najważniejszy horyzont ludzkiej empatii, a wkraczając w obszar odrobinę bardziej cyniczny – to jest przecież zła praktyka biznesowa.
Nie uważam, iż osoby i podmioty, które rozpowszechniają seksistowskie memy to od razu stracone w odmętach inceliady mizoginistyczne potwory. Patriarchat jest sprytną bestią, która korumpuje po cichu, pod płaszczykiem neutralności, czy opinii, iż przecież tak było zawsze. Wznoszenie płciowych murów odbywa się często mimochodem, bez wielkiego zastanowienia. Pokazanie, iż hobby jest ważniejsze niż związek – pogląd wyrażany w wielu memach związanych np. z winylami – jest smutnym sygnałem. Być może są nieszczęśliwi z powodu miejsca, w którym są w życiu, być może ich związek nie działa do końca (może pomogłaby większa otwartość, ALE OK), a może najzwyczajniej powielają kulturowe klisze, które wdychają od dziecka i jeszcze nie natrafili na coś, co je boleśnie zweryfikuje. Niestety, jak to często bywa w okopach patriarchalnej wojny z człowiekiem, źle identyfikuje się przyczynę problemu. Inkluzywność tak naprawdę pomaga, zarówno hobby, jak i osobom w nim uczestniczącym, a różnorodność doświadczeń i perspektyw może tylko wzmocnić, a nie osłabić więzi międzyludzkie. Mamy tu do czynienia z zaklętym kręgiem, który ma podwójne konsekwencje. Po pierwsze, nierównościowe podejście formuje wyrwy między – w teorii – bliskimi sobie osobami, po drugie, izoluje najróżniejsze aktywności od osób, które być może byłyby nimi zainteresowane, ale przeraża je mur, który muszą przeskoczyć. Gatekeeping to jedna z wielu twarzy patriarchatu, kto wie czy nie jedna z tych bardziej oswojonych.