Klubowy Spływ Kajakowy – Radew, Parsęta

tetnoregionu.pl 4 godzin temu

Już tradycją stało się, iż Klub Kajakowy PTTK Gwda z Piły organizuje spływ specjalnie dla swoich członków – tych, którzy kajakiem pływają nie tylko wtedy, gdy słońce świeci, a rzeka niesie łagodnie. Bo przecież kto przy zdrowych zmysłach wypływa 11 listopada, 6 grudnia czy – nie daj Boże – 6 stycznia? Otóż w Gwdzie to zupełnie normalne. Ale od czasu do czasu warto zaprosić też tych, którzy lubią cieplejsze wody i suchsze skarpety. Dla nich właśnie powstał spływ lipcowy.

Tym razem komandor Roman Majewicz postanowił pokazać uczestnikom urodę Radwi i Parsęty – dwóch rzek może nieco w cieniu, ale intrygujących. Wszyscy kajakarze stawili się punktualnie na kempingu Petrico Camp Resort w Krzywopłotach, gdzie sześć domków, każdy dla sześciu osób, wypełniło się śmiechem i bagażami.

Zakwaterowanie? Bajecznie piękne. A do tego – funkcjonalne. Z tych domków można było naprawdę nie chcieć wychodzić. A o ile już, to do ogniska lub na ryby. Wszystko w zasięgu ręki. Skąd Komandor wyszukuje takie miejsca? To już jego słodka tajemnica.

W czwartek wieczorem odbył się tradycyjny wieczór komandorski – śpiewy, rozmowy (te długie, polskie, aż po noc), zupa Komandora (przepyszna), i przysmaki przyniesione przez uczestników. Nikt nie odszedł głodny. Ani smutny.

Piątek przywitał deszczem. Nie był to deszcz łagodny. Był to deszcz konsekwentny. Trasa z Nosowa do Krzywopłotów, choć krótka – zaledwie dziesięć kilometrów – przypominała momentami survival. Zwałka za zwałką, konary, podmycia, woda z każdej strony. Niektórzy – jak zawsze – wyszli z kajaków, by pomóc innym. Poświęcenie godne pomników. Ale zamiast pomnika – był prysznic. Gorący. I obiad. Gorący. I poczucie ulgi. Też gorące.

Wieczór? Bez gwiazd. Bez księżyca. Chmury zrobiły swoje. Pełnia ukryta, blask stłumiony, niebo – nieobecne.

Sobota okazała się łaskawsza. Etap z Krzywopłotów do Wrzosowa, choć dłuższy (17 km), był spokojniejszy. Rzeki – Radew i Parsęta – niosły nas łagodnie. Nikt już nie lekceważył pogody. Kurtki przeciwdeszczowe, zapasowe skarpety, hermetyczne opakowania – wszyscy wyciągnęli wnioski.

Po obiedzie – igrzyska. Sudoku, rzut nożem do celu, strzały z pistoletu pneumatycznego, a choćby łuku bloczkowego. Andrzej Rykaluk – klubowy kaowiec – jak zawsze czujny, pomysłowy i skuteczny.

Niedzielny poranek – spokojny. Śniadanie. Przesiadka samochodów na metę w Białogardzie. A potem już tylko piętnaście kilometrów z Byszyna. Pogoda? Znów typowo lipcowa. Czyli: raz tak, raz inaczej. Deszcz spadł tuż przed końcem – jakby czekał, aż wszyscy zsiądą z wody.

Na zakończenie – niespodzianka. Wizyta przy Trygławie w Tychowie – największym głazie narzutowym w Polsce. Robi wrażenie. Jak zwykle zrobiono zdjęcia, wymieniono uśmiechy, pożegnano się z serdecznością.

Potem rozstanie. Uśmiechy, uściski, gesty, które coś zamykają i coś zapowiadają. I cicha nadzieja, iż rzeki będą przez cały czas płynąć, a my z nimi.

O czym opowiedział skromny uczestnik – Krzysztof Taraszkiewicz

Idź do oryginalnego materiału