Klasyka z Filmawką – „Wilczyca” (1982)

filmawka.pl 1 tydzień temu

Niespójna i mizoginistyczna, a jednocześnie bezkompleksowo próbująca operować środkami gatunkowymi i osiągająca frekwencyjny sukces – na pierwszy rzut oka mająca kilka do zaoferowania współczesnemu widzowi Wilczyca wciąż wypływa na powierzchnię zbiorowej świadomości, ostatnio w postaci pokazów specjalnych z autorskim komentarzem Doroty Masłowskiej. Cóż takiego tkwi w tym pełnym niespójności scenariuszowych, niezamierzenie komicznych dialogów i słabych efektów, ponad czterdziestoletnim filmie?

Zabory, połowa XIX w., śnieżna zima. Po nieudanej aborcji, żona wiecznie zajętego sprawami narodowowyzwoleńczymi i nieobecnego w domu Kacpra Wosińskiego, Maryna, umiera. Na łożu śmierci okazuje się, iż kobieta paktowała z szatanem i miała wielki żal do męża za złe traktowanie. Po pogrzebie Kacper udaje się do majątku dawnego znajomego z czasów powstańczych, aby pełnić tam funkcję zarządcy. Jego śladami podąża olbrzymich rozmiarów wilczyca, a co gorsza, w majątku znajduje się młoda żona znajomego o nieposkromionym apetycie seksualnym.

Wilczyca w wielu aspektach wpisuje się w tradycję polskiego horroru. Jak wielu swoich poprzedników, film przywdziewa kostium historyczny, jest też adaptacją literatury — noweli Jerzego Gierałtowskiego pt. Wadera. Marek Piestrak, reżyser Wilczycy, zatrudnił też plejadę wspaniałych aktorów: Iwonę Bielską w podwójnej roli i Krzysztofa Jasińskiego jako głównych bohaterów, Olgierda Łukaszewicza, Leona Niemczyka, Helenę Stankównę i Henryka Machalicę na drugim planie. Nastrojowe zdjęcia Janusza Pawłowskiego przywodzą na myśl malarskie nokturny Józefa Pankiewicza. Historia zbudowana jest wokół walki o niepodległość, wpisuje się więc w wykorzystywanie przez polskich filmowców gatunkowości do poruszania głębszych kwestii. Piestrak odwraca jednak proporcje: tym razem to powstańcza konspiracja wydaje się pretekstowa względem pokazywania wilkołactwa i opętania. Reżyserowi zależy bowiem bardziej na eksploracji pulpowych środków filmowych, niż pogłębianiu charakterów bohaterów. Główny temat filmu też jest niczym żywcem wyjęty z kina klasy B — jest nim po prostu seks. A dokładnie męski strach przed kobiecą seksualnością.

Mógłby to być motyw dobrze współcześnie rezonujący — jednak w ujęciu twórców nabiera cech mizoginistycznych. Przede wszystkim brakuje pogłębienia postaci kobiecych. Julia/Maryna są bardziej typami, niż ludźmi z krwi i kości, konstruktami fabularnymi, wokół których można budować atmosferę strachu. Bohaterki nabierają cech karykaturalnych i przerysowanych, w przeciwieństwie do postaci męskich, których motywacjom i przeżyciom scenariusz poświęca dużo więcej uwagi. Nic dziwnego: wszystkie kobiece postaci pełnią funkcję innego. Są wiedźmami i wilkołaczkami, czyli wprost potworami. Natomiast drugoplanowa bohaterka, odtwarzana przez Helenę Stankównę otwarta lesbijka, pełni funkcję podkreślania perwersyjności Julii i jej nienasycenia seksualnego. Scenariusz też jednoznacznie ustawia widzów w pozycji sympatyzowania z męskimi bohaterami, którzy próbują bronić się przed rozbestwioną kobiecością. Męskie emocje, decyzje i działania nie są poddawane w wątpliwość, choćby opierały się o najwątlejsze podstawy. Wątek opętania Julii przez ducha Maryny ma logiczne luki — hrabina odznaczała się wybujałą seksualnością na długo przed śmiercią żony Wosińskiego; intryga zaprezentowana w filmie sugeruje raczej, iż wszystkie kobiety są w sumie takie same: złe, rozpasane, które uleczyć można osinowym kołkiem wbitym w serce lub srebrną kulą wystrzeloną w głowę. Formalnie połączenie pulpy z polska specyfika gatunku daje efekty niezamierzenie komiczne. Kontrast między mistrzowskimi zdjęciami a dość siermiężnymi efektami specjalnymi nie przysłuża się wejściu w klimat horroru. Nie do końca jest to kwestia zaniedbań twórców — film powstawał w trakcie stanu wojennego, w bardzo trudnych warunkach realizacyjnych. Niestety, nie da się w ten sposób wybronić dialogów, często rażących sztucznością. W szczególności nieszczerze wychodzą te związane z wątkiem narodowym. Moja „ulubiona” wymiana zdań, to jednak ta między Kacprem a doktorem Goldbergiem, w której Wosiński docieka przyczyn prześladowania go przez zmarłą żonę: „Nie mam pojęcia, dlaczego ona się mści?! (po chwili, w zadumie) Co prawda, biłem ją…”. Z powyżej wymienionych przyczyn dość trudno podejść poważnie do budowanej grozy.

Dlaczego więc tak pełen niedoskonałości film nie znika w odmętach zbiorowego zapomnienia? Wilczyca to pierwszy polski horror, który, choć robi to trochę zachowawczo, ale jednak na pierwszym planie stawia eksploatację seksu i przemocy. Piestrak tworzy horror dla samej frajdy eksplorowania gatunkowości, nie dla tworzenia metafor i symboli, co jest jednak atrakcyjne. Także wspomniany mizoginizm realizacji prosi się o reinterpretację freudowskiego horror feminae. Wreszcie niezaprzeczalne walory estetyczne i jak zwykle wspaniała gra polskiej śmietanki aktorskiej sprawiają, iż seans nie jest zmarnowaniem półtorej godziny.

Osobiście Wilczycę oglądałam już trzy razy. Kolejne sceny śledzę z fascynacją, podobną do oglądania filmików z rejestracją efektownych wypadków samochodowych w zwolnionym tempie. Jest coś perwersyjnego w miszmaszu elementów udanych i zupełnie okropnych, co nie pozwala mi oderwać oczu od ekranu. Bardzo lubię też w tym filmie Iwonę Bielską. Gdyby scenarzysta był bardziej łaskawy dla jej bohaterek, nie mam wątpliwości, iż jej podwójna rola stałaby się równie ikoniczna, co Barbary Steele, wcielającej się jednocześnie w Asę i Katię w Masce szatana, kultowym giallo Mario Bavy.

Korekta: Krzysztof Kurdziej

Idź do oryginalnego materiału