Klasyka z Filmawką – „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”, czyli prawdziwa szkoła uczuć

filmawka.pl 1 tydzień temu

Przez ostatnie kilka miesięcy zasłużone zachwyty zdobywał film Przesilenie zimowe Alexandra Payne’a, przez wiele osób porównywany do Stowarzyszenia Umarłych Poetów Petera Weira. Druga produkcja kończy w tym roku jubileuszowe 35 lat, a skoro i tak została wywołana do tablicy – warto do niej wrócić.

Każdy z nas ma swoje własne comfort movies, czyli filmy, przy oglądaniu których możemy wejść pod ulubiony koc, zatrzymać się na chwilę, uśmiechnąć do ekranu, a w sercu poczuć przyjemne ciepło. Na pewno znacie ten moment, gdy życie staje się przytłaczające, a my chcemy się od tego oderwać. Comfort movies mają nas otulić, pozwolić na chwilę zapomnieć i zabrać do miejsca, w którym jest lepiej. Nie jest to żaden konkretny gatunek filmowy, a kategoria bez szczegółowej definicji mieszcząca w sobie w pełni zróżnicowane kino. Dla jednych mogą to być pixarowe animacje, dla drugich obie części rozśpiewanej Mamma Mii. Co ważne – komfortowe produkcje nie są też jednoznaczne z wesołym seansem, podczas którego śmiejemy się do rozpuku, a w nierealistyczny sposób wszystko kończy się dobrze. Mogą to być produkcje, które uchodzą za lepsze, jak i te, których trochę wstydzimy się oglądać ze znajomymi. Czy można zrobić na tyle czarujący dramat, aby z czystym sumieniem móc powiedzieć o nim comfort? Oczywiście, iż można, a Stowarzyszenie Umarłych Poetów w reżyserii Petera Weira jest tego idealnym przykładem.

fot. „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” / materiały prasowe dystrybutora

Przenosimy się w lata 50. minionego wieku do Akademii Weltona – elitarnej męskiej szkoły średniej z internatem. Przebywają tam chłopcy z dobrych i bogatych rodzin – synowie lekarzy, prawników, wojskowych. Każdy z nich ubrany jest w identyczny mundurek i o każdej porze nocy i dnia może wyrecytować zasady liceum: tradycja, honor, dyscyplina i doskonałość. Podobnie jak zasady, szkoła wpaja im do głów również ogrom teorii. Młodzież musi znać całą wiedzę, która przekazywana jest od pokoleń najpierw ich rodzicom, a później im. W końcu muszą iść dalej – dostać się na bardzo istotną uczelnię, aby zostać bardzo ważnymi ludźmi. Zakuj, zdaj i zapomnij – ale o wychodzeniu ze schematu i zadawaniu pytań. Nastolatkowie nie znają innego trybu nauki, realizowane są w znanej im rutynie do momentu pojawienia się Johna Keatinga – nowego nauczyciela angielskiego, a zarazem absolwenta Welton Academy. Belfer stara się zainspirować swoich uczniów do odkrywania świata i poczucia młodzieńczej wolności. Chce rozwinąć w nich pasje i pokazać życie, któremu przyświeca motto carpe diem.

Nasi młodzi bohaterowie zaczynają podążać za Keatingiem. Z początku robią to niepewnie – przecież nikt wcześniej nie kazał im wyrywać kartek z podręczników. Ostatecznie znajdują wspólny język, co pozwala im zrozumieć, iż nauczyciel może przekazać im coś więcej niż sztywne formułki, mówiące, czym jest dobra literatura. Chłopcy odkrywają swoje emocje i zaczynają pojmować, iż marzenia ich rodziców nie zawsze pokrywają się z tym, czego sami naprawdę by chcieli. Jeden z głównych bohaterów, Neil Perry (w tej roli Robert Sean Leonard) odnajduje miłość w teatrze – na scenie jest prawdziwym sobą i oddaje grze aktorskiej całe swoje serce. Ojciec jednak postanowił zaplanować mu inną ścieżkę kariery – najpierw akademia wojskowa, później studia medyczne na Harvardzie. Choć jako widzowie kibicujemy Neilowi, koniec jego historii jest niestety tragiczny i wynika z okrutnego braku zrozumienia.

fot. „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” / materiały prasowe dystrybutora

Stowarzyszenie Umarłych Poetów ma już swoje lata, a temat szkoły jako taśmy produkcyjnej wciąż jest aktualny. Co jakiś czas pojawiają się wielkie zmiany w edukacji, które mają wywrócić system o 180 stopni, naprawić szkolnictwo i wprowadzić nowoczesność. Teoria brzmi pięknie, jednak cały czas szkoła uczy nas tego, jacy mamy być, jak mamy myśleć, a nie tego, iż każdy z nas jest inny, ma inne marzenia i ma też do tego prawo. Sama miałam szczęście spotkać na swojej szkolnej drodze kilku takich Johnów Keatingów, ale wiem, iż to wciąż są wyjątki. Gombrowicz w Ferdydurke pisał o nauce tego, iż „Słowacki wielkim poetą był”, ale adekwatnie – dlaczego i czym jest ta wielkość? Keating pokazywał, iż na poezję powinno się patrzeć inaczej, dostrzegać więcej, wkładać w wiersze siebie i swoje uczucia. Uczymy się o pisarzach i poetach, ale tylko dlatego, żeby ich znać, bo przecież wypada. Nie po to, żeby odnaleźć w sobie powołanie do pisania – nie jest to przecież poważny zawód. Nie twierdzę, iż każdy posiada talent poetycki, ale myślę, iż wielu z nas, tak jak chłopcy z Weltona, potrzebuje kogoś, kto nas pociągnie za rękę i pozwoli go odkryć. I właśnie o to chodzi w byciu dydaktykiem – powinien to być ktoś, za kim chcemy podążać. Niezależnie od tego, w jakiej dziedzinie się specjalizuje, najważniejsza wiedza, jaką może nam przekazać, to ta o życiu.

Film Weira jest poruszający, momentami naprawdę uroczy, ale przede wszystkim – jest potrzebny. Tym młodszym może pomóc odnaleźć siebie w trudnym okresie, jakim jest dojrzewanie, a starszej widowni dostarczy powrót do młodzieńczej wolności i może pozwoli wysnuć refleksję – czy jesteś szczęśliwy? Czy w Twoim życiu nie było czegoś, co powstrzymało Cię przed robieniem tego, co kochasz? Uważam, iż film powinni również obejrzeć rodzice, którzy, choćby jeżeli pragną dla swoich dzieci dobra, czasem robią to kosztem ich aspiracji.

Stowarzyszenie Umarłych Poetów to prawdziwe kino w pełnym znaczeniu tego słowa, które angażuje widza i dostarcza emocji. To również kino, o które dzisiaj trudno. A na koniec nie pozostaje mi nic innego, niż napisać – o kapitanie, mój kapitanie.


Korekta: Daniel Łojko, Anna Czerwińska

Idź do oryginalnego materiału