Mam z dzieciństwa dwa wspomnienia związane z motocyklami. Pierwsze to obezwładniające uczucie pędu, gdy siedząc za plecami kuzyna, jeździliśmy na przejażdżki jego motorynką. Ryk silnika i wiatr, sprawiające, iż do oczu napływały mi łzy, mimo, iż choćby nie wyjeżdżaliśmy z wiejskich dróżek na asfalt. Sprawiło to, iż parę lat później w podstawówce, gdy inni chłopcy dostawali na komunię quada albo skuter (ja dostałem rower), sam kontemplowałem zainwestowanie w spalinowy jednoślad. Chodziło głównie o wolność, jaką to dawało. Mieszkając na wsi, trudno było polegać na rzadko jeżdżącym transporcie publicznym. Rower służył do przejażdżek na zakupy albo z kolegami – skuter czy motor natomiast umożliwiały bezwysiłkowe przenoszenie się z miejsca na miejsce, bez konieczności proszenia rodziców o podwózkę. gwałtownie porzuciłem to marzenie – prawie tak szybko, jak mój ówczesny sąsiad zamienił skuter na motocykl. Wybrałem zależność od transportu publicznego i auta ojca, który zawsze chętnie mnie gdzieś zabierał.
Tata miał nie tylko auto. Z dzieciństwa pamiętam, iż w garażu stał również jego czarny motocykl, z którym wiąże się moje drugie wspomnienie. Nie mam pewności, czy tak naprawdę było, ale jestem całkiem pewny, iż gdy byłem bardzo mały, próbowałem się na tę maszynę wdrapać. Ledwo wtedy nauczyłem się chodzić, więc to wyzwanie zakończyło się porażką – spadłem z motocykla. To być może pierwsza rzecz, jaką pamiętam. Chyba dlatego zrezygnowałem z marzenia o ujeżdżaniu tej wyjącej maszyny. Gdy mieszkasz obok ruchliwej ulicy, gdzie codziennie słyszysz ryk motorów, gwałtownie uczysz się, iż na pędzących na nich ludzi wymyślono pogardliwe określenie „dawcy”. Być może wiatr we włosach, który tyle razy czułem, jadąc na motorynce i skuterze z kuzynami, podświadomie kojarzył mi się z upadkiem.
Nikt tak pięknie nie opowiadał o tym, iż pęd motocykla i bolesna wywrotka idą ręka w rękę, jak Nobuhiko Ôbayashi. W swoim filmie Jego motor, jej wyspa, nakręconym w 1986 roku w hołdzie ku młodości, męskości, kobiecości i japońskiemu gospodarczemu boomowi lat 80., przedstawił te wszystkie rzeczy przy użyciu jednego symbolu: Kawasaki W3 650. Ukazywany jako szczyt japońskiej myśli inżynierskiej, motocykl ten jest u Ôbayashiego niezawodny jak najbliższy przyjaciel. Nigdy się nie psuje, nie trzeba go tankować, myć, czyścić, a po wypadkach – sam się naprawia. Pozwala swojemu właścicielowi – dwudziestodwuletniemu Ko – zarobić, pracując jako kurier, i zapewnia mu powodzenie wśród płci przeciwnej. Dziewczyny bowiem aż piszczą na myśl, iż mogłyby przejechać się pięknym Kawasaki. Ale oczywiście tylko w roli pasażerek – moc maszyny jest dla nich zbyt onieśmielająca.
fot. „Jego motor, jej wyspa” / materiały prasowe Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć SmakówDo czasu aż Ko poznaje jedyną dziewczynę, która nie tylko się w nim – motocyklu – zakochuje, ale też chętna jest go dosiąść. Miyo jest jak wiatr – pojawia się znikąd i znika nim człowiek zdąży się zorientować. Jedynym sposobem, żeby ją złapać, jest dać się porwać jej podmuchowi i wraz z nią stać się wiatrem. W jednej z wielu słodkich scen w tym filmie, Ko i Miyo pędzą obok siebie na motocyklach, trzymając się za ręce. Nagle dziewczyna zjeżdża w boczną ścieżkę, ale tylko po to, żeby wyłonić się zza budynku i ponownie dołączyć do chłopaka na drodze. On jest przekonany, iż zawsze, gdy Miyo zniknie z jego pola widzenia, w końcu znów ją dostrzeże – ale czy na pewno?
Gdy bowiem bardziej doświadczony motocyklista, będąc pod wrażeniem naturalnego talentu i pasji dziewczyny, mówi Ko, iż pewnego dnia się ona rozbije, ten wie, iż nie ma ani słowa przesady w tej wróżbie. Chłopak na pewno sam słyszał o lepszych od niego, którzy byli zmiatani przez ciężarówki z powierzchni szosy. Jazda motocyklem zawsze wiąże się z niebezpieczeństwem. Obietnica wolności i niezależności ma swoją cenę.
Jego motor, jej wyspa to portret Japonii przeżywającej okres finansowej prosperity. Ôbayashi zabiera widza w podróż pięknymi asfaltowymi drogami, zielonymi ścieżkami, ruchliwymi alejami nocnego Tokio. Kawasaki pozwala bohaterowi przemierzać ten malowniczy kraj w mgnieniu oka. Od niechcenia przenieść się z tłocznej metropolii na spokojną wyspę, łącząc teraźniejszość z przeszłością, przeplatające się tu podczas święta O-bon. Miyo tłumaczy Ko, iż podczas tego dnia duchy zmarłych odwiedzają żywych. Należy więc je powitać z uśmiechami na twarzach. Tak, jak Ko traktuje jego była partnerka, Fuyumi, patrząca na niego z nostalgią, ale bez złych emocji – ze zrozumieniem, iż nie są razem, bo życie tak się po prostu potoczyło. U Ôbayashiego przeszłość i teraźniejszość nieustannie się przeplatają: w postaci ciotki, wciąż czekającej aż jej partner wróci z wojny w Hausu; w obrazie kolektywnej wojennej traumy w Hanagatami, ostatnim dziele reżysera. Nic więc dziwnego, iż w pewnym momencie Ko i jego przyjaciel ruszają ulicami miasta po to, żeby rozwalać lusterka w samochodach. W końcu ich jedyna funkcja to przypominać o czymś, co jest za nami.
fot. „Jego motor, jej wyspa” / materiały prasowe Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć SmakówAle też przyszłość – tu rozumiana jako koniec młodości – nie daje o sobie zapomnieć. Rówieśnicy Ko zakładają rodziny, planują rozkręcać biznes. Ten natomiast chce tylko gonić wiatr na swoim Kawasaki. Nie chodzi o żaden bunt przeciw zasadom czy autorytetom. Ko w pewnym momencie przyznaje, iż jego relacja z Miyo to po prostu uciekanie przed nudą – co gorsze, umrzeć wiodąc nudne, spokojne, stabilne życie, czy robiąc najbardziej ekscytującą rzecz na świecie: płynąc po ulicach na własnym motocyklu? Obrazując japońską subkulturę motocyklową Bōsōzoku – tę samą, z której zrodziła się kultowa Akira – Ôbayashi mówi też o inspiracjach młodych Japończyków. O bikerskiej kulturze, która przypłynęła do Japonii ze Stanów razem ze skórzanymi kurtkami i plakatami ukazującymi wyśnioną Arizonę. O ostatnim pokoleniu mogącym zanurzyć się w beztroskim konsumpcjonizmie. Kilka lat później krach na giełdzie doprowadzi do gospodarczej zapaści Japonii i ochrzczenia kolejnych lat „straconymi dekadami”. Jego motor, jej wyspa jest więc zapisem z jednego z ostatnich momentów, kiedy młody Japończyk mógł wsiąść na motocykl i po prostu jechać przed siebie, nie martwiąc się o to, co czeka go kolejnego dnia. Zawsze z tyłu głowy będzie świadomość, iż pewnego dnia ta przejażdżka może zakończyć się bolesnym upadkiem – ale może jeszcze nie dziś.
Korekta: Anna Czerwińska
Tekst powstał w ramach patronatu medialnego nad Festiwalem Kina Azjatyckiego Pięć Smaków.


![Uczniowie, samorządowcy, aktorzy wyśpiewali hity z musicalu Grease [FOTO]](https://swidnica24.pl/wp-content/uploads/2025/11/Grease-LO-w-Strzegomiu-101.jpg)











