Wanda i Tadeusz wkroczyli do domu, gdzie ciepłe światło nocy sączyło się przez szerokie okna, odbijając się w delikatnych wazonach ustawionych na półkach. Elżbieta wyciągnęła ramiona, jej oczy błyszczały euforią i ulgą.
Kochani, cóż za piękna niespodzianka! zawołała, ściskając ich na zmianę. Wando, córeczko, stałaś się moja od dnia, gdy przekroczyłaś mój próg. I ty, Tadeuszu jakże się cieszę, iż cię widzę, synu!
Gwar radosnego spotkania zdawał się rozpuszczać resztki napięcia w powietrzu. Wanda czuła, jak jej serce bije lżej, a uśmiech na jej twarzy zmieniał się z podekscytowania w ciepłe, znajome uczucie.
Gospodyni zaprowadziła ich do udekorowanej odświętnie jadalni, gdzie stół był już nakryty: biały obrus, świeży bukiet polnych kwiatów, eleganckie zastawa, a w powietrzu unosił się zapach pasztetu, parującej zupy i ciepłych drożdżówek.
Wszystko przygotowałam osobiście powiedziała Elżbieta. Układałam menu z nostalgią za waszymi wspólnymi wieczorami mam nadzieję, iż nie macie nic przeciwko, iż jest dość tradycyjne.
Tadeusz wchłaniał obecność matki wilgotnymi oczami; Wanda patrzyła na elegancję aranżacji z wdzięcznością. W tej chwili proste słowa jego matki, pełne przerw i akceptacji, wydawały się najprawdziwszym świadectwem tego, czym byli i czym wciąż mogli być.
Dołączyli też goście: kuzynka Elżbiety, Małgorzata, z mężem, Hubertem, przybyłym gdzieś z Bawarii, o promiennych uśmiechach; potem kilkoro bliskich przyjaciół, Franciszek i Helena, którzy przyjechali z Włoch garść ludzi neutralnych, ale o ciepłych spojrzeniach, którzy bez hałasu tworzyli bezpieczną przestrzeń.
Zasiedli do stołu. Pierwsze danie: kremowa zupa grzybowa z podsmażoną cebulką i łyżką śmietany, smak, który przywoływał dzieciństwo. Wanda smakowała ją powoli, pozwalając aromatowi ją uspokoić, gdy jedna z gospodyń, Ewa, powiedziała:
Gratulacje z okazji studia jogi, Wando! Śledzę cię wirtualnie to cudowne miejsce!
Wanda lekko się zarumieniła, ledwie szepcząc:
Dziękuję nie sądziłam, iż wieść rozniesie się tak daleko.
Tadeusz spojrzał na nią z czułością i dodał:
Ja się tym dyskretnie zająłem: rozesłałem kilka ogłoszeń wśród znajomych, a wiadomość dotarła do lokalnych grup. Masz rosnącą społeczność, gratulacje.
W tym gronie słowa płynęły gładko, bez zawirowań. Elżbieta, pochylając się ku dłoni córki, powiedziała:
Ciężko było mi cię puścić, moja droga, ale teraz podoba mi się, co widzę. Oboje jesteście wspaniałymi ludźmi.
Rozmowa potoczyła się spokojnie o życiu: plany Wandy związane ze studiem, wyzwania jego rozbudowy; Tadeusz opowiadał o swoich pierwszych projektach konsultingowych, o euforii pomagania małym firmom w odkrywaniu ich potencjału. Rozmowa była naturalna, bez udawania.
W pewnym momencie toast: Hubert uniósł kieliszek.
Za Wandę, która uczy nas, iż tam, gdzie jest serce, tam jest uzdrowienie! powiedział, mieszając polski z niemieckim. I za Tadeusza, który pokazuje nam, jaką moc ma odwaga zmiany.
Wanda spojrzała na brunatny kieliszek czerwonego wina, potem w oczy Tadeusza. Też uniosła swój, drżącym głosem:
Za nas za to, co było, za to, co jest, i za to, co może nadejść.
Brakowało tylko słów miłość czy zgoda, ale wyraz ich twarzy mówił wszystko. W kieliszku lśniącym od blasku żyrandoli odbijały się dotąd nieznane nadzieje.
Wieczór płynął wśród cichych śmiechów, opowieści o dawnej wycieczce do Toskanii, żartów o kimś, kto serwując zupę, utopił w niej łyżkę. Historie, choć proste, budowały mosty między przeszłością a teraźniejszością.
Na koniec, gdy niemal puste talerze wirowały po stole, Elżbieta przyniosła deser: linzer tort z konfiturą malinową, ciasto orzechowe i sorbet owocowy każde danie pełne delikatności i wspomnień.
Tadeusz, otrzepując okruszek ciasta z palców, spojrzał Wandzie w oczy i cicho powiedział:
Myślałem, iż nigdy już nie porozmawiamy tak po prostu, spokojnie. Ale teraz warto było zrobić każdy krok.
Wanda uśmiechnęła się i, bez skargi, poczuła, jak w jej piersi rozwiązuje się węzeł. Późno, w ciepłym świetle, przy dźwiękach dawnej poezji, ale też z obietnicą innej teraźniejszości.
Wychodząc na werandę, pod rozgwieżdżonym niebem, Wanda i Tadeusz usiedli na dwóch białych drewnianych krzesłach. Miękkie światło otulało ich twarze; nocna pieśń niosła zapach ogrodowych kwiatów, ale też ten subtelny przebaczenia.
Miejsce 17A było dla mnie przestrzenią, ciszą i strachem, iż mogę czegoś żałować powiedziała Wanda. Miejsce 17B było twoje dalekie, ale bliskie, przez cały czas.
Tadeusz westchnął.
Tak. Nie wiem, czy miałbym odwagę być tuż obok ciebie, ale już nie chciałem odejść.
Ich spojrzenia spotkały się, pełne bezpretensjonalnej czułości. W tej chwili przeszłość i ból nie miały znaczenia. Jak gwiazdy migoczące w nocy, dwa losy odnalazły cichą harmon







