Dawno temu, gdy studiowałem na uniwersytecie, moi sąsiedzi byli trzej chłopcy w moim wieku. Z czasem staliśmy się bliskimi przyjaciółmi. Pewnego dnia siostra jednego z nich, Weronika, wraz z koleżankami postanowiły pobawić się w ouiję. W ten sposób przywołały chłopca, którego dla potrzeb tej historii nazwiemy Jędrek.
Chłopiec opowiedział im, iż miał iść do nieba, ale gdy usłyszał wezwanie, uznał, iż zostanie tu ciekawiej. Od tamtej pory próbowali namówić go, by ruszył dalej, ale zawsze odmawiał. Na początko słyszeliśmy tylko opowieści tych trzech dziewczyn i ich rzekome spotkania z Jędrkiem.
Nikt więcej niczego nie widział ani nie słyszał, więc trudno nam było uwierzyć. Moi przyjaciele mieli jednak dziwny zwyczaj. Za każdym razem, gdy ktoś ich odwiedzał, prosili Jędrka, żeby nikogo nie straszył. Obiecywali, iż gdy gość wyjdzie, pobawią się z nim. To był rytuał, powtarzany przy każdej wizycie.
Pewnego popołudnia, około czwartej czy piątej, siedzieliśmy we czwórkę w salonie, rozmawiając, gdy nagle piłka zaczęła toczyć się powoli korytarzem, aż zatrzymała się u stóp jednego z nich. Widziałem to, ale udawałem, iż nie rozumiem. Myślałem, iż to wiatr — a przynajmniej chciałem w to wierzyć. Mój przyjaciel podniósł piłkę z uśmiechem i delikatnie odrzucił ją z powrotem.
Minęło piętnaście, może dwadzieścia minut, gdy piłka znów się potoczyła… prosto pod jego nogi. Tym razem uważnie obserwowałem korytarz, chciałem sprawdzić, czy ktoś jej nie pcha…