W młodości byłam pełna ambicji – najpierw marzyłam o świadectwie z wyróżnieniem, potem o czerwonym dyplomie, doktoracie i karierze naukowej. Chłopcy mnie w ogóle nie interesowali, a raczej – nie miałam na nich czasu. Byłam całkowicie pochłonięta książkami, notatkami i zajęciami dodatkowymi. Wolne chwile spędzałam w bibliotece albo na korepetycjach.
Z rówieśnikami zwykle się nudziłam. Traktowali mnie jak chodzącą encyklopedię. Starsi mężczyźni czasem prawi mi komplementy, ale nigdy nie chciałam się z nimi umawiać. Lata mijały, a kiedy przekroczyłam trzydziestkę, po raz pierwszy poważnie pomyślałam, iż czas najwyższy wyjść za mąż.
Poznałam w mediach społecznościowych mężczyznę starszego ode mnie zaledwie o trzy lata. To była moja pierwsza miłość. Po roku wyszło na jaw, iż ma inną – przez cały ten czas nie miałam o niej pojęcia. Zostawił mnie. Od tego momentu wszyscy mężczyźni w moim wieku wydawali mi się dziecinni i niepoważni. Zupełnie się do nich zraziłam.
I wtedy – zupełnie niespodziewanie – napisał do mnie pewien mężczyzna starszy ode mnie o dwadzieścia pięć lat. Początkowo choćby nie zwróciłam na niego uwagi. Ale kiedy zobaczyłam jego zdjęcie, coś mnie do niego przyciągnęło. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Do dziś trudno mi w to uwierzyć.
Dziś jesteśmy razem i wszystko układa się wspaniale. Rozumiemy się bez słów. On nie ma fortuny, nie piastuje żadnych wysokich stanowisk – po prostu jest mężczyzną, którego naprawdę kocham. I to mi w zupełności wystarcza. Zupełnie mi nie przeszkadza, iż ma troje dzieci z pierwszego małżeństwa. To jego przeszłość. Dla mnie liczy się tylko to, co jest między nami tu i teraz.