Kevin Costner przywróci modę na westerny? Już w piątek (28.06.) premiera jego nowego filmu!

supernowosci24.pl 5 miesięcy temu
Kadr z filmu „Horyzont. Rozdział 1”. (Fot. Mat. dystrybutora)

Kevin Costner (69 l.) spełnił swoje marzenie! Wyprodukował, wyreżyserował i zagrał główną rolę w westernie „Horyzont”. Czekał na to 35 lat! Pierwsza część jego amerykańskiej sagi trafi do polskich kin już w ten weekend. Druga – 16 sierpnia.

Niemal 70-letni aktor ma świadomość, iż 100 milionów dolarów, które wraz z Jonem Bairdem włożyli w amerykańską sagę zwrócą się, bo jego nazwisko i western oznaczają epickie dzieło i sukces. Do udziału w filmie zaprosił topowe, hollywoodzkie nazwiska: Siennę Miller, Sama Worthingtona czy Giovanniego Ribisi. Autorem ścieżki dźwiękowej został John Debney, odpowiedzialny m.in. za muzykę do „Pasji” czy „Króla rozrywki”.

Nowe dzieło słynnego aktora – „Horyzont. Rozdział I”, reklamowane jest jako nakręcone z rozmachem widowisko. Jak przedstawia się fabuła pierwszej części filmowej sagi?

Kadr z filmu „Horyzont”. (Fot. Mat. prasowe Monolith Films)

Tysiące marzycieli, poszukiwaczy lepszego jutra, przemierzają bezkresne terytoria Stanów Zjednoczonych z nadzieją na znalezienie swojego miejsca na Ziemi. Narażeni na ataki rdzennych mieszkańców, broniących swojej ziemi i napaści bandytów szukających łatwego łupu, mierzą się z własnymi słabościami i gniewem natury w drodze ku wymarzonemu celowi. W kraju rozdartym krwawą wojną secesyjną krzyżują się losy szlachetnych i podłych, silnych i słabych, odważnych i tchórzy. Tylko nieliczni z nich dotrą do szczęśliwego kresu tej wielkiej wędrówki.

Ponoć western to idealny gatunek na trudne czasy. Teraz ma więc szansę się odrodzić. A któż nie zrobi tego lepiej niż Kevin Costner?

Narodziny gatunku

Westerny to najbardziej amerykański gatunek filmowy. Narodził się ponad 120 lat temu wraz z premierą „Napadu na ekspres” w reżyserii Edwina S. Portera. Film był niemy, czarno-biały, trwał tylko 10 minut, ale miał spektakularne zakończenie. W finałowej scenie jeden z bandytów strzelał wprost w stronę widowni. Można sobie tylko wyobrazić reakcję widzów nieprzyzwyczajonych do takich przeżyć!

Western jako gatunek filmowy swój najlepszy czas miał w pierwszej połowie XX wieku. Opowieści o twardych facetach, z jasnym postrzeganiem dobra i zła, niezłomnym kodeksem moralnym, wiarą w siłę prawa i porządku oraz sporą dawką akcji były idealnym produktem w czasach Wielkiego Kryzysu i wojen światowych. Poza tym film wpisał się w popularną na całym świecie konwencję zabawy w Indian i kowboi, która rozpalała wyobraźnię chłopców i mężczyzn na całym świecie.

(Fot. Mat. prasowe Monolith Films)

W czasach pokoju westerny coraz mniej zaprzątały głowy widzów, a co za tym idzie – filmowców. Co prawda w latach 60- tych i 70-tych ukazało się kilka znaczących tytułów z gatunku, jak choćby „Deadman”, „True Grit”, ale spadek zainteresowania był wyraźny.

Dekada spaghetti westernów

Do lat 60-tych niemal połowa wszystkich westernów kręcona była w Hollywood, ale kiedy gatunek zaczął tracić na popularności, duże studia filmowe zaczęły wycofywać się z ich produkcji. Powstała luka, którą w swojej ojczyźnie wypełnił włoski reżyser, Sergio Leone. Wraz z genialnym kompozytorem, Ennio Morricone stworzył artystyczny duet, specjalizujący się w spaghetti westernach. Tę nieco żartobliwą, nieco pogardliwą nazwę wymyślił hiszpański dziennikarz, Alfonso Sanchez.

Pierwszym spaghetti westernem był „Za garść dolarów” z Clintem Eastwoodem. Amerykański gwiazdor zagrał w nim bezimiennego rewolwerowca i to był… strzał w dziesiątkę. Film z budżetem 200 tys. zarobił 14, 5 miliona dolarów!

Jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać kolejne tytuły. W czym tkwiła siła tego gatunku? Bohaterowie wydawali się bardziej tajemniczy, mroczni, relatywizm moralny nie był im obcy. Za to widzowie ich pokochali.

Tańczący z westernem

Z czasem i ta formuła się wyczerpała. Potrzeba było niemal dwóch dekad, by świat znowu zachłystnął się westernem. Wszystko za sprawą aktora, Kevina Costnera, który w 1990 roku zadebiutował jako reżyser i producent „Tańczącego z wilkami”. Film odniósł oszałamiający sukces. Zarobił ponad 420 milionów dolarów, zdobył siedem Oscarów, trzy Złote Globy, a także Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie.

W nowym filmie, Kevina Costnera zobaczymy z wąsami. (Fot. Mat. prasowe Monolith Films)

Na fali popularności „Tańczącego z wilkami” w 1992 r. swój western wyreżyserował też Clint Eastwood. „Bez przebaczenia” zdobył podobny rozgłos co film Costnera, również zgarnął 4 Oscary i z budżetem 14 milionów zarobił ponad 10 razy tyle.

Ale i to nie wskrzesiło gatunku. W międzyczasie próbował tego Andrew Dominik („Zabójstwo Jesse’go Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda”), próbowali bracia Coen („Prawdziwe męstwo”), a choćby Jim Jarmusch („Truposz”). W 2003 r. blisko był ponownie Costner. Jego „Bezprawie” potroiło zyski w kinach, ale nie był to sukces na miarę „Tańczącego z wilkami”. Potrzebne było świeże spojrzenie. Udało się to dopiero Quentinowi Tarantinowi, który na początku lutego 2013 wypuścił do kin swój western „Django”. Budżet filmu miał imponujący – 100 milionów dolarów. W weekend otwarcia film zarobił 30 milionów dolarów. Ostatecznie zainkasował ponad 400 milionów USD. Poza tym został doceniony przez branżę: z pięciu Oskarowych nominacji dostał dwie statuetki (dla Tarantino za scenariusz oryginalny i dla Christophera Waltza za drugoplanową rolę męską). W podobnej konfiguracji otrzymał Złote Globy.

  • POLECAMY: Co nowego w rzeszowskim kinie Zorza? Sprawdź najbliższe premiery i repertuar (28.06 – 4.07)

Idąc za ciosem dwa lata później Tarantino zrealizował „Nienawistną ósemkę”. Był to jego wielki ukłon w stronę spaghetti westernów: na autora muzyki wybrał Ennio Morricone. W 2016 roku niemal 88-letni Włoch odebrał swojego pierwszego (!) Oscara za ścieżkę dźwiękową (jeśli nie liczyć nagrody specjalnej w 2007 roku).

Come back

Że ten gatunek wracać do łask może świadczyć fakt, iż w 2016 r. światło dzienne ujrzał remake „Siedmiu wspaniałych” Akiro Kurosavy z 1954 r. w westernowej wersji – jako „Siedmiu jeźdźców”. Film miał świetne recenzje i zarobił dwa razy więcej niż na niego wydano. Gatunkowe inspiracje widać też w kinie europejskim. Niedawno tak dawno, w Polsce miał premierę „Bękart” z Madsem Mikkelsenem nazywany „duńskim westernem o ziemniakach”.

I w naszej kinematografii nie brakuje takich tytułów. Film Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego „Prawo i pięść”, nazywany pierwszym polskim westernem miał premierę równo 60 lat temu. W tym roku zaś do kin wszedł obraz Pawła Maślony „Kos”, którego krytycy ochrzcili mianem „westernu kościuszkowskiego”.

Po filmy o kowbojach i Indianach zaczęły sięgać również kobiety. W 2021 r. miały premiery „Psie pazury” w reżyserii Jane Campion. Film zachwycił krytyków i widzów na całym świecie, a reżyserka dostała za swoją pracę Oscara, Zloty Glob i BAFTA.

Swój wkład w odrodzenie gatunku mają też platformy streamingowe. W 2016 r. HBO wypuściło serial „Westworld”, stanowiący luźną adaptację „Świata Dzikiego Zachodu” Michaela Crichtona z 1973 roku. Apple TV oferuje głośny „Czas krwawego księżyca” Martina Scorsese. Z kolei na Netflix i SkyShowtime można obejrzeć 4. sezony „Yellowstone” z Kevinem Costnerem 9emitowany jest także w TVN). Właśnie popularność tego serialu pozwoliła Costnerowi spełnić swoje największe marzenie, by zrealizować amerykańską sagę: „Horyzont”. Pierwsza część filmu wejdzie do kin 28 czerwca, druga – 16 sierpnia 2024 r.

Idź do oryginalnego materiału