I znów piekło zamarzło – uruchamiam crowdfunding. Głupio się z tym czuję, bo w moim pokoleniu uważano żebractwo za rozwiązanie po które należy sięgać w ostateczności.
Skoro jednak zbierać na siebie może choćby wzięty prawnik i rozchwytywany felietonista, Profesor Matczak – to czemu nie skromny nauczyciel? Hosting bloga kosztuje mnie coraz więcej, a zarabiam tak ogólnie coraz mniej.
Nie piszę tego żeby narzekać (tzn. nie bardziej niż zwykle – mam rezydualną potrzebę Narzekania Na Wszystko), bo zgadzam się, iż to moja wina. Piszę książki na niszowe tematy, ba – w ogóle piszę zamiast podkastować i lajfować! – nie dlatego, iż nie wiem, iż więcej bym zarobił komentując meczyki na tiktoku. Albo podkastując na temat kryzysu męskości.
To mój wybór. Tematy popularne i dochodowe po prostu mnie nudzą. Blogasek od 18 lat (latem tego roku stał się pełnoletni) jest dla mnie czymś w rodzaju rezerwatu dla dziwolągów takich jak ja.
Nie mam pojęcia jak ten crowdfunding połączyć z moderacją – która oczywiście zostanie. Z jednej strony jako weteran korporacyjnych mediów akceptuję weselną zasadę, iż kto zapłacił za wódkę, ten może zamówić u didżeja „Daj mi tę noc”. Wszelako z drugiej strony jest też odwrotna zasada, iż choćby płacący klient może być wyproszony z knajpy, jeżeli psuje atmosferę innym klientom. Specyficzną wartością tego miejsca jest rozmowa na zasadzie argument/kontrargument, czego tak bardzo brakuje mi w social mediach.
Jako doświadczony człowiek porażki nie robię sobie oczywiście żadnych nadziei. jeżeli nikt nic nie wpłaci, to trudno. Nikt nic nie wpłacał przez poprzednie lata, bo mi się nie chciało przebijać przez formalności związane z uruchomieniem crowdfundingu.
Z drugiej strony: wspomniany Profesor Matczak nie przebił progu płacy minimalnej (i to netto). W porównaniu do mnie to zawodnik esktraklasy, więc na co tu może liczyć taki oldboj z ligi okręgowej jak Mua? Byłoby super, gdybym mógł wreszcie przestać dokładać do tego interesu, to wszystko.
Nigdy nie przywiązywałem przesadnego znaczenia do mojej pisaniny. Nic się nie stanie, gdy pewnego dnia blogasek zniknie, albo napiszę ostatni felieton czy ostatnią książkę.
Krótko mówiąc, doskonale rozumiem większość czytelników, którzy nie wpłacą figi z makiem, bo mają pilniejsze wydatki. Sam bym na siebie nie wpłacił, gdybym nie był sobą (ale jestem więc wpłacam, jak by powiedział znany filozof).
Nie da się jednak ukryć, iż o (ewentualnych) wpłacających będę myśleć szczególnie ciepło. Ucieszą mnie i ci wpłacający jednorazowe napiwki (przez suppi) jak i płacący regularny abonament (na zwykłym patronite). Jakby co, mam „Daj mi tę noc” na oryginalnej siódemce Polskich Nagrań!