"Gladiator" to ostatnie wielkie dzieło Ridleya Scotta. Nominowane do Oscarów "Helikopter w ogniu" i "Marsjanin" nie powtórzyły jego sukcesu, a lista filmów przyjętych chłodno ("Adwokat", "Dom Gucci") lub z umiarkowanym entuzjazmem ("Wszystkie pieniądze świata", "Ostatni pojedynek") z każdym rokiem robi się dłuższa. Nie dziwi zatem chęć powrotu do czasów chwały, która objawia się kontynuacją produkcji z 2000 roku. Niestety, jak wielokrotnie dowiodła tego historia, nie tędy droga.
O nostalgii, jaką reżyser darzy "Gladiatora", najlepiej świadczy czołówka "Gladiatora II". Utrzymana w stylistyce oleju na płótnie animacja służy przypomnieniu fabuły pierwszej części. Wszystko, co następuje później, należy uznać za próbę zniszczenia jej legendy. Gorzki happy end zostaje unieważniony; poświęcenie Maximusa (Russell Crowe) nie doprowadziło do spełnienia marzenia, o którym Marek Aureliusz (Richard Harris) mówił jedynie szeptem. Kilkanaście lat po śmierci cesarza-myśliciela Rzym sukcesywnie powiększa swe terytorium, ale jako miasto stoi na skraju moralnego upadku. Jego uosobieniem są zasiadający na podwójnym tronie bliźniacy Geta i Karakalla (Joseph Quinn i Fred Hechinger) – z jednej strony nie mniej cyniczni i brutalni niż Kommodus (Joaquin Phoenix), z drugiej pozbawieni osobistego backstory, a co za tym idzie, gorzej zniuansowani i mniej interesujący od poprzednika.
Zgodnie z prawidłami requela Ridley Scott adekwatnie powiela fabułę pierwszej części: żona bohatera zostaje zabita, a on sam trafia do niewoli. W krwawych widowiskach ku uciesze żądnego chleba i igrzysk ludu upatruje sposobu na dokonanie zemsty. Historia lubi się powtarzać? Chichot losu? Przestroga przed pochopnie wypowiadanymi marzeniami? prawdopodobnie wszystko po trochu. Jako iż prawdziwa tożsamość Hanno (Paul Mescal) dla nikogo nie powinna stanowić tajemnicy, widza bardziej interesują inne kwestie: jak położona w północnej Afryce Numidia stała się jego przybraną ojczyzną i na ile pamięta on o swoim pochodzeniu. W dalszej perspektywie: czy stanie w obronie idei, za którą jego przodkowie byli gotowi oddać życie, i jak rozwinie się jego konflikt z generałem Akacjuszem (Pedro Pascal).
Wybitny występ w "Aftersun" Charlotte Wells pozwolił Paulowi Mescalowi przebierać w ofertach. Niestety angaż do "Gladiatora" wydaje się tyleż odważny, co nietrafiony. Młody aktor ma wprawdzie twarz godną dłuta antycznych mistrzów i nie brakuje mu iskry, ale rola ta wymaga ognia. Nie pomagają porównania z powszechnie uwielbianą, nagrodzoną Oscarem kreacją Russella Crowe'a – a nie da się ich uniknąć, biorąc pod uwagę podobieństwo losów obu bohaterów oraz inne analogie, jakie kreślą między nimi Ridley Scott i scenarzysta David Scarpa. Lepiej wypada Pedro Pascal, choć duch Maximusa unosi się także nad jego postacią. Ekranowy Akacjusz to niemal jego reinkarnacja – wybitny generał, za którym podlegający mu ludzie skoczą w ogień, wyżej niż własne życie ceniący ideały, o jakie walczy.
Napisany na kolanie scenariusz nie ułatwia zadania odtwórcom pozostałych ról. Denzel Washington gra, jakby nigdy nie opuścił planu "American Gangster". Connie Nielsen wydaje się jedynie cieniem dawnej Lucilli. Najsmutniejszym symptomem regresu w stosunku do pierwszej części jest jednak postać senatora Grakchusa (Derek Jacobi) – zredukowana adekwatnie do ornamentu. Boli to tym bardziej, iż oryginalny "Gladiator" dał się zapamiętać jako popis wybitnych aktorów starszego pokolenia – Richarda Harrisa, Olivera Reeda czy wracającego do swojej roli Dereka Jacobiego.
"Gladiator II" wygląda jak ubogi krewny oryginału z 2000 roku – to w gruncie rzeczy ten sam film, tyle iż zrealizowany w znacznie gorszy sposób: może bez porywających popisów aktorskiego kunsztu i satysfakcjonująco rozwiniętych wątków, ale za to z koszmarnymi efektami specjalnymi. Zwierzęta oraz rozgrywające się na wodzie sceny batalistyczne wyglądają, jakby trafiły na stół montażowy prosto ze studia The Asylum (aby tradycji stało się zadość, ogłosiło ono właśnie premierę swojego nowego hitu – tak, nosi tytuł "Gladiators"). Posługując się nomenklaturą z rzymskiej areny, twórca "Ostatniego pojedynku" zasługuje na kciuk w dół. Szczególnie, iż przez kolejne ćwierćwiecze Zack Snyder prawdopodobnie będzie nas raczył podpatrzonym u niego ujęciem dłoni zanurzających się w zebranym w trakcie żniw zbożu. Dzięki, Ridley.
O nostalgii, jaką reżyser darzy "Gladiatora", najlepiej świadczy czołówka "Gladiatora II". Utrzymana w stylistyce oleju na płótnie animacja służy przypomnieniu fabuły pierwszej części. Wszystko, co następuje później, należy uznać za próbę zniszczenia jej legendy. Gorzki happy end zostaje unieważniony; poświęcenie Maximusa (Russell Crowe) nie doprowadziło do spełnienia marzenia, o którym Marek Aureliusz (Richard Harris) mówił jedynie szeptem. Kilkanaście lat po śmierci cesarza-myśliciela Rzym sukcesywnie powiększa swe terytorium, ale jako miasto stoi na skraju moralnego upadku. Jego uosobieniem są zasiadający na podwójnym tronie bliźniacy Geta i Karakalla (Joseph Quinn i Fred Hechinger) – z jednej strony nie mniej cyniczni i brutalni niż Kommodus (Joaquin Phoenix), z drugiej pozbawieni osobistego backstory, a co za tym idzie, gorzej zniuansowani i mniej interesujący od poprzednika.
Zgodnie z prawidłami requela Ridley Scott adekwatnie powiela fabułę pierwszej części: żona bohatera zostaje zabita, a on sam trafia do niewoli. W krwawych widowiskach ku uciesze żądnego chleba i igrzysk ludu upatruje sposobu na dokonanie zemsty. Historia lubi się powtarzać? Chichot losu? Przestroga przed pochopnie wypowiadanymi marzeniami? prawdopodobnie wszystko po trochu. Jako iż prawdziwa tożsamość Hanno (Paul Mescal) dla nikogo nie powinna stanowić tajemnicy, widza bardziej interesują inne kwestie: jak położona w północnej Afryce Numidia stała się jego przybraną ojczyzną i na ile pamięta on o swoim pochodzeniu. W dalszej perspektywie: czy stanie w obronie idei, za którą jego przodkowie byli gotowi oddać życie, i jak rozwinie się jego konflikt z generałem Akacjuszem (Pedro Pascal).
Wybitny występ w "Aftersun" Charlotte Wells pozwolił Paulowi Mescalowi przebierać w ofertach. Niestety angaż do "Gladiatora" wydaje się tyleż odważny, co nietrafiony. Młody aktor ma wprawdzie twarz godną dłuta antycznych mistrzów i nie brakuje mu iskry, ale rola ta wymaga ognia. Nie pomagają porównania z powszechnie uwielbianą, nagrodzoną Oscarem kreacją Russella Crowe'a – a nie da się ich uniknąć, biorąc pod uwagę podobieństwo losów obu bohaterów oraz inne analogie, jakie kreślą między nimi Ridley Scott i scenarzysta David Scarpa. Lepiej wypada Pedro Pascal, choć duch Maximusa unosi się także nad jego postacią. Ekranowy Akacjusz to niemal jego reinkarnacja – wybitny generał, za którym podlegający mu ludzie skoczą w ogień, wyżej niż własne życie ceniący ideały, o jakie walczy.
Napisany na kolanie scenariusz nie ułatwia zadania odtwórcom pozostałych ról. Denzel Washington gra, jakby nigdy nie opuścił planu "American Gangster". Connie Nielsen wydaje się jedynie cieniem dawnej Lucilli. Najsmutniejszym symptomem regresu w stosunku do pierwszej części jest jednak postać senatora Grakchusa (Derek Jacobi) – zredukowana adekwatnie do ornamentu. Boli to tym bardziej, iż oryginalny "Gladiator" dał się zapamiętać jako popis wybitnych aktorów starszego pokolenia – Richarda Harrisa, Olivera Reeda czy wracającego do swojej roli Dereka Jacobiego.
"Gladiator II" wygląda jak ubogi krewny oryginału z 2000 roku – to w gruncie rzeczy ten sam film, tyle iż zrealizowany w znacznie gorszy sposób: może bez porywających popisów aktorskiego kunsztu i satysfakcjonująco rozwiniętych wątków, ale za to z koszmarnymi efektami specjalnymi. Zwierzęta oraz rozgrywające się na wodzie sceny batalistyczne wyglądają, jakby trafiły na stół montażowy prosto ze studia The Asylum (aby tradycji stało się zadość, ogłosiło ono właśnie premierę swojego nowego hitu – tak, nosi tytuł "Gladiators"). Posługując się nomenklaturą z rzymskiej areny, twórca "Ostatniego pojedynku" zasługuje na kciuk w dół. Szczególnie, iż przez kolejne ćwierćwiecze Zack Snyder prawdopodobnie będzie nas raczył podpatrzonym u niego ujęciem dłoni zanurzających się w zebranym w trakcie żniw zbożu. Dzięki, Ridley.