Katarzyna Warnke to aktorka pochodząca z Grudziądza. W rodzinnym mieście stawiała pierwsze kroki na scenie, ucząc się aktorstwa przez cztery lata w Teatrze Wizji i Ruchu. Jest absolwentką Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Od wielu lat regularnie pojawia się na deskach teatru.
Swoją ekranową karierę rozpoczynała od ról w filmach takich jak "Życie", "Marysia", "Dzień dobry, kocham Cię!" czy "Między nami dobrze jest". Telewidzowie mogą kojarzyć ją również z seriali "Teraz albo nigdy!" i "Lekarze". Warnke pojawiła się także w thrillerze "Ach śpij kochanie", wcielając się w żonę Władysława Mazurkiewicza (w tej roli Andrzej Chyra). W "Botoksie" rozpoczęła współpracę z reżyserem Patrykiem Vegą, która kontynuowana była w filmach "Kobiety mafii" oraz "Kobiety mafii 2". Jej rola Anki, żony gangstera, zapadła w pamięć wielu widzom. Ostatnim wspólnym projektem Warnke i Vegi była "Pętla" z 2020 roku.Reklama
W ostatnich latach mogliśmy ją oglądać w produkcjach takich jak "Absolutni debiutanci", "Klara" czy "Cały ten seks". W filmie "Rzeczy niezbędne" w reżyserii Kamili Tarabury nie tylko zagrała główną rolę, ale również współtworzyła scenariusz. O tym projekcie opowiedziała nam podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego BellaTOFIFEST w Toruniu.
Katarzyna Warnke dla Interii: "Brak pokory dobrze mi się kojarzy"
Justyna Miś, Interia: Jesteśmy na MFF BellaTOFIFEST w Toruniu. Jednym z motywów przewodnich filmów prezentowanych na festiwalu jest niepokorność. Czym dla ciebie jest niepokorność - w kinie, ale i w życiu?
Katarzyna Warnke: - Myślę, iż film, z którym tu jesteśmy, "Rzeczy niezbędne" w reżyserii Kamili Tarabury, jest o osobie niepokornej. Moja postać, Roksana, wywleka na światło dzienne prawdę, która jest niewygodna dla jej rodziny i środowiska, w którym żyje. I chyba dla nas wszystkich, szczególnie w kontekście rodzinnym. Ona walczy o tę prawdę. To jest taki brak pokory, który bardzo cenię. Żyjemy w rzeczywistości, mówię tu o kulturze katolickiej, o naszym wychowaniu, o polskim społeczeństwie, które ma tendencję do przeceniania pokory, zwłaszcza w odniesieniu do kobiet. Pokorną kobietę uważa się za coś pozytywnego. Może to wynika z kultu Matki Boskiej, której pokora jest głównym przymiotem, dzięki niej przyjmuje boskie życie. Niepokorność to dobre słowo, bardzo krzepiące. To nie jest bunt dla buntu. To sytuacja, w której stoi za nami jakaś poważna wartość, poczucie sensu, o które walczymy w życiu. Wtedy trzeba być odważnym, a nie pokornym. Trzeba stanąć w prawdzie, nago wobec rzeczywistości. Nie tylko mówię o kobietach, również o mężczyznach. Trzeba umieć zawalczyć o siebie. Brak pokory dobrze mi się kojarzy.
Jesteśmy tuż po pokazie "Rzeczy niezbędnych" i spotkaniu z publicznością. Jak widzowie go odbierają? Dociera do ciebie feedback?
- Jestem bardzo poruszona feedbackiem i widzami, którzy dzielą się tym, co przeżyli, jak bardzo są wzruszeni. Szłam odprowadzić do samochodu reżyserkę i zatrzymały nas dwie rozemocjonowane panie z wypiekami na twarzy. Dziękowały za film, mówiły, iż zostanie z nimi na długo. To dla mnie największa wartość. Oczywiście, kiedy robimy film, liczymy na dobre recenzje krytyków i na intelektualistów, którzy rozumieją rzemiosło filmowe, ale ostatecznie filmy robi się dla widzów. Pozytywny, poruszający feedback dominuje. Już w Gdyni, po premierze, podczas pokazów, w których uczestniczyłyśmy, wiele osób personalnie się wypowiadało o tym filmie. To nas niezwykle cieszy.
Współtworzyłaś scenariusz - jak wyglądał ten proces? Co bardziej do ciebie przemawia: rola scenarzystki czy aktorki? Czy to się uzupełnia, czy wręcz przeciwnie - kłóci się ze sobą?
- Zdecydowanie się nie kłóci, co zostało potwierdzone przy okazji tego filmu. Wchodząc na plan, zupełnie zapomniałam o pracy intelektualnej, skupiłam się wyłącznie na budowaniu postaci. Bardzo głęboko wchodzę w swoje role, patrzę przez "okulary" postaci, z ich perspektywy, nie z nadrzędnej pozycji scenarzystki. Na początku byłam aktorką teatralną, przez pierwsze 15 lat kariery, i już wtedy miałam tendencję do oglądu całej rzeczywistości. Dużo rozmawiałam z reżyserami, potem zaczęłam być dramaturżką - zarówno spektakli, w których grałam, jak i niezależnie od tego. To się sprawdzało. Dziś znowu piszę, przygotowuję własne projekty teatralne i planuję także filmowe. To długa droga. Przygotowywanie projektów to lata pracy. Szczególnie pisanie jest czasochłonne. Ale myślę, iż to się we mnie uzupełnia, bo jestem aktorką świadomą, lubię pogłębiać wiedzę o tym, nad czym pracuję.
Katarzyna Warnke w wywiadzie dla Interii opowiada o inspiracjach
Czy inspirujesz się innymi filmami, aktorami, gdy tworzysz postać? Słuchałam wielu twoich wywiadów i uwielbiam, jak mówisz o kinie. Czy czerpiesz inspirację z konkretnych źródeł?
- Myślę, iż największą inspiracją aktorską jest dla mnie Meryl Streep. Mam nadzieję, iż moja kariera potoczy się odwrotnie niż jej. Najbardziej kocham jej pierwsze, dramatyczne filmy, jak "Wybór Zofii", "Sprawa Kramerów", "Łowca jeleni". Potem przeszła w okres komediowy. Widzowie głównie kojarzą mnie z ról komediowych: z "Kobiet mafii" czy "Klary". "Rzeczy niezbędne", choć wcześniej grałam też role dramatyczne, są cezurą, pokazują skręt w stronę tematów głębokich, trudnych wyzwań. Mam nadzieję, iż to się rozwinie. Przy "Rzeczach niezbędnych" inspirowałyśmy się "Thelmą i Louise", zarówno jeżeli chodzi o postawę tzw. ofiary czy survivalowca, jak i o relację między kobietami, walkę o siebie, o prawdę. Tamten film może był mniej psychologiczny, ale były obecne podobne wątki. U nas również: walka, nieuleganie agresji, podróż, estetyka, kostiumy, przestrzeń. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero, gdy obejrzałam nasz film. Kocham filmy. Ostatnio oglądałam "Pociąg" Kawalerowicza.
Świetny film.
- To film kompletny - zawiera wszystko. U nas próbowałyśmy poszerzyć opowieść o konteksty społeczne, ale Kamila w montażu postawiła na intymność. Pisałyśmy szerzej, były sceny związane ze środowiskiem małego miasteczka, ale finalnie jest to bardzo kameralna historia. Ogólnie najbardziej inspiruje mnie muzyka. W teatrze zawsze mnie prowadzi. Przy "Solaris. Raport" inspirował mnie Lutosławski, przy "Factory 2", ku mojemu zaskoczeniu, Beethoven. Czasem to były zaskakujące, odległe skojarzenia. Inspiruje mnie też filozofia, zwłaszcza francuska z lat 60. Chciałabym wrócić do kina tej dekady. To był wybuch wolności, kreacji, wyrazistej formy. Mam nadzieję, iż w "Rzeczach niezbędnych" to już trochę widać. Chciałabym jeszcze mocniej i piękniej pracować formą.
Przy "Rzeczach niezbędnych" miałam taką refleksję, iż w kinie jesteśmy przyzwyczajeni do oceniania postaci: czy są dobre, czy złe. A w waszym filmie tego nie ma. Nie da się ocenić jednoznacznie bohaterek.
- Wydaje mi się, iż wszystkie moje postacie są naznaczone tą niejednoznacznością. choćby w "Kobietach mafii". Bardzo lubię ten film i do dziś młodzi ludzie mnie o niego zaczepiają. Moja postać przeżywa dramaty, uzależnienie, leczenie. Jest tragikomiczna. Raz budzi sympatię, raz odrzuca. W "Lekarzach" też grana przeze mnie postać budziła skrajne emocje. W "Ach, śpij, kochanie" zagrałam femme fatale. W "Chyłce" matkę zaginionego dziecka, która brała udział w porwaniu. Budziła najpierw współczucie, potem niechęć. Lubię takie role. Tak patrzę na świat: jesteśmy złożonymi istotami, a prosta ocena nie ma sensu. Im dłużej żyję, tym bardziej widzę, iż wszyscy jesteśmy i dobrzy, i źli. Dopiero sytuacje nas weryfikują - czy potrafimy wybrać dobro. Tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono.
Wspomniałaś, iż pracujesz nad kolejnymi projektami. Czy planujesz ponowną współpracę z Kamilą Taraburą?
- Bardzo się lubimy. Ciepło wspominamy czas wspólnej pracy, budowanie przyjaźni, wolność, wspólne poczucie humoru i wyobraźnię filmową. Ale teraz nadszedł czas rozdzielenia. Wchodzę w rolę reżyserki, buduję własne projekty. Kamila też ma potrzebę "zrzucania skóry" po projektach, szukania nowych wyzwań, nowego otoczenia. Pytałam ją o to. Kamila to filmowe zwierzę, będzie wierna kinu. Ja nie mogę zabrać jej do teatru - to moje pole.
Na festiwalu MFF BellaTOFIFEST odbierasz nagrodę Flisaka. Czy możesz opowiedzieć o swojej relacji z Toruniem i okolicami?
- Z Toruniem nie jestem bardzo związana, choć tutaj się rozwijałam. Jako dziewczynka tańczyłam - to było głównie hobby, potem bardziej "na serio". Byłam w Teatrze Wizji Ruchu Jerzego Leszyńskiego, który otworzył szkołę teatralną w Grudziądzu. Do Torunia jeździłyśmy w ramach kółka tanecznego "Koty" na warsztaty z panią Basią Polak w MDK-u. Mój pierwszy kontakt ze sceną zaczął się właśnie tam. Chciałabym, żeby Młodzieżowe Domy Kultury przetrwały. To piękne miejsca, zwłaszcza dla dzieci z prowincji, które nie mają wielu możliwości. Takie placówki i ludzie tam pracujący rozpalają ogień w dzieciach. We mnie ten ogień zapłonął właśnie tam. Jestem wdzięczna moim nauczycielom. Toruń był pierwszym większym miastem, które poznawałam. Ta tendencja wychodzenia w świat, poszukiwania nowych przestrzeni i wyzwań, została we mnie na zawsze. Mam do Grudziądza i Torunia bardzo sentymentalny stosunek, ale potrzeba rozwoju pchała mnie dalej.
Czytaj więcej: Podbija Hollywood. Jej pierwsza główna rola w polskim filmie zwala z nóg