Narzuciłam sobie szlaban poranny na blogi (i na wiele innych rzeczy). Bo niestety podbijają mi dopaminę*, niepotrzebnie, bo ja się muszę nudzić jak mops, żeby coś napisać z tych setek przeczytanych przeżutych stron. Czytanie jak widać idzie mi dobrze, ale (stety -niestety) tylko literatury przedmiotu, literatura piękna leży odłogiem. (Wiecie, iż matka Freuda Amelia była Ostjude, czyli wschodnią żydówką i była opisana przez własnego wnuka jako kobieta ‘bez manier i klasy’, porywcza, emocjonalna, depresyjna, ale też błyskotliwa i pełna życia. Mówiła tylko w jidysz i ‘bliżej jej było do barbarzyńców niż do cywilizowanych ludzi’, obca jej była maniera powściągliwości klas wyższych/średnich Europy zachodniej. Ale trzeba pamiętać, iż te opisy to z punktu widzenia grzecznej i wycofanej kultury anglosaskiej, może też Austriackiej, bo Martin wyjechał do Wielkiej Brytanii przed wojną i mieszkał tam przez resztę swojego życia. Taka Amelia przypomina moją mamę;D
Upiekłam drugi chleb na zakwasie bez gluta, ale niestety – klops, czyli zakalec. Nie dopieściłam odpowiednio, nie dbałam, nie doglądałam, zaczyn wyrósł i opadł, a potem sam chleb też po macoszemu potraktowałam, bo wróciliśmy z łyżew, była już 18 a ten jeszcze musiał rosnąć. I tak wyciągnęłam kapcia z pieca prawie przed północą, ale zjem w ramach pokuty.
Wyprawa na łyżwy się udała. Spotkaliśmy się tam z Freyą (takajedna pewno pamięta z blogów) i jej dziewczynami, po łyżwach poszliśmy na chińszczyznę (niestety, bardzo kiepską) i na spacer, a raczej trzy różne spacery – dziewczyny wypuściły się do sklepów, Mi z Adkiem i Mo na lody, a my z Freyą na długi babski spacer do latarni na końcu molo (mola?;D) w zapadającym zmierzchu rozmawiając o sprawach ważnych, ważniejszych i najważniejszych.
*Pimposhka fajnie o tym pisze