„Dzisiaj był ten dzień. Znów siedziałam w przytulnej kawiarni w samym centrum Poznania, czekając na mojego narzeczonego, Bartosza. Był nieswój, co chwilę sięgał po telefon i nerwowo zerkał na ekran.
— Bartek, coś się dzieje? Jesteś taki spięty dzisiaj — powiedziałam, starając się ukryć niepokój.
— Zaraz wszystko wyjaśnię. Czekamy tylko na rodziców… — odparł, machając ręką.
— Na jakich rodziców?
— Na moich. I jeszcze dwie osoby z nimi są. To nie jest zwykła kolacja — musimy omówić istotną sprawę.
Zacisnęłam dłoń na serwetce. Znałam Bartka od pół roku i nauczyłam się rozpoznawać jego „ważne sprawy” po tonie głosu. Nigdy nie kończyły się dobrze.
Po dziesięciu minutach do stolika podeszli jego rodzice — Marek i Katarzyna, a za nimi dwoje obcych ludzi.
— Poznajcie, to Piotr i Agnieszka — powiedział Bartek z szerokim uśmiechem. — Zainteresowali się twoim mieszkaniem. Chcą je wynająć na dłużej.
— Moim… mieszkaniem? — ledwo utrzymałam widelec w dłoni.
— Naturalnie. Mają solidną ofertę — 2500 zł miesięcznie. A my po ślubie wprowadzimy się do rodziców. Ich dom jest duży, starczy miejsca. Po co trzymać puste mieszkanie? Będzie nam przynosić zysk!
Poczułam, jak palce stają się lodowate. Bartek, nie zauważając mojej reakcji, wyciągnął z teczki dokumenty.
— Spójrz, już wszystko ustaliłem z bankiem. Przełożymy twój kredyt hipoteczny na nas oboje — rata będzie niższa. Łatwiej nam się spłaci.
— Ty… już wszystko załatwiłeś? — głos zadrżał mi lekko. — choćby mnie nie pytając?
— No daj spokój, zachowujesz się jak dziecko! — wtrąciła się Katarzyna. — Bartek dba o waszą przyszłość. Przecież niedługo będziecie rodziną!
Piotr i Agnieszka wymienili spojrzenia.
— Przepraszam, ale czy mieszkanie jest na ciebie przepisane? — Agnieszka spojrzała na Bartka.
— Jeszcze nie, ale…
— W takim razie przepraszam, to nie dla nas — powiedział Piotr sucho. — Nie wiedzieliśmy, iż właścicielka nie ma pojęcia o tej umowie. Do widzenia.
Wstali i wyszli, zostawiając przy stole kłopotliwą ciszę.
— No i proszę — Katarzyna załamała ręce. — Odstraszyliśmy porządnych ludzi! A wszystko przez twoją scenę, Anno!
— Scenę? — Powoli wstałam. — To nie jest scena. To moje prawo — decydować, co zrobić z moim mieszkaniem.
— Ty naprawdę tak myślisz?! — Bartek zbladł. — Przecież wszystko zaplanowaliśmy!
— Ty wszystko zaplanowałeś. Za nas oboje. Bez mnie. I nie zamierzam budować przyszłości z kimś, kto uważa to za coś normalnego.
— Anno, uspokój się…
— Nie. Ślubu nie będzie.
Wyszłam z kawiarni, nie odwracając się. I nie odpowiedziałam na żadne wiadomości.
A teraz, siedząc na parapecie z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach, myślę tylko jedno:
„Lepiej być samą — ale z szacunkiem do siebie, niż z kimś, kto tego nie rozumie.”