Już na początku filmu „Jurassic World: Odrodzenie” pada zdanie, iż „dinozaury powinny wreszcie wymrzeć”. Autorecenzja i samokrytyka? Czy rzeczywiście ta filmowa marka powinna trafić do muzeum niczym skamielina? Sprawdźmy ile życia pozostało w dinozaurach.
Jestem dużym dzieckiem lubiącym prehistoryczne gady. W latach 90. miałem każdy numer czasopisma „Dinozaury!” De Agostini, zebrałem cały fluorescencyjny model dinozaura i wszystkie plakaty 3D z dinozaurami. Śledziłem namiętnie serial „Zaginiony ląd – Dolina Jurajska”, a oglądając „Park Jurajski” Spielberga czułem się jakbym odkopał Złoty Pociąg z Bursztynową Komnatą i Świętym Graalem w wagonie. Wyobraźcie sobie więc jak czułem się oglądając idiotyczną trylogię „Jurrasic World” z Chrisem Prattem. A jak czuło się duże dziecko oglądając „Jurassic World: Odrodzenie”?
Teoretycznie dobry film
Długą drogę przeszła ta marka. W 1993 roku, gdy Steven Spielberg otworzył bramę do „Parku Jurajskiego”, zaczęła się nowa epoka w kinie, a efekty specjalne wskoczyły kilka poziomów wyżej. A dzisiaj? Na papierze film „Jurassic World: Odrodzenie” wygląda jak przepis na murowany sukces. Za scenariusz do nowych dinozaurów odpowiada David Koepp, współautor oryginalnego „Parku Jurajskiego”, a jednym z producentów wykonawczych jest sam Steven Spielberg. Scarlett Johansson od lat walczyła, by zagrać w kolejnej odsłonie „Parku Jurajskiego”. Stwierdziła nawet, iż film „Jurassic World: Odrodzenie” to list miłosny do Spielberga. Dodajcie do tego granie na nostalgii i powinno się udać, prawda? Ech, wszystko pięknie, ale…
Więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na
Facebooka i

„Jurassic World: Odrodzenie” – dinozaury bez niespodzianek
Fabuła „Jurassic World: Odrodzenie” jest prosta i ma nie przeszkadzać. Przedstawiciel korporacji farmaceutycznej wynajmuje grupę najemników do misji, do której tylko oni są wystarczająco twardzi (i durni). Płyniemy na wyspę pełną zabójczych dinozaurów, pobieramy próbki od określonych osobników (symbolicznie na lądzie, w wodzie i w powietrzu), a potem korpo zrobi z nich leki na serce dla bogaczy. Nie uwierzycie, co za niespodzianka – plan się posypie i trzeba będzie walczyć o życie…
Bohaterowie? Archetypy siekierą ciosane. Jest chciwy przedstawiciel korporacji, pani komandos z trudną przeszłością, naukowiec uwielbiający dinozaury (będzie sporo prawd o niszczeniu planety), a także obowiązkowo kilka bezimiennych postaci, których zadaniem jest jedynie efektownie zginąć. Musi być też element familijny, więc na wyspę trafia również zwykła disneyoweska rodzina: ojciec z córkami i przyszłym zięciem, który musi wyjść na ludzi.

Jurrasic World odmóżdżenie
Ten film to proste w obsłudze narzędzie do rozrywki. Nic więcej. Włączasz, pstryk i działa. Przez dwie godziny nie myślisz o niedopłacie za wodę ani o tym, iż w silniku coś rzęzi. Po prostu patrzysz na wysokobudżetowe kino klasy B z wielkimi gadami zjadającymi ludzi. Głupie to, przewidywalne, niektóre sceny są chamsko skopiowane z innych filmów, dialogi wyrzeźbiono tępym nożem, postacie topornie ustawiono w kontrapunktach, ale przez dwie godziny nie martwisz się, iż kot nasikał na łóżko i śmierdzi.
„Jurrasic World: Odrodzenie” świetnie wycisza rzeczywistość. Po prostu idź pogap się przez 2 godziny na wielkie gadziny. Patrz i nie myśl.

Jeśli po prostu lubisz prehistoryczne gady ganiające za ludźmi i kłapiące zębiskami milimetry od nich, będziesz w siódmym niebie. Oczywiście od początku wiadomo kogo gadziny zeżrą, kto przejdzie przemianę i co się stanie z chciwym korpoludkiem (natura kontra chciwość), ale czy ci to przeszkadza? Oglądałeś gorsze rzeczy bez marudzenia. jeżeli nie mierzi cię głupota bohaterów, którzy w nocy na wyspie dinozaurów idą kilometr w busz na siku, to już raczej nic nie stanie ci na drodze do rozrywki. jeżeli pompowanie pontonu przy śpiącym tyranozaurze ci nie razi i bez mdłości znosisz lokowania produktów prosto w twarz, to życzę udanego seansu.

Hołd czy imitacja?
Scarlett Johansson miała rację. Ewidentnie ten film miał być próbą powrotu do 1993 roku. Balansuje jednak na cienkiej granicy między hołdem, a imitacją. A może to bezduszna kalkulacja bo wiadomo, iż jest popyt na nostalgię? Jest w tej kompozycji jakaś fałszywa nuta, która nie budzi zaufania. Poza tym granie na sentymencie, które zadziałało w filmie „Obcy: Romulus”, tutaj nie ma takiej siły rażenia. W obu tych filmach satysfakcjonujące żerowanie na klasyce zwieńczone jest zmutowanym potworkiem.
Jest sporo nawiązań do klasyki z lat 90., myślisz sobie „ej, może jednak będzie fajnie”, są przecież raptory, jest poczciwy tyrek, ale nagle wkraczają zmutowane dinozaury i czar prysł. Prawo inżyniera Mamonia jest nieubłagane. Widzowie chcą tyranozaura, xenomorpha, predatora – bez kombinowania.
Box office oszalał, bank rozbity, więc dinozaury powrócą. Jaka jest więc recepta na udany powrót „Parku Jurajskiego”? Trzeba zadowolić duże dzieci lubiące dinozaury. Nic więcej.
Spróbuję odnaleźć mój fluorescencyjny model dinozaura z czasopisma „Dinozaury!”. Ma w sobie więcej życia i wspomnień niż nowy „Jurassic World: Odrodzenie”.
Więcej kultury? Pan Od Kultury zaprasza na
Facebooka i