Joker: Folie à deux – Musical bez rytmu… / Recenzja

strefamusicart.pl 2 godzin temu
Zdjęcie: img7


Joker z 2019 roku w reżyserii Todda Phillipsa od początku uważałam za piękną wydmuszkę, w której dostrzegamy przerost formy nad treścią. Idąc do kina na drugą część, Joker: Folie à deux, nie miałam wielkich oczekiwań. Miałam choćby nadzieję, iż stanę się adwokatem diabła i będę bronić konwencję musicalową, którą obrał Phillips… Niestety, nie mogłam się bardziej mylić. Po raz kolejny pusty scenariusz położył piękny technicznie i aktorsko film.

Zacznijmy od pozytywów – podobnie jak w pierwszej części, dostaliśmy piękne zdjęcia (Lawrence Sher), które maksymalnie wykorzystały kolory i naturę, wspaniale budując drugi plan. Aktorsko również nie ma się do czego przyczepić – cała obsada dała z siebie 100%, a najbardziej w pamięć zapadają, wbrew pozorom, nie Joker i Harley, ale biedny Gary (Leigh Gill) i strażnik Jackie (Brendan Gleeson). Obie te postacie zostały wykreowane z niezwykłą precyzją i głębią, przez co na długo pozostają w pamięci, a przesłuchanie tego pierwszego szczególnie wbija się w serce. Ciekawie wypada również występ Steve’a Coogana, który pomimo krótkiego czasu stworzył postać charyzmatyczną, czym podkreślił swoją obecność na ekranie.

Natomiast postać Harveya Denta w wykonaniu Harry’ego Lawteya miała potencjał, ale ginie w natłoku zdarzeń, które nic nie wnoszą i przytłaczają jego wątek. Tak naprawdę mógłby to być John Smith, a wniósłby tyle samo. Jedyne, co zyskujemy, to powrót ciekawej postaci z uniwersum DC i kilka easter eggów.

Steve Coogan i Joaquin Phoenix / źródło: jokermovie.net

Co z Harley i Jokerem? Film powinien skupić się na Harley, a Joker być dla niej tłem i motywacją. Lady Gaga stworzyła postać nietuzinkową i ciekawą, która przyciąga uwagę. Odegrała ją tajemniczo i fascynująco, dzięki czemu bardziej interesuje nas, co się dzieje z jej postacią. Po drugiej stronie mamy Joaquina Phoenixa jako Jokera, a raczej Arthura, który zagrał bardzo dobrze, wykorzystując swój warsztat. Ale co z tego? Scenariusz zabił tę postać! Na plus zasługuje jedynie fakt, iż próbowano (choć chaotycznie) utrzymać w tajemnicy przed widzem prawdziwą naturę Jokera, balansując między rozdwojeniem jaźni a człowiekiem pragnącym atencji.

Przez pół filmu zadawałam sobie pytanie, które nurtowało mnie już w pierwszej części: jak ten człowiek ma stać się najgroźniejszym przeciwnikiem Batmana? Rozumiem, iż reżyser chciał pokazać inną historię Jokera, ale nie zapominajmy, iż ostatecznie ma on stać się przeciwnikiem słynnego detektywa – choćby jeżeli miałoby się to stać w domyśle. Te dwie postacie się uzupełniają i należą do siebie. Przez dosłownie 20 minut Joker: Folie à deux pozwala Jokerowi uwolnić się i ukazać go jako potencjalnego przeciwnika nietoperza. Po raz pierwszy widać w Phoenixie złoczyńcę, który dla zabawy mógłby zniszczyć całe miasto. Ale co z tego, skoro trwało to tylko chwilę?

Dlaczego nie obronię tego filmu jako musicalu? Mam wrażenie, iż twórcy nie rozumieją, czym jest musical. To gatunek, w którym nie wrzuca się przypadkowych piosenek do filmu. Musical to konwencja, która opowiada historię w całości, a muzyka nie przerywa akcji ani nie wybija widza z rytmu – wręcz przeciwnie, powinna go bardziej wciągnąć i kontynuować opowieść.

W tym filmie muzyka wybija, nie pozwala zachować skupienia widza przez nierówne potraktowanie materiału śpiewanego. Muzyka jest dodawana bez większego powodu, często w momentach, gdzie nie powinna się pojawić, a jej puste treści nie pchają akcji do przodu, ale cofają widza do tego, co już zostało powiedziane. Przez ten zabieg widz może poczuć się zagubiony i skonfundowany, nie wiedząc, co autor chciał przekazać i jak ma się czuć oraz jak odebrać daną scenę. W pewnym momencie nie była to ani komedia, ani dramat. Po prostu pustka i nijakość.

Harry Lawtey i Joaquin Phoenix / źródło: jokermovie.net

Jednak nie twierdzę, iż w tym szaleństwie nie było metody – była! Ale niewykorzystana… Pomysł, by Joker ukrywał swoje emocje za muzyką, był świetny. Problem w tym, iż o ile Phoenix jest dobrym aktorem, to jego umiejętności wokalne nie zachwycają. To miałoby sens, gdyby śpiewała tylko Gaga, dla której mógłby to być znak rozpoznawczy, a Arthur tylko próbował jej wtórować, śpiewając a capella. Kiedy Joker zaczyna śpiewać solo lub w duecie z Gagą, a w tle pojawiają się linia melodyczna, nie ma w tym nic poza zażenowaniem i chęcią wyjścia z kina.

Od dłuższego czasu w kinematografii pojawia się coraz więcej pięknych technicznie filmów, gdzie ujęcia wręcz czarują. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o scenarzystach. Ostatni okres to czas coraz większych wpadek scenariuszowych, które zamiast iść w parze z pięknem wizualnym, obniżają poziom i nie dostarczają satysfakcjonującej fabuły z ciekawie napisanymi postaciami, których aktorzy nie muszą wyciągać na siłę swoją grą.

Największy problem z Joker: Folie à deux jest taki, iż zostawia widza z niczym. Wychodzimy z kina, wiedząc dokładnie tyle samo, co w momencie wejścia. Film jest za długi, przeciągnięty, zwłaszcza numery muzyczne. Po raz kolejny bohater z uniwersum DC nie jest w stanie pokazać nam niczego ciekawego.

Największą zaletą Jokera jako postaci komiksowej jest jego uniwersalne szaleństwo, które można pokazać na nieskończoną liczbę sposobów, jednak tutaj otrzymaliśmy portret słabego mężczyzny, który bardziej pasowałby do samodzielnego, oryginalnego dramatu o nowym, nieznanym bohaterze. Szkoda tylko tych 20 minut, które dawały nadzieję, iż Phoenix dostanie szansę żeby wgryźć się w esencję Jokera…

Joaquin Phoenix i Lady Gaga / źródło: jokermovie.net
Brendan Gleeson i Joaquin Phoenix / źródło: jokermovie.net

Autor: Joanna Tulo

Idź do oryginalnego materiału