A przebudziłem się o piątej. Było jasno niczym w dzień. Światła okolicznych latarni odbijały się w śniegu. Wciąż sypało i nie zamierzało przestać. Pół godziny później przemierzałem tę krainę bieli, nie wierząc własnym oczom. Na szczęście świadkiem tych wydarzeń był wspomniany już aparat fotograficzny, który musiał dziś stanąć na wysokości zadania w tych niełatwych dla elektroniki warunkach.
Ja też musiałem się streszczać, wprost stanąć na (pokrytych śniegiem) rzęsach, by wyprzedzić przynajmniej niektórych dozorców. W tych warunkach wskazane było jednak spieszenie się niespieszne (sławne: „śpiesz się powoli”, choć wciąż chciałoby się usunąć z tego wyrazu samogłoskę „e” i już powstałoby równie cudowne jak okoliczna aura słówko „śpisz” – no, ale, powiedzmy sobie szczerze, do tego stanu – stanu snu – nie było już powrotu…).
Pierwsze kadry
Mimo to wydawało mi się, iż śnię.
„To nie jest sen, rzeczy naprawdę dzieją się…”,
jak głoszą słowa pewnej znanej piosenki. Pierwszą napotkaną osobą w tych warunkach był biegacz. Zaplanowany trening musiał się odbyć. To się nazywa żelazna konsekwencja. I kondycja. Niektóre samochody też ruszyły już w drogę – obowiązki zawodowe czekały. Ach, no i oczywiście pozostało jedna grupa, której reprezentanci musieli pojawić się na spacerach, wyciskając pierwsze ślady w nieskalanej powłoce śnieżnej: dumni posiadacze czworonogów.

fot. Dawid Tatarkiewicz
Rzut okiem na ulicę Dąbrowskiego ujawnił częściowo już zasypany znak drogowy, informujący o trwających w okolicy pracach. W tym przypadku bardziej skojarzył mi się z dozorcami, którzy mieli dziś pełne szufle roboty. W dzieciństwie nie musiałem choćby otwierać oczu, by wiedzieć, iż spadł śnieg. Charakterystyczne chroboty, towarzyszące odgarnianiu śniegu, były niezawodną informacją o jego pojawieniu się.
Malowniczo jawił się teren przedszkola na ulicy Galla. Zasypany płot – z natury czarny – w białej odsłonie prezentował się bardzo nastrojowo. Po drugiej stronie ulicy stał rower, który wyglądał jakby był obficie posypany cukrem pudrem. Skoro o rowerach mowa – ich czynni posiadacze to jeszcze jedna grupa poznaniaków, którzy niespecjalnie przejęli się warunkami atmosferycznymi. Rowery posłusznie poddawały się sile mięśni, znacząc ślady przejechanej drogi. Na fotografii widzimy rowerzystę, a może choćby rowerzystkę, z ulicy Staszica.
Pajęczyny i inne dziwy
Na ulicy księdza Augustyna Szamarzewskiego latarnie cudownie podświetlały okoliczne drzewa i architekturę, tworząc baśniową aurę. Sprzyjały temu konary i gałęzie pełne świeżutkiego, śnieżnobiałego puchu. Tam, na malownicze szczęście, dozorcy nie byli w stanie dosięgnąć.
Przechodząc w poprzek ulicę Jackowskiego, wykonałem fotografię z Kraszewskiego w tle, by ostatecznie dojść do skrzyżowania tej ostatniej ze Zwierzyniecką. Pajęczyny trakcji tramwajowej, zwykle niewidoczne nad naszymi głowami, tym razem dały się zauważyć w pełnej krasie, dzięki towarzyszącej im białej osnowie.
Ta sama osnowa mogłaby się stać przyczynkiem do powstania nowego zawodu: odśnieżacza znaków drogowych. Gdyby opisywane warunki pogodowe zdarzały się częściej, tacy fachowcy musieliby ruszyć na ulice naszych miast i wiosek. I byliby w cenie! Na Zwierzynieckiej, poniekąd zgodnie z nazwą ulicy, dały się słyszeć gruchające gołębie, a ja ruszyłem w kierunku ulicy Mickiewicza.
„Snuj się snuj bajeczko (…)”
Są takie dni, w których cokolwiek nie przyszłoby do głowy, od razu uruchamia jakiś melodyjny odpowiednik i człowiek zaczyna nucić. Tak było zarówno w dniu wykonywania fotografii do artykułu, jak i w dniu jego pisania. Podtytułowy cytat pochodzi z piosenki zasłyszanej niegdyś na przedstawieniu poznańskiego Teatru Animacji, który z kolei prawdopodobnie zapożyczył go od Jana Brzechwy.
Nagle w aparacie fotograficznym przestał działać ekran LCD. Ot tak, po prostu. Pewnie coś tam w środku zamokło… Na szczęście działał wizjer elektroniczny. To pozwoliło snuć opowieść wizualną dalej.
Na Prusa też było jak w bajce. Wertykalne linie stworzyły pionowy kadr, a krzyżujące się tory na Gajowej – kadr poziomy. choćby studzienka w chodniku dorzuciła swoje trzy grosze do ogólnego stanu wizualnego Jeżyc. Ulica Mickiewicza stała się wschodnią granicą moich dzisiejszych poczynań, ale nie szedłem nią długo, tylko zaraz skręciłem w Sienkiewicza. Tam szpaler pomniejszych drzew zaprowadził mój wzrok wprost na wyniosłe, piękne, ośnieżone drzewo. I wreszcie, wisienka na torcie. Rynek Jeżycki w białej szacie.
Człowiek przyzwyczaja się do nazw ulic. Ale ten fyrtel Poznania to ostoja naszej literatury i kultury, z wiodącymi jej nazwiskami. Miło było spotkać się z tymi patronami ulic w takich okolicznościach przyrody.

fot. Dawid Tatarkiewicz
„Snuj się snuj bajeczko (…)”.
Jeżyce pełne są ciekawych historii i opowieści. A ja, na samym końcu swojej ostatniej tegorocznej fotoopowieści, tradycyjnie już, życzę Państwu dobrych świąt Bożego Narodzenia i takiegoż Nowego Roku!






