W Jestem matką ludzkość wyginęła. Tego, iż to nastąpi, spodziewamy się już od dłuższego czasu, ale twórcy filmowi na ogół pozostawiają nas mocno zaskoczonych jakimś potwornym kataklizmem. Nie tym razem. Tym razem mamy plan B w postaci odizolowanego od skażonego środowiska schronu, w którym zawekowaliśmy sobie pewną liczbę zamrożonych zarodków. A wraz z nimi – droida przystosowanego do opieki i wychowywania dzieci.
Córka (Clara Rugaard-Larsen) jest właśnie takim dzieckiem. Wychowywana i kształtowana od pierwszych chwil przez droida (o słodkim, kojącym głosie Rose Byrne), którego nazywa Matką, nie zna życia poza schronem. Sumiennie ćwiczy ciało i umysł, starając się ze wszystkich sił sprostać stawianym jej przez Matkę wymaganiom. Jest posłuszna, wdzięczna, empatyczna. W nagrodę, od czasu do czasu, może spojrzeć na inne, czekające na swą kolej zarodki. Na Rodzinę.
Czas mija, dziewczynka rośnie, zalicza kolejne testy. Pewnego dnia do jej uporządkowanego życiu wkrada się jednak chaos. Najpierw pod postacią malutkiego szczurka, bez litości i bez wahania wrzuconego przez Matkę do komory spalania w obawie przez skażeniem z zewnątrz. Kilka dni później zaś do drzwi śluzy dobija się ranna Kobieta…
Film Granta Sputore’a to w istocie kameralny dramat. Występują w nim: dorastające dziecko alias bomba zegarowa, nieczuły droid alias namiastka rodzicielki oraz kobieta z zewnątrz alias niebezpieczeństwo (w tej roli dwukrotna laureatka Oscara – Za wszelką cenę, Nie czas na łzy – Hilary Swank). Wydaje się, iż role są rozdane, widz od pierwszych scen jest przekonany, iż wie, kto jest kim. Nie jest to jednak takie jednoznaczne, a twórcy dzięki subtelnych aluzji zwodzą nas na manowce. Już podczas rozmów Matki z Córką na temat jej ewentualnego rodzeństwa kiełkuje w patrzącym na tę sztuczną relację podejrzenie, iż to nie Córka jest obiektem eksperymentu, a Matka. Że to nie człowiek ma być coraz doskonalszy, ale iż maszyna ma zdobyć niezbędne doświadczenie. Pojawienie się Kobiety wydaje się solidnym oparciem, widz z zadowoleniem konstatuje, iż Matka jest złem wcielonym, i rzeczywiście przez moment akcja idzie w tym kierunku. I w chwili, gdy z poczuciem pewności siebie zapadamy się w wygodne kapcie schematu, sytuacja ponownie się zmienia.
Sputore stawia widza przed pytaniami, na które de facto nie ma odpowiedzi. Dlaczego stwórca daje stwarzanemu możliwość ucieczki z zamkniętego obszaru (czyż nie jest to czytelna aluzja do raju?) i umiejętności, które są do tego potrzebne? Czy maszyna może wychować istotę ludzką na jednostkę empatyczną i etyczną – czy jest w stanie zrozumieć i przyswoić sobie te pojęcia lepiej niż my, którzy poznawaliśmy je przez tysiąclecia? Czy jest możliwość ulepszenia gatunku ludzkiego poprzez odpowiednie kształtowanie umysłów i ciał? Jaką rolę w ostatecznym kształtowaniu osobowości odgrywa edukacja i stymulacja, a jaką pierwotny instynkt?
Córka buntuje się przeciwko Matce – jest to naturalna kolej rzeczy; powoduje nią ciekawość, potęgowana jeszcze przez poczucie izolacji i nagłe odkrycie, iż za drzwiami schronu istnieje ocean nieograniczonych możliwości. Dlaczego maszyna, mająca doświadczenie i wiedzę oparte na miliardach GB danych, nie przewidziała rzeczy tak oczywistej? A może jednak? Może wszystko, co dzieje się na ekranie, jest starannie zaplanowanym eksperymentem, a każde działanie Córki jest po prostu kolejnym egzaminem praktycznym?
Clara Rugaard-Larsen w roli budzącego się do życia człowieka niesie na swoich szczupłych barkach cały film. Jej Córka jest archetypowa, a Rugaard-Larsen umiejętnie prowadzi widza przez postać typowej dziewczyny – od początkowego zaufania i absolutnej karności po standardową zmianę i bunt przeciwko autorytetowi. Partnerująca jej Swank, której nazwisko, jak zakładam, miało przyciągnąć do tytułu, zdobywa się jedynie na poprawność. Nie pokazuje niczego, czego nie widzieliśmy już wcześniej, świadomie godzi się na bycie tłem dla młodej aktorki. choćby Rose Byrne, choć gra wyłącznie głosem, ma więcej charakteru niż Swank.
Pod względem wizualnym Jestem matką oferuje nam równie stereotypowe rozwiązania jak pod względem kreacji bohaterów. Schron wygląda dokładnie tak, jak wyglądały setki schronów czy stacji kosmicznych przed nim. Świat poza nim też nie przykuwa wzroku żadnym wyróżniającym się elementem – no może jedynie sztucznością rozbitego na plaży kontenerowca, który aż nazbyt wyraźnie sprawia wrażenie wygenerowanego komputerowo. Podobnie dźwięk nie narzuca się widzowi, nie porywa, nie kradnie scen. Sputore w sposób widoczny postarał się, aby nic nie odciągało uwagi od przedstawionej przez niego historii.
Nie znajdziemy w Jestem matką efektownych scen katastroficznych czy nabuzowanych akcją scen walki.
Te uproszczenia jednak, mimo iż celowe, sprawiają, iż film ma swoje wady. Przede wszystkim są to drobne rysy na logice, które drażnią. Częściowo tłumaczyć je można próbą zadania pytań, o których mowa wyżej, ale nie do końca. Dodatkowo stereotypowość trzech bohaterek i brak pogłębionego rysu psychologicznego postaci (choć zarówno w przypadku Matki, jak i Córki w pewnym stopniu uzasadniony) sprawiają, iż widz ma trudności z emocjonalnym zaangażowaniem się w akcję filmu.
Jestem matką to interesująca próba wyjścia poza wąsko zakrojone science fiction. Skojarzenie z przemądrzałym HAL-em Kubricka nasuwa się samo, ale podejście jest nieco inne. Także tu jednak do końca nie jesteśmy w stanie zrozumieć motywów działania maszyny, kiedy owe działania zaczynają wykraczać daleko poza troskę o jednostkę czy gatunek.
Widok metalowej, ciężkiej dłoni robota na główce małego dziecka budzi niepokój dwojakiego rodzaju. Z jednej strony pojawia się myśl, jak łatwo ta dłoń może zacisnąć się na kruchej czaszce i zniszczyć ją bez sentymentu. Z drugiej jednak rodzi się pytanie: czy jest możliwe, iż ta dłoń wystarczy? Czy nasza nomen omen dziecinna wiara w potęgę matczynej miłości ma aż tak kruche podstawy? Czy może nie ma żadnych…?