Jedno pomieszczenie dla trojga

newsempire24.com 3 dni temu

**Jedno pomieszczenie dla trzech**

Marzena Kowalska patrzyła na pismo o zakwaterowaniu z takim wyrazem twarzy, jakby trzymała w rękach wyrok. Ciasny pokój w akademiku politechniki — jej nowy dom po czterdziestu latach życia we własnym mieszkaniu. I nie byle jaki pokój, tylko pokój dla trzech wykładowczyń.

— Gdzie ja tu swoje rzeczy pomieszczę? — westchnęła, zwracając się do woźnego Stanisława, starszego pana z gęstym siwym wąsem.

— Pani Marzeno, kochanie, a co poradzimy? — rozkładał ręce Stanisław. — Akademik pęka w szwach, remont w skrzydle dla nauczycieli się przeciąga. Sami widzicie — dach przecieka, instalacje stare. Budowlańcy obiecują skończyć do końca września. Dyrekcja postanowiła, iż tymczasowo zamieszkacie z Wandą Pawłowską i Zofią Nowak.

Marzena tylko pokręciła głową. W swoich pięćdziesięciu siedmiu latach nie sądziła, iż znów będzie dzielić przestrzeń z kimś obcym. Po rozwodzie mieszkanie pozostało byłemu mężowi — on miał tam starsze prawo do lokalu. A jej pozostała tylko praca — uczenie literatury w technikum małego miasteczka. Pensji ledwie starczało na wynajem, więc gdy dyrektor zaproponował miejsce w akademiku, musiała się zgodzić.

— Oto klucze — podał Stanisław. — Trzecie piętro, pokój trzysta dwanaście. Wanda i Zofia już wiedzą o waszym zakwaterowaniu.

Z ciężkim sercem Marzena wzięła klucze i powłóczyła się w stronę windy. W ręku trzymała walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami, resztę rzeczy przechowała tymczasowo u sąsiadki ze starego mieszkania.

Pokój okazał się… nie tak mały, jak się obawiała. Solidne meble z czasów PRL-u: trzy łóżka, trzy szafki nocne, duża szafa, biurko przy oknie. Dwa łóżka były już zajęte — starannie zasłane, z różnymi narzutami. Na jednym — niebieska w kwiatki, na drugim — bordowa z frędzlami.

— To pani Marzena Kowalska? — usłyszała głos za plecami.

W drzwiach stała starsza kobieta z siwymi włosami upiętymi w kok i stalowymi okularami na cienkim nosie. Elegancki garnitur i postawa zdradzały w niej doświadczoną nauczycielkę.

— Tak — wyciągnęła rękę Marzena. — A pani to…?

— Zofia Nowak, matematyka. Trzydzieści dwa lata w tej szkole. — Uścisk dłoni był krótki i rzeczowy. — Pani łóżko jest przy oknie. Szafę dzielimy na trzy części, pani — lewa sekcja. Harmonogram kąpieli na drzwiach, niech pani nie spóźnia się — ciepła woda według rozkładu.

Marzena skinęła głową, czując się jak pierwszoroczna studentka.

— A gdzie Wanda Pawłowska?

— Dzisiaj dyżuruje w stołówce — wargi Zofii zaciągnęły się w cienką linię. — Ona uczy chemii, bardzo… specyficzna osoba. Lubi rano głośno słuchać radia i suszyć zioła. Od zapachu nie uciekniesz.

„Zaczyna się” — pomyślała Marzena, rozpakowując walizkę. Dogadywanie się z dwiema obcymi kobietami w jej wieku, każda ze swoimi nawykami i charakterami, nie będzie łatwe.

Z Wandą Pawłowską poznała się wieczorem. Pełna energii kobieta z farbowanymi na rudo włosami wpadła do pokoju z siatkami jabłek.

— Dziewczyny, patrzcie, co przyniosłam! Z działki, częstujcie się! — Zauważyła Marzenę i klasnęła w dłonie. — O, pani już tu jest! Wanda Pawłowska, miło poznać!

Energicznie ścisnęła dłoń nowej współlokatorki.

— Jabłuszko?

— Dziękuję — Marzena wzięła czerwony owoc, choć nie miała apetytu. — Bardzo mi miło.

— Wanda, zabierz swoje zioła z parapetu — wtrąciła się natychmiast Zofia. — Teraz jest nas trzy, miejsca mało.

— Zosiu, nie marudź — machnęła ręką Wanda. — Miejsca wystarczy! Pani Marzeno, to pani uczy literatury, tak? Słyszałam o pani! Podobno pisze pani wiersze na lekcjach?

Marzena się zmieszała:

— Czasem, żeby uczniom łatwiej było zrozumieć materiał…

— Cudownie! — zawołała Wanda. — A ja mam takie ręce, widzi pani?

Pokazała dłonie pokryte śladami po odczynnikach chemicznych.

— Zawodowe — uśmiechnęła się. — Ale moi uczniowie wiedzą: chemia to poważna sprawa!

Zofia prychnęła, demonstracyjnie otwierając grubą książkę. Cisza i porządek zdawały się dla niej najważniejsze na świecie.

— Dziewczyny, herbatki? — zaproponowała Wanda, wyjmując czajnik elektryczny z szafki.

— Ja chyba odmówię — odpowiedziała Zofia. — Sprawdzam klasówki.

Ku własnemu zaskoczeniu, Marzena się zgodziła:

— Chętnie się napiję.

Przy herbacie Wanda opowiadała o swojej działce, o wnukach, o tym, iż dyrektor technikum kiedyś był jej uczniem. Mówiła dużo, ale ciepło, bez natręctwa, i Marzena poczuła, jak napięcie pierwszego dnia powoli mija.

— A dawno panie tu mieszkają? — spytała Marzena.

— Trzeci rok — westchnęła Wanda. — Córka z zięciem wynajmują mieszkanie, a mnie nie zapraszają — ciasno. Ale nie mam pretensji, młodzi powinni żyć osobno. Na działkę jeżdżę co weekend — to moje zbawienie. A Zosia — zniżyła głos — już siedem lat tu mieszka. Mąż zmarł, a mieszkanie oddała synowi — skończył politechnikę w Warszawie, ożenił się, przyszły wnuki.

Zofia nie odeCzas mijał, a trzy nauczycielki, początkowo tak różne, znalazły w swoim wspólnym pokoju coś więcej niż tylko dach nad głową — odnalazły przyjaźń, która okazała się silniejsza niż wszystkie przeciwności losu.

Idź do oryginalnego materiału