Jazz w zimnowojennej dyplomacji kulturalnej USA

krytykapolityczna.pl 11 miesięcy temu

Na początku maja 1956 roku amerykański Departament Stanu poprosił Dizzy’ego Gillespiego, który ze swoim zespołem kończył azjatyckie tournée, aby pospieszył do Aten, gdzie podczas antybrytyjskich i antyamerykańskich rozruchów studenci zaczęli obrzucać kamieniami budynek ambasady amerykańskiej po tym, jak rząd Stanów Zjednoczonych nie poparł zgłoszonego na sesji ONZ wniosku o uwolnienie Cypru spod panowania Wielkiej Brytanii. „Studenci odrzucili kamienie i słuchali z zachwytem Dizzy’ego” – głosiły nagłówki gazet po koncercie na terenie uniwersytetu.

„Żeby uniknąć wojny światowej, trzeba wygrać zimną wojnę” – powiedział prezydent Dwight Eisenhower w lutym 1953 roku, wygłaszając orędzie o stanie państwa. Trwał proces dekolonizacji Azji i Afryki i stawką w rywalizacji ZSRR i USA były wpływy na tych kontynentach. W sierpniu 1953 roku powołał do życia Agencję Informacyjną Stanów Zjednoczonych. „Powszechne jest w świecie niezrozumienie Stanów Zjednoczonych i komuniści skwapliwie z tego korzystają w szerzonych na nasz temat kłamstwach” – powiedział w swoim wystąpieniu Theodore Streibert, pierwszy szef tej rządowej agencji. Jej zadaniem było promowanie ideałów i osiągnięć Stanów Zjednoczonych i przeciwdziałanie sowieckiej propagandzie dzięki programów informacyjnych i kulturalnych.

Rola jazzu w walce o globalne wpływy

Dla skuteczniejszego realizowania przez nią powierzonych jej zadań podporządkowano jej rządową radiostację Voice of America – Głos Ameryki – której audycje nadawane na krótkich falach w kilkunastu językach docierały za pośrednictwem kilku stacji przekaźnikowych do państw na kilku kontynentach. W styczniu 1955 roku program radiostacji wzbogacono o audycję Willisa Conovera Music USA Jazz Hour. Wkrótce miliony ludzi z różnych kultur regularnie słuchały Godziny Jazzu, którą rozpoczynał utwór Billy’ego Strayhorna Take the „A” Train, nagrany przez orkiestrę Duke’a Ellingtona. Wielu z nich nie znało wcześniej jazzu.

Aparat propagandowy ZSRR przedstawiał u siebie i na świecie w najgorszy sposób swojego największego rywala i wroga (i vice versa), często kłamiąc, ale oskarżenia o rasizm i segregację rasową nie były fałszywe. Hipokryzją było głoszenie w świecie wzniosłych ideałów i propagowanie amerykańskiej demokracji, podczas gdy czarni obywatele pozbawieni byli wielu praw i doświadczali przemocy ze strony białych obywateli.

W sierpniu 1955 roku w miasteczku Money koło Greenwood w stanie Mississippi dwaj tacy obywatele wywlekli czarnego czternastolatka Emmetta Tilla z domu jego stryjecznego dziadka, bo żona jednego z nich opowiadała, iż Till zwrócił się do niej nieprzyzwoitymi słowami i zagwizdał. Kilka dni później wyłowiono z rzeki Tallahatchie potwornie zmasakrowane zwłoki Tilla. Po krótkim procesie sądowym oskarżonych o porwanie go i zabójstwo ława procesowa, w skład której weszli wyłącznie biali, wydała orzeczenie: – Niewinni.

Lincz na czternastoletnim czarnym chłopcu i urągający sprawiedliwości proces wywołały oburzenie na całym świecie i zintensyfikowały działalność Ruchu Praw Obywatelskich, któremu przewodził teraz Martin Luther King Jr. W reakcji na to ożył Ku Klux Klan. Na tworzonym przez Departament Stanu, Agencję Informacyjną, media i różne przedsięwzięcia kulturalne wizerunku Stanów Zjednoczonych jako kraju do naśladowania raz za razem pojawiały się plamy.

Eisenhower i John Foster Dulles, sekretarz stanu, i wielu innych polityków oraz światli obywatele zdawali sobie sprawę, iż rasizm i segregacja rasowa kompromitowały kraj, niestety propozycje zdelegalizowania segregacji we wszystkich dziedzinach życia natrafiały na opory i w Kongresie – głównie ze strony reprezentujących południowe stany senatorów i deputowanych do Izby Reprezentantów. Mało tego: w południowych stanach powszechne było torpedowanie wprowadzanych przez ustawy lub orzeczenia Sądu Najwyższego zmian na korzyść czarnych obywateli. W maju 1954 roku Sąd Najwyższy orzekł, iż stosowanie segregacji w szkolnictwie – osobne szkoły dla białych i czarnych – było niezgodne z konstytucją, ale jeszcze przez kilka lat w wielu miastach Południa protestowano przeciwko szkołom integracyjnym.

Pomimo częstej krytyki Stanów Zjednoczonych za dyskryminację rasową krajowi nie groziła utrata tradycyjnych sojuszników w Europie Zachodniej, ale mógł z tego powodu przegrać z ZSRR wojnę o wpływy w Azji i Afryce. Ociepleniu wizerunku Ameryki na tych kontynentach bardzo się wtedy przysłużył Afroamerykanin Adam Clayton Powell Jr, deputowany do Izby Reprezentantów Kongresu, reprezentujący Harlem. Najpierw swoją postawą w Bandungu w Indonezji na pierwszej konferencji przedstawicieli narodów Azji i Afryki w kwietniu 1955 roku – przedstawicieli krajów, które już uzyskały niepodległość, oraz krajów, które zmierzały do niepodległości. Poleciał tam na własną rękę, jako dziennikarz, ponieważ i rząd, i Kongres były przeciwne wysłaniu na tę konferencję swojego obserwatora – obawiano się wrogiego przyjęcia z powodu rasizmu i segregacji rasowej u siebie. Tym bardziej przeciwne były uczestnictwu w niej Powella, iż był aktywnym działaczem Ruchu Praw Obywatelskich.

Ku zaskoczeniu wszystkich Powell bronił tam swojego kraju. w uproszczeniu tak: rasizm i segregacja są przekleństwem, ale Ameryka zmierza do pełnej demokracji; ponadto jest zwolennikiem dekolonizacji i samostanowienia narodów (to, czy tak było naprawdę, wymagałoby osobnego opracowania), ergo – jest waszym sprzymierzeńcem. U podstawy jego stanowiska była obawa przed rozprzestrzenieniem się ideologii komunistycznej w Azji i Afryce. Po powrocie został entuzjastycznie powitany w Kongresie i w Białym Domu.

Jazzowi ambasadorzy

Krótko potem zaproponował, aby w dyplomacji kulturalnej korzystać z jazzu. Nie sposób rywalizować z Rosjanami w muzyce poważnej i balecie, wywodził, prezentujmy w świecie jazz, amerykańską muzykę, nasz oryginalny wkład w kulturę światową. Jazz był już od dawna znany w Europie Zachodniej, występowali tam najwięksi amerykańscy muzycy jazzowi, zawędrowali też do państw Ameryki Łacińskiej i do Australii; Powell chciał, aby podbijali serca i umysły i na pozostałych kontynentach. Tłumaczył, iż występy czarnych lub mieszanych rasowo zespołów poprawią wizerunek Ameryki w rejonach świata zamieszkanych przez ludzi ras innych niż biała.

Że jazz w wykonaniu największych muzyków mógł być skuteczną bronią w ofensywie kulturalnej Ameryki, świadczyły tysiące listów, które otrzymywał Willis Conover z różnych części świata od wdzięcznych za jego Jazz Hour. I prędko, jeszcze w 1955 roku, powstał program Jazzowi ambasadorzy, organizowany przez Agencję Informacyjną i sponsorowany przez Departament Stanu.

The weapon that we will use is the cool one” – będziemy posługiwać się bronią fajną, nieszkodliwą – powiedział, z trąbką w ręce, Dizzy Gillespie, pierwszy sponsorowany przez Departament Stanu jazzowy ambasador, przed wyruszeniem w marcu 1956 roku ze swoim zespołem na wspomniane na początku, kilkumiesięczne tournée. Zdjęcia i materiały filmowe z koncertów zespołu Gillespiego w Pakistanie, Iranie, Libanie, Syrii, Turcji i Grecji pokazywały pełne sale rozentuzjazmowanych słuchaczy, z których większość nie słuchała wcześniej jazzu na żywo. Furorę na świecie robiło zdjęcie Gillespiego zaklinającego grą na trąbce kobrę na placu w Karaczi.

Dizzy Gillespie. Fot. Wikimedia Commons CC0

W tym samym roku, pod koniec maja, Edward R. Murrow, dziennikarz i filmowy dokumentalista, przygotowujący wtedy film o Louisie Armstrongu, zaaranżował jego podróż do Akry, stolicy brytyjskiej kolonii Złote Wybrzeże. Ponad sto tysięcy zachwyconych Afrykanów słuchało na wolnej przestrzeni koncertu Armstronga z zespołem All Stars. Następnego dnia w sali koncertowej wśród jego słuchaczy był Kwame Nkrumah – niecały rok później premier niepodległej już Ghany.

Miał łzy w oczach, kiedy Armstrong śpiewał Black and Blue, o okrutnie traktowanym z powodu koloru skóry czarnym człowieku. Tu ciekawostka, w tonacji Black and Blue: Armstrong z zespołem, z którym grał w Akrze, nie mógłby grać w Nowym Orleanie, swoim rodzinnym mieście, ponieważ w jego składzie było dwóch białych muzyków, a występy mieszanych rasowo zespołów w południowych stanach były wtedy zakazane.

Jazz za żelazną kurtyną

Jazz, zgodnie z przewidywaniami Powella, okazał się skuteczną bronią w ofensywie kulturalnej Stanów Zjednoczonych na „nowych terenach”. W maju 1957 roku Agencja Informacyjna i Departament Stanu zaczęły przygotowywać tournée zespołu Armstronga po ZSRR, ale po tym, jak we wrześniu w Little Rock w stanie Arkansas tłum segregacjonistów blokował, z przyzwoleniem gubernatora stanu, dziewięciorgu czarnym uczniom dostęp do szkoły, do której zostali przyjęci – wcześniej szkoły dla białych uczniów – a prezydent Eisenhower zwlekał z interwencją, Armstrong odmówił wyjazdu.

Eisenhowerowi zarzucił dwulicowość, rząd wysłał do diabła, władze stanu oskarżył o łamanie konstytucji. Wprawdzie Eisenhower jeszcze w tym samym miesiącu umożliwił swoimi decyzjami rozpoczęcie czarnym uczniom nauki w wybranej przez nich szkole, ale informacje o skandalu w Little Rock obiegły już świat, a Armstrong nie zmienił swojej decyzji. Ameryka doznała kolejnego ciosu wizerunkowego. Jakby tego było mało, 4 października 1957 roku, czyli tuż po kompromitujących Amerykę wydarzeniach w Little Rock, ZSRR wystrzelił na orbitę okołoziemską satelitę – Sputnik 1. Tu porażka, tam triumf.

W lutym 1958 roku w ramach programu Jazzowi ambasadorzy wyruszył na euroazjatyckie tournée Dave Brubeck „ze swoim mieszanym rasowo kwartetem (kontrabasista Eugene Wright był Afroamerykaninem – A.Ż.), żeby naprawić szkody w wizerunku Ameryki spowodowane skandalem w Little Rock” – mówi narrator filmu dokumentalnego Hugo Berkeleya The Jazz Ambassadors z 2018 roku. W Polsce, do której Brubeck przyjechał w marcu, wizerunku Ameryki nie trzeba było naprawiać; wszyscy lub prawie wszyscy bezkrytycznie kochali Amerykę – za gumę do żucia, coca-colę, dżinsy, westerny i wolność. I za jazz, który symbolizował wolność.

Prawdopodobnie to nachalna sowiecka propaganda powodowała, iż w wiadomości o prześladowaniach czarnych Amerykanów Polacy nie bardzo wierzyli. Polska była już wtedy bardzo ujazzowionym krajem – w ogromnej mierze dzięki Godzinie Jazzu Willisa Conovera – ze swoimi festiwalami jazzowymi, świetnymi muzykami, klubami jazzowymi, miesięcznikiem „Jazz”, ale koncerty kwartetu Brubecka (w siedmiu miastach) były pierwszymi koncertami amerykańskiego zespołu grającego jazz nowoczesny, i pierwszymi takimi koncertami w kraju za żelazną kurtyną.

Louis Armstrong w 1953 r. Fot. Herman Hiller/Wikimedia Commons CC0

Kiedy w 1960 roku większość państw Afryki cieszyła się już niepodległością, Louis Armstrong dał się namówić na sponsorowane przez Departament Stanu kilkumiesięczne afrykańskie tournée po czternastu krajach. Najsłynniejszy jazzowy ambasador Ameryki był wszędzie przyjmowany jak król. W Kongu, do którego przybył pod koniec października 1960 roku, strony rozpoczętego miesiąc wcześniej konfliktu zbrojnego zawiesiły broń na dni jego koncertów. „Taka była sława Armstronga” – mówi jeden z komentatorów w filmie Berkeleya.

Armstrong nie był w pełni świadomy tego konfliktu, ale w Nowym Jorku przed gmachem ONZ trwały protesty przeciwko udziałowi CIA w obaleniu i aresztowaniu Patrice’a Lumumby, pierwszego premiera wolnego Konga, któremu przyczepiono łatkę polityka prokomunistycznego; jego przeciwnicy, „nasi sukinsyni” Mobutu Sese Seko i Czombe, gwarantowali zachodnim koncernom niezakłócony dostęp do bogactw mineralnych kraju.

Trzy miesiące po wizycie Armstronga kongijscy żołdacy, z poduszczenia Belgii i za przyzwoleniem USA, rozstrzelali Lumumbę, po czym poćwiartowali jego zwłoki i rozpuścili je w kwasie siarkowym. W peerelowskiej Polsce wiele ulic w różnych miastach nazwano imieniem Patrice’a Lumumby; po 1989 roku zmieniono nazwę większości ich – w ramach usuwania pozostałości komunizmu. Najpewniej i pozostałym zmieni się w końcu nazwę. Może na Mobutu Sese Seko i Czombego?

Czas na spełnienie obietnic

Pomimo nadszarpniętej reputacji Stanów Zjednoczonych i wzrostu napięcia między Waszyngtonem i Moskwą Departament Stanu zdołał przeforsować tournée zespołu Benny’ego Goodmana po ZSRR – w maju i czerwcu 1962 roku. To był kolejny sukces programu Jazzowi ambasadorzy. „Nie lubię jazzu – powiedział Goodmanowi Chruszczow podczas tego tournée – to takie bum, bum, bum, bum, bum”, ale bez jego zgody wydarzenie nie byłoby możliwe.

„Amerykańscy Murzyni z dużym zaufaniem przeszli przez sto lat od czasu zniesienia niewolnictwa i teraz, co zrozumiałe, bardziej naciskają na zmiany” – mówił Duke Ellington w rozmowie ze szwedzkim dziennikarzem, pokazanej w filmie Berkeleya. „Przelewali krew w każdej wojnie, wzbogacali kulturę, no i muzyka, znana teraz jako amerykańska, jest oczywiście głównie muzyką czarnych”.

Rozczarowani biernością Johna Kennedy’ego w kwestii praw obywatelskich zapowiedział po swojej inauguracji przywrócenie Ameryce prestiżu, ale w tej sprawie kilka robił – czarni Amerykanie okupowali w przestrzeni publicznej miejsca zarezerwowane dla białych (słynne sit-ins) i organizowali marsze protestacyjne. W kwietniu 1963 roku w Birmingham w stanie Alabama policja rozpędziła uczestników pokojowego marszu protestacyjnego, wśród których były dzieci, rażąc ich strumieniami wody z węży hydrantowych i szczując ich psami. Pokazywane przez liczne stacje telewizyjne sceny z tej brutalnej interwencji, podczas której polała się krew, wstrząsnęły milionami ludzi na świecie.

To wreszcie ruszyło Kennedy’ego. „Nadszedł czas dla narodu, aby spełnić obietnicę” – powiedział w wystąpieniu telewizyjnym. Kiedy krótko po tym obiecał przygotowanie i przedłożenie Kongresowi projektu ustawy gwarantującej czarnym Amerykanom pełnię praw obywatelskich, Ellington przyjął propozycję dyplomatów realizujących program Jazzowi ambasadorzy i kilka miesięcy później poleciał ze swoim zespołem na kilkumiesięczne tournée do Indii, Sri Lanki, Pakistanu, Afganistanu i kilku państw Bliskiego Wschodu. On i członkowie jego zespołu cieszyli się gorącym przyjęciem ze strony publiczności i spotykanych ludzi, niestety podczas tego tournée otrzymywali z kraju tragiczne wiadomości.

15 września, dziewięć dni po ich wyjeździe, eksplozja kilku lasek dynamitu podłożonych pod schody tylnego wejścia do kościoła baptystów w Birmingham, w którym często spotykali się działacze Ruchu Praw Obywatelskich, rozbiła ścianę, zabiła cztery czarne dziewczynki i zraniła ponad dwadzieścia osób. 22 listopada w Dallas zginął od kul zamachowca John Kennedy. Ta tragedia przerwała tournée; zespół Ellingtona wrócił do kraju. 2 lipca 1964 roku prezydent Lyndon Johnson podpisał przeforsowaną przez siebie w Kongresie ustawę o prawach obywatelskich – jej projekt przygotowała administracja Kennedy’ego – która wprowadziła zakaz dyskryminacji ze względu na rasę, kolor skóry, religię, płeć i pochodzenie narodowe.

Po zorganizowanych przez Ruch Praw Obywatelskich marszach protestacyjnych w marcu 1965 roku w stanie Alabama, w których wskutek brutalnych akcji policji zginęło kilka osób, Johnson przeforsował w Kongresie, a następnie 6 sierpnia tamtego roku podpisał ustawę o prawach wyborczych, delegalizującą wszelkie utrudnienia w korzystaniu przez czarnych obywateli z prawa do głosowania. Choć te (torpedowane przez jakiś czas w południowych stanach) ustawy nie wyeliminowały rasizmu ani przemocy na tle rasowym, zbliżyły Amerykę do pełnej demokracji.

300 lat briefingu

„Wysyłano w świat czarnych muzyków, by reprezentowali kraj, w którym ich prawa były ograniczone” – zauważyła Iola Brubeck, żona Dave’a Brubecka. Kraj, w którym stosowano jeszcze haniebne prawa, zwane prawami Jima Crowa. Ale nie można było zasznurować im ust. Black and Blue, pieśń rasowego protestu, była w stałym repertuarze Armstronga, śpiewał ją podczas komercyjnych tournée po świecie, jak i podczas tournée sponsorowanych przez państwo.

„Jedyną moją winą jest moja skóra/ Co ja zrobiłem, iż jestem ciągle posiniaczony” (wskutek pobicia). Wiemy, jak Satchmo zareagował na blokadę szkoły w Little Rock. Gillespie, zaproszony przed wyjazdem na tournée do Departamentu Stanu na briefing, czyli krótką odprawę informacyjno-instruktażową, powiedział, iż ma za sobą 300-letni briefing. I potem rozwinął to stwierdzenie: „Wiem, jak nas przez cały ten okres traktowano. jeżeli będą mnie pytać o te sprawy, nie będę usprawiedliwiał Ameryki”.

Dobry sposób na dyskomfort psychiczny, którego doświadczać mogli czarni muzycy wyjeżdżający na oficjalne, „państwowe” tournée, znalazł przedstawiony w filmie Berkeleya Charlie Persip: „Nie myślałem o sobie jako ambasadorze Ameryki. W moim pojęciu byłem perkusistą zespołu Gillespiego”. Ci jazzowi ambasadorzy Ameryki byli ambasadorami jazzu. Na pewno muzyką mającą w sobie ducha wolności, określaną jako metafora demokracji, ocieplali w jakimś stopniu wizerunek Stanów Zjednoczonych „na terenach do uwiedzenia”, czyli w Azji i Afryce, ale ich tournée były przede wszystkim triumfem muzyki stworzonej przez Afroamerykanów i rozwijanej głównie przez Afroamerykanów. Jazz z łatwością pokonywał bariery kulturowe, co więcej – zadomawiał się na stałe na nowych terenach. Tak jak muzyka klasyczna.

Na koniec refleksja – która na pewno nasunęła się już milionom ludzi: bez duchowości negro spirituals, bez werwy jazzu i „czarnego” tańca, smutku bluesa, „czarnej” literatury, licznych przypraw, które do amerykańskiego życia dodali czarni Amerykanie, kultura Ameryki byłaby znacznie uboższa.

*

Korzystałem z filmu The Jazz Ambassadors Hugo Berkeleya, z książki Penny Von Eschen Satchmo Blows Up the World, z artykułów w dzienniku „The New York Times” i tygodnikach „Time” i „The New Yorker” i z kilku innych źródeł.

**

Andrzej Żurek – w Polsce ukończył prawo, a w Kanadzie zaliczył dwa lata anglistyki. Utrzymuje się głównie z tłumaczeń. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym” i w kwartalniku „Fraza”. Jest autorem wydanej przez Mamiko w 2021 roku powieści Profesor i Besserwisser. Mieszka w Kanadzie.

Idź do oryginalnego materiału