Izabella Starzec: Mam takie odczucie po festiwalu Jazz nad Odrą AD 2023, iż było to wydarzenie bardzo różnorodne, solidnie zaprogramowane i dające wiele możliwości zapoznania się z różnymi brzmieniami i konfiguracjami zespołowymi.
– Grzegorz Piasecki (basista jazzowy): Zgadzam się z tym. Festiwal oferował bardzo ciekawą muzykę i, co zaobserwowałem, program był tak ułożony, iż każdego dnia mieliśmy do czynienia z różnymi kontrastami.
– Magdalena Zawartko (wokalistka jazzowa): To był bardzo dobry festiwal. Programujący, czyli Rada Artystyczna Jazzu nad Odrą, świetnie się spisali. Poza tym koncerty stały na bardzo wysokim poziomie wykonawczym. Było zderzenie młodości z doświadczeniem, prezentacja różnych składów wykonawczych, wielu kolorów i stylistyk. Pojawił się też akcent wrocławski, gdy na głównej scenie wystąpiło Yarosh Organ Trio (29.04). Naprawdę – było znakomicie.
– Grzegorz Piasecki: Byłam bardzo zbudowany tym, iż zaproszeni artyści pochodzili z różnych kręgów wyrazowych i nie był to tak oczywisty ich dobór, czyli reprezentowali różne nurty, także spoza tych kręgów najbardziej rozpoznawanych w jazzie. Mam tu na myśli na przykład zestawienie kwartetu Erskina z Georgem Garzone oraz trio Bernarda Maselego.
Zatrzymajmy się przy nim na chwilę.
– Magdalena Zawartko: Pierwszy dzień festiwalu był dla mnie zderzeniem stylistycznym, przyznam iż chwilami czułam się przytłoczona dynamiką i ekspresją koncertu MaBaSo, choć ta szczerość, prawdziwość i energia bijąca od Maselego mi imponuje. Przecież za chwilę był znakomity kwartet Petera Erskina (26.04), jakże inny świat reprezentujący. Lubię chodzić na festiwale, żeby odkryć coś nowego i to jest dla mnie priorytet.
Żeby się dać zaskoczyć?
– Magdalena Zawartko: Właśnie tak. Lubię kiedy muzyka mnie zaskakuje a w obecnych czasach nie często o takie zjawiska.
Co było dla Ciebie szczególnym odkryciem?
– Magdalena Zawartko: To co zdecydowanie zrobiło na mnie wielkie ważenie, to koncert trębacza Philipa DIzzacka (27.04). Znałam go sprzed dwóch laty, gdy grał podczas Jazzu nad Odrą. Ucieszyłam się z jego ponownego zaproszenia do Wrocławia. Jest to dla mnie postać, która kiedyś stanie się legendą, o której będzie się mówić. On proponuje zupełnie nową jakość wykonawczą. Absolutnie „kupuję” wszystko, co proponuje. Drugim artystą był Adam Bałdych ze swoim kwintetem (30.04) – absolutny mistrz w swoim fachu. Interpretował utwory ze swoich płyt. Brzmieniowo, kompozycyjnie i wykonawczo był to majstersztyk.
– Grzegorz Piasecki: Na mnie również wielkie wrażenie zrobiły te dwa koncerty, ale dodam jeszcze Peter Erskin Quartet (26.04) z jego fantastyczną energią! Ta scena pulsowała różnorodnością dynamiczną i biegłością partii solowych. Warto też wspomnieć o solowym recitalu pianistycznym Kenny’ego Barrona (29.04). Byłem bardzo jego ciekaw na żywo, znając wcześniej tylko nagrania. To niezwykły muzyk, mający cały bagaż doświadczeń i umiejętności, które było słychać w całej okazałości. Byłem zachwycony stroną muzyczną, ale i również jego opowieściami o utworach. Dzięki temu mogłem się przenieść w historii jazzu do lat 50., czy 70. Byłem autentycznie wzruszony!
Zastanawiam się, czy Ty, jako basista, miałeś również i swoje obserwacje względem tych właśnie instrumentalistów w różnych składach, by wspomnieć dla przykładu o Darku Oleszkiewiczu w zespole Kuby Stankiewicza i Petera Erskina, Michała Barańskiego u Maselego, Andrzeja Święsa w składzie Kasia Pietrzko Trio, czy Andersa Langa u Walta Weiskopfa?
– Grzegorz Piasecki: Oczywiście, iż zwracam uwagę na kontrabasistów. Basiści byli bardzo mocnym punktem festiwalu i od każdego z nich można było czerpać inspirację. Szczególną uwagę zwrócił Garret Baxter w składzie Andy Middleton Freedom Quartet, który proponował muzykę bardziej otwartą, free, utrzymaną na bardzo wysokim poziomie wykonawczym. Miejmy tu na uwadze fakt, iż jest to młody człowiek, student, a już reprezentuje najwyższą półkę kontrabasu jazzowego. Warto zauważyć, iż grali bez fortepianu więc basista miał dużo bardziej złożoną rolę w zespole – rytmiczną i melodyczną.
Jak odebraliście nowe miejsca koncertowe? Po latach spędzonych na Mazowieckiej w tym roku, z konieczności, nastąpiła przeprowadzka festiwalu do starej filharmonii, czyli w tej chwili Centrum Impart i do Vertigo.
– Magdalena Zawartko: Odnosiłam wrażenie, iż koncerty w Vertigo były nieco „poszkodowane” i nie miały tej oprawy, na którą z pewnością zasługiwały. Wiemy przecież, iż panuje tam atmosfera raczej restauracyjno-barowa, ludzie jedzą, piją, toczą rozmowy, pracują ekspresy do kawy. Czasami było mi przykro, ponieważ tamtejsze koncerty były świetne, ale tak przecież jest w klubach na całym świecie! Nocna pora koncertów również miała wpływ na zaburzenie skupienia na istocie muzyki. Dlatego też szkoda, iż tak fantastyczny finał Andy Middleton Freedom Quartet z Piotrem Wojtasikiem (30.04), taka esencja jazzu, właśnie tu miał miejsce. By nie wspomnieć o rewelacyjnym kwintecie Grzegorza Nagorskiego dzień wcześniej (29.04).
Wywołałaś temat, który chciałam właśnie poruszyć, bowiem Grzegorz Nagórski z jego puzonem i eufoniom był dla mnie kapitalnym przykładem na poszerzanie spektrum brzmień jazzowych. Bardzo lubię te nasycone, niskobrzmiące instrumenty, które przydają jazzowi takiej niesamowitej głębi.
– Grzegorz Piasecki: Tak, ten koncert miał w sobie coś osobliwego. Grzegorza Nagórskiego znam jako mojego profesora z zajęć zespołu kameralnego ze studiów w Akademii Muzycznej, które zawsze wspominam jako wybitnie inspirujące i napędzające do poszukiwań i pracy nad możliwościami brzmieniowymi w zespole (praca sekcji rytmicznej czy aranżacja). Zawsze podziwiałem go za świadomość energii, która działa w zespole i kierowanie nią w bardzo skuteczny sposób. Oprócz puzonu i eufonium lidera, instrumentarium było dopełnione przez kontrabas i gitarę elektryczną (Michał Kapczuk i Mateusz Szczypka), perkusję (Grzegorz Pałka) i organy hammonda (Paweł Tomaszewski). Ponadto było słychać to połączenie pokoleniowe, które rzutowało na świeżość tej muzyki. Warto przypomnieć, iż ich program powstał specjalnie na festiwal!
W tym roku adekwatnie nie pokazały się na pierwszym planie wokalistki jazzowe. Nieliczne, raczej stanowiły dopełnienie brzmień instrumentalnych. Tak było u Kuby Stankiewicza w osobie Marii Puga Lareo, czy w składzie zespołu Kenny’ego Garreta.
– Magdalena Zawartko: To prawda. U Garreta była Melvis Santa i śpiewała unisono z saksofonem, sama pełniąc tym samym rolę instrumentu. Czasami tylko robiła dwugłos. W każdym razie była bardzo dobrym dopełnieniem brzmienia instrumentalnego. To był koncert z gatunku tych, których się nie zapomina. Publiczność śpiewała, tańczyła i świetnie się bawiła, a koncert był niezwykle energetyczny. Ale faktycznie, festiwal nie obfitował w wokalistki, czy wokalistów. Prawdę mówiąc mi tego nie brakowało…
I mówisz to Ty, która sama śpiewasz!?
– Magdalena Zawartko: Tak, zdecydowanie preferuję muzykę instrumentalną. Dlatego w sumie nie brakowało mi wokalu podczas tegorocznego festiwalu.
Nie zapominajmy też o Konkursie na Osobowość Jazzową im. Wojtka Siwka. W tym roku Grand Priz trafiło do rąk Product May Contain (26.04), czyli fantastycznych chłopaków obdarzonych, jak dla mnie, niezwykła wyobraźnią muzyczną, otwartych na różne poszukiwania brzmieniowe i mających w sobie energię i to „coś”. Dla porządku przywołam ich nazwiska: Filip Botor – kontrabas, Tymon Kosma – wibrafon i Mateusz Borgiel – perkusja.
– Magdalena Zawartko: Podzielam to zdanie. Chłopaki zaproponowali coś nowego i w tym upatruję największą wartość zespołu. Są indywidualnościami, nie tkwią w mainstreamie, uzyskany kolor brzmienia jest wyśmienity. Na uwagę zwracało także zgranie zespołu. Byli wobec siebie bardzo uważni. Wróżę im bardzo dobrą karierę i mam nadzieję, iż niebawem usłyszymy ich autorski album.
– Grzegorz Piasecki: Bardzo widoczna była u nich fascynacja rytmem, różne nieregularne podziały i poszukiwanie nowych „narzędzi” do kreowania muzyki. Słychać też otwartość na różne kultury i wprowadzanie nowych brzmień do muzyki jazzowej.
Podczas festiwalu mieliśmy dwie liderujące kobiety w osobach Kasi Pietrzko, która z triem promowała nową płytę „Fragile Ego” (26.04) oraz Martę Wajdzik ze swoim kwartetem (28.04). Jak widzicie te młode osoby na scenie jazzowej?
– Magdalena Zawartko: Cieszy mnie, iż kobiety w jazzie to nie tylko wokalistki (śmiech). Kasia Pietrzko to pianistka, Marta Wajdzik saksofonistka. Są fantastycznie uzdolnione, świetnie prowadzą swoją karierę, a gdy wychodzą na scenę zmieniają się w prawdziwe „muzyczne zwierzę”. Bardzo im gratuluję i kibicuję. Cieszę się, iż zostały zaproszone na festiwal.
Z jakimi refleksjami patrzycie w przyszłość Jazzu nad Odrą?
– Magdalena Zawartko: Moim zdaniem festiwal idzie w bardzo dobrym kierunku. Jestem pod wrażeniem programu. Każdy dzień przynosił coś, co mnie inspirowało, a festiwal tętnił życiem całe pięć dni. Te koncerty były wyśmienite. Nie zawsze jednak byłam w stanie przyjąć taką dawkę muzyki, ponieważ bardzo emocjonalnie słucham i przeżywam. Nie ukrywam też, wracając do wątku miejsc koncertowych, iż brakowało mi takiego centrum jazzowego, które było przy Mazowieckiej. Oczywiście to świetnie, iż stara filharmonia zaczyna wreszcie rozbrzmiewać koncertami, ale dla atmosfery festiwalu i takiej środowiskowej integracji poprzednie miejsce było znakomite. No nic, trzeba się do nowej rzeczywistości przyzwyczaić.
– Grzegorz Piasecki: Mam te same spostrzeżenia i nie ukrywam, iż brakuje mi tamtej atmosfery przy Mazowieckiej. Ale może już to zostawmy. Cieszymy się, iż mogliśmy skorzystać z większości koncertów tegorocznego Jazzu nad Odrą, za co dziękujemy rodzicom, którzy zaopiekowali sie naszymi synkami.