Chyba rozumiem.
Prawdopodobnie najmniej przez samego mnie oczekiwane zainteresowanie hyperpopem, pojawiło się wraz z nowym wydaniem Dannego Browna. Niewątpliwie jakimś znakiem obecnych czasów jest popyt na pełne mocnych strzałów dopaminy, a mimo wszystko w długości raczej zwięzłe twory. Ciekawie obserwuje mi się obecność na scenie zarówno polskiej, jak i zagranicznej, postaci takich jak Che czy Drabusheyka i sam poczułem się w obowiązku zrozumienia tej szkoły brzmieniowej.
Na szyld wziąłem więc najnowsze pełnowymiarowe wydanie, współpracującej z Dannym na „Stardust”, Jane Remover. Cóż o tym brzmieniu mogę powiedzieć? Napewno mam wiele ciekawych tropów, bo w tym ogromnym kotle wszystkiego można się doszukać. Choćby „TWICE REMOVED” wydaje się poszukiwać swojego „ja” w industrialnym charakterze. „Psychoboost” z gościnną zwrotką Danny’ego Browna przekonuje mnie całkiem fajnie zbudowanym dropem, jednocześnie nieco bawiąc tykającym na wstępie metronomem.
W dalszym ciągu całą ideę hyperpopu odbieram mimo wszystko, jako karykaturalne wariacje na temat popu wczesnych lat dwutysięcznych. I w pewien sposób w przełożeniu tego na tak zrozumiany grunt, brzmienie to może doświadczać rozrywki poprzez to nadmierne przekoloryzowanie.
Na „Revengeseekerz” mamy również całkiem widoczne pokłony choćby w kierunku brostepu spod znaku wczesnego, najbardziej chaotycznego Skrillexa. Jawi mi się to jako kolaż w pewien sposób podsumowujący wszystko co w mainstreamie kiedyś grało, tyle iż wszystko ukazane ma być naraz. Na przykład takie „Star People” okazuje już inspiracje popularnym niegdyś pop punkiem (proszę o wybaczenie za złożenie tych dwóch słów w jeden termin).
Wciąż w delikatnym zdezorientowaniu kierunkiem w jaki sprowadził mnie „Stardust” trwam w próbach poprawnego zinterpretowania „Revengeseekerz”. Jak narazie zrozumiałem chyba jedynie po swojemu, ale w takim charakterze album bardzo mi odpowiada.
Profil na BandCamp »deadAir 2025









