Ján Púček, pisarz zza Tatr

magazynpismo.pl 6 godzin temu

Pierwszy listopadowy śnieg zwykle bierze z zaskoczenia. Jest jak ruchome święto, o którym zapominają kalendarze. Opony w samochodach wciąż letnie, sanki hibernujące w piwnicy, puchowe kurtki jeszcze w pawlaczu. Myślami cały czas jesteśmy w jesieni, gdy zimny front przynosi gwałtowną zawieruchę. Krajobraz się wygładza, a ciężarówki ześlizgują do przydrożnych rowów.

Wiadomość z Trstína dosięgnęła mnie w hotelu nieopodal ostatnich kilometrów polskiej autostrady: „Adam, tu pada śnieg, jak w lutym!”. Ale kiedy kładłem się spać, za oknem widziałem typową jesienną szarugę. Za to gdy rano zszedłem do samochodu, leżała na nim 10-centymetrowa warstwa puchu. Polsko-czeskie pogranicze stało się krainą malowaną dzięki długich pociągnięć szerokim pędzlem. Ciężarówki faktycznie zjeżdżały do rowów, a powrót na autostradę trwał trzy razy dłużej, niż powinien.

Newsletter

Aktualności „Pisma”

W każdy piątek polecimy Ci jeden tekst, który warto przeczytać w weekend.

Zapisz się

Choć ich toponim – Małe Karpaty – mógłby sugerować błahość lub trywialność, słowackie góry przywitały mnie powagą zimowego krajobrazu, w którym łatwo zgubić życiową przyczepność.

Ulice w Trstínie nie mają nazw. Są tylko idące w setki numery domów. Pisarz Ján Púček otwiera bramę przed jednym z nich. Zakładana przez głowę wiatrówka, turystyczny komin zaciągnięty na uszy i schowany pod czapką, wysokie buty. W plecaku termos z herbatą, jabłko i horalky, słowackie wafelki w czekoladzie. Oto człowiek sposobiący się do marszu.

Ján Púček 
(ur. 1987), słowacki prozaik, redaktor, krytyk literacki. Zadebiutował 
w 2012 roku książką „Kameň v kameni”, za którą otrzymał Nagrodę im. Jána Johanidesa oraz Nagrodę im. Ivana Kraski. W Polsce ukazały się: „Przez ucho igielne(sploty)” oraz zbiór esejów „Małe Karpaty”.

– Przyjechałem do Trstína wczoraj, bo chciałem sam spędzić wieczór przy ogniu. I po dwóch latach zrobić sobie wycieczkę po starym gościńcu i okolicach. Po zmroku wróciłem do domu, ale jak po kolacji zobaczyłem, iż zaczęło sypać, to pobiegłem na spacer. Godzinę łaziłem po cmentarzu, wróciłem po dziesiątej, mokry jak mysz. – Śmieje się.

A gdzieś wysoko znad Krywania komentuje to Ivan Laučík, słowacki poeta, który w esejuSpowiedźzdradził podobną słabość do delikatnego żywiołu: „Przyznaję, iż choćby takie zjawisko jak śnieg było dla mnie ekscytujące. Wiele razy piłem wino, by uczcić pierwszy śnieg” (cytaty, jeżeli nie zaznaczono inaczej, w przekładzie autora). A to wszystko dlatego, iż – tłumaczył z kolei w jednym z wierszy – „śnieg jest tworzywem dobrym na cokolwiek” (przeł. Jacek Bukowski).

Nazwisko Laučíka lepiej zapamiętać – choć nie żyje od ponad 20 lat, będzie z nami cały czas.

W pobliskich górach

Zanim pójdziemy na wycieczkę – parę słów wprowadzenia.

Ján Púček urodził się w 1987 roku w Liptowskim Mikułaszu, w sercu historycznej krainy Liptów. Nad rzeką Wag, w kotlinie niemal z każdej strony zamkniętej górami. Pasma Tatr, Niżnych Tatr oraz Wielkiej Fatry otaczają 30-tysięczne miasto niczym dłonie skupione wokół knota płonącej świecy. jeżeli szukamy skojarzeń, przywołajmy postać Juraja Jánošíka, który na koniec swojej zbójeckiej kariery został w dzisiejszym Mikułaszu osadzony, a potem, zimą 1713 roku, skazany i stracony.

Laučík: „Na Liptowie masz możliwość unosić wzrok ku górom, a potem z tych gór patrzysz w głąb dolin. Dzięki temu doświadczasz przestrzeni, co uważam za jedną z największych euforii w życiu. Mamy tu wiele jaskiń, miejsc, w których nie stanęła ludzka stopa. To prastary krajobraz, a jednak kształtowany przez człowieka od zamierzchłych czasów. Gdzieś tu znajduje się również kolebka słowackiej poezji, z pewnością w zasięgu wzroku Krywania”.

Púček skończył szkołę w Mikułaszu, a potem wyjechał na studia do Bratysławy. Uczył się scenariopisarstwa i dramaturgii na Wydziale Filmowym Wyższej Szkoły Sztuk Scenicznych, gdzie obronił również doktorat. Wykładał między innymi literaturę słowacką i światową (przekonuje, iż to nie były prawdziwe wykłady, ale rozmowy o bieżących lekturach – nieoficjalny klub książkowy na uczelni). Przez dwa lata uczył również scenariopisarstwa. W 2012 roku zadebiutował jako pisarz książkąKameň v kameni(Kamień w kamieniu), za którą dostał kilka krajowych nagród literackich. W wydanej kilka lat później – przetłumaczonej również na język polski – powieściPrzez ucho igielne(sploty) uwiecznił losy rodziny babci i dziadka z Trstína u stóp Małych Karpat na zachodzie kraju.

– I to jest właśnie ten dom, o którym w niej czytałeś – mówi, sadzając mnie przy okrągłym stole i stawiając na nim kubek gorącej herbaty.

Zwykły, prostokątny, piętrowy klocek z bramą i ogródkiem. Za domem samotny krzak winorośli, z którego co roku powstaje kilka butelek wina. Chyba że, tak jak w tym roku, zawczasu dobiorą się do niego szpaki. Na framudze kuchennych drzwi cytat z wiersza amerykańskiego poety Williama Carlosa Williamsa.

Przeczytaj też:Przyjedźcie! Wiersz Ivana Laučíka

W młodości Janek przyjeżdżał tu do dziadków w każde wakacje. Potem dom opustoszał. W 2019 roku Janek wprowadził się do niego z żoną Soňą i niedługo powitali na świecie syna. W Trstínie rodzinę Púčeków zastała pandemia, więc stary dom dziadków stał się tymczasowym azylem. W kolejnych miesiącach i latach Janek coraz częściej zapuszczał się w pobliskie góry. Objeżdżał na rowerze tutejsze doliny i poznawał ich historie. Z czasem zauważył, iż felietony, które w tym czasie pisywał do gazety „Denník N”, stały się monotematyczne. Niemal wszystkie dotyczyły Małych Karpat. Wyszła mu z tego książkaKarpaty!(jak tłumaczy, wykrzyknik w tytule to nie zawołanie, a westchnienie), w 2024 roku opublikowana w Polsce przez Wydawnictwo Czarne pod tytułemMałe Karpaty: „Wkrótce zrozumiałem, iż nie wystarczy tylko zajrzeć do miejsc, które wynurzają się z mgły dziecinnych wspomnień; nie wystarczy wspiąć się na Havranią skalę i zaraz potem biegiem wrócić do domu, żeby zmyć z siebie pot i kurz. Oczywiście nie jest to mało, ale kraina to nie płaska tapeta ani dekoracja. Możemy ją postrzegać i przeżywać na różne sposoby. A także różnymi zmysłami. Możemy ją smakować jak malarz Jan Kudlička w jednym ze swych esejów: «Smakuje mi jak poziomka w czerwcu, smakuje mi ta kraina». Możemy też dotykiem: palce mocno wczepione w skałę, otarcia na opuszkach. Albo słuchem i węchem: nieustające trzaski elektryczności w przewodach wysokiego napięcia, cierpki zapach ściętych starych buków. Ale oczywiście przede wszystkim wzrokiem. Gdy patrzymy na doskonale znaną linię horyzontu i w żołądku czujemy trudne do określenia drżenie, w tle naszej świadomości rodzą się tajemnicze procesy. To chyba miłość. Albo coś w tym rodzaju” (przeł. Andrzej S. Jagodziński).

W swojej książce Púček przytacza historie słowackiego wynalazcy spadochronu wojskowego i buddyjskiego mnicha, który z Małych Karpat trafił na Sri Lankę. Opisuje dzieje leśnej kolei do przewozu drewna i zagląda do księgi pamiątkowej umieszczonej na szczycie góry Veterlín, w której ktoś napisał: „Pochmurno, ale cudowny widok, bez wiatru, widzieliśmy dziki, muflony, sarny i dużo innych cudów”.

W międzyczasie Janek dołączył do redakcji Wydawnictwa Absynt specjalizującego się w literaturze faktu, którą publikuje na rynkach czeskim i słowackim. Nauczył się też polskiego – dzięki zajęciom w Instytucie Polskim w Bratysławie. I z książek, które z czasem zaczął tłumaczyć na słowacki.

Tatrzańskie opowieści

Małe Karpaty zaczynają się zaraz za ostatnimi przystankami paru linii bratysławskiej komunikacji miejskiej. Stamtąd ciągną się na północny wschód w stronę Nowego Miasta nad Wagiem. To w linii prostej niemal sto kilometrów. Wysokością przypominają polskie Łysogóry. Z uwagi na bliskość stolicy pod względem turystycznym pełnią podobną rolę do swojskiego Kampinosu. Karpacka buczyna rośnie tu na szerokich i płaskich wierzchołkach niewysokich gór, bo kiedyś teren ten był rozległym płaskowyżem. To erozja poszatkowała go dolinami i zamieniła w jeszcze jedno pasmo Karpat Zachodnich. „To przystępne góry, a człowiek swym działaniem niemal na każdym kroku odcisnął na nich piętno” – czytamy w Małych Karpatach. Po ich południowej stronie rozgościły się winnice, radując tym samym nieprzebrane zastępy szpaków.

Asfalt tracimy z oczu za wsią Dol’any. Żwirowej drogi w las nikt nie odśnieżył, na szczęście śnieg, tworzywo dobre na wszystko, łagodnie obchodzi się z podwoziem starej skody.

Toponimy niby obce, a jednak tak znajome: Zabité. Chciałoby się zażartować, iż dechami, ale tu chodzi chyba o czyjąś śmierć.

– Jak zaparkujemy, to zostanie nam pół godziny dziarskiego marszu. I gwarantuję ci, iż gdy wrócimy do auta, to dookoła będzie pełno innych samochodów. Bratysława i okolice przyjadą na spacer – konstatuje Púček.

Toponimy niby obce, a jednak tak znajome: Zabité. Chciałoby się zażartować, iż dechami, ale tu chodzi chyba o czyjąś śmierć.

Buczyna obsypana bielą magnezji, w prześwitach słońce skrzy się na płatkach śniegu. Szlak wznosi się i opada, faluje. Wzrok ciąży ku lewej, gdzie za drzewami, niemal na wyciągnięcie ręki, majaczy góra Geldek ze swoimi niemal 700 metrami ponad poziom morza. Geldek, czyli z niemieckiego Złoty Róg. Mróz łaskocze palce ukryte w rękawiczkach, droga jęczy pod podeszwami.

– Nigdy bym się nie spodziewał, iż pokażę ci Skleną hutę w śniegu – mówi Janek. – Sam nigdy jej takiej nie widziałem!

Sklená huta albo Szklana Huta okazuje się niedużym plackiem otwartej przestrzeni wykrojonym z lasu na kształt banana. Raptem kilka hektarów zaśnieżonego terenu z łysymi drzewami owocowymi. Schodzimy z drogi, a śnieg sięga już łydek. Janek prowadzi na kopułkę niskiego pagórka, spod śniegu niczym kolce jeża wystaje szczecina suchych traw.

– Pamiętasz to zdjęcie, które ci wysłałem? Kilka murowanych domów wśród zielonych sadów? Stoimy właśnie na jednej z tych chałup – wyjaśnia, a potem sięga do kieszeni po telefon i szuka wspomnianej fotografii. Kiedy ją znajduje, wyciąga przed siebie ramię i każe …

Idź do oryginalnego materiału