Jako 5-letni chłopiec pokochał lirę korbową. O czym nam opowiecie, Jędrzeju?

supertydzien.pl 2 godzin temu
Lira - przewodnik po przeszłościDo odbycia pasjonującej wędrówki po dźwiękach, które zrodziły się kilkaset lat temu, potrzebne jest oczywiście odpowiednie miejsce. Nastrój. Siadamy więc w jednym z pomieszczeń sawińskiego przytułku. W jego murach, jak chyba w żadnych innych, lira brzmi i „smakuje” wyjątkowo. Siadam na doskonale wyszlifowanym przez upływający czas drewnie starego krzesła. Odziany w strój „wędrownego dziada” pan Andrzej siada naprzeciwko i mówi o tym miejscu ze swojej perspektywy. W przytułku mieszkała przez pewien czas jego babcia Kasia. Pełno tu przedmiotów, które przypominają o tym, jak żyli nasi przodkowie. Pośrodku magicznego pomieszczenia lira – drewniana, choćby nieco surowa skrzynka ze specjalnym mechanizmem. To w zasadzie skrzypce, tyle iż poruszane nie smykiem, a korbką. Instrument działa w oparciu o trzy główne struny, korbowy mechanizm i odpowiednio ułożone klawisze, przy pomocy których można wydobywać tzw. półtony i tony.- Wykonywał ją dla mnie lutnik z Białegostoku. Cóż, miałem pewne doświadczenie z gitarą i instrumentami klawiszowymi i sądziłem początkowo, iż bardzo gwałtownie opanuję także grę na lirze. Myliłem się. Dlaczego? Proszę zobaczyć. Prawa ręka pracuje korbą, lewa musi zadbać o odpowiednie tony, a odnalezienie tych odpowiednich na klawiaturze wcale nie jest proste. No i tekst. Bazuję na poezji i materiałach zgromadzonych przez słynnego Oskara Kolberga. Cały proces gry na lirze jest więc dosyć skomplikowany. Lira bowiem jest instrumentem, który współbrzmi ze słowem, opowieścią, staropolską gawędą – mówi o swoich doświadczeniach „Jędrzej z Sawina”.W lirze zakochał się ponownie po wielu dziesięcioleciach, pięć lat temu, przy okazji przeglądu w Pawłowie. Postanowił, wiedziony wspomnieniem z dzieciństwa, spróbować. Twórców ludowych oceniał między innymi niezwykle wymagający prof. Andrzej Sar. Miał wówczas stwierdzić, iż Sobolewski jest w tym, co robi, wtórny.- Nie ukrywam, iż ta ocena podcięła mi skrzydła. Odłożyłem wtedy lirę na rok i musiałem sporo przemyśleć, zanim sięgnąłem po nią znowu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło (śmiech). Wziąłem się w garść i gram. Nie wiem doprawdy, na czym profesor oparł swoją opinię, ale według mojej wiedzy jestem jedynym lirnikiem w naszym regionie. Oczywiście nie na Lubelszczyźnie, ale tutaj chyba tak. Poza tym rzetelnej wiedzy na temat lir, takich zupełnie tradycyjnych, nie ma także w sieci. Dosłownie jakieś strzępy informacji. jeżeli ktoś naprawdę chce się zajmować tym instrumentem, do wszystkiego musi dojść sam – podkreśla pan Andrzej. Kluczem do sukcesu prostotaTrudno w to uwierzyć, ale cywilizacyjny postęp i nowoczesne technologie dotknęły choćby tak archaicznego instrumentu, jak lira. Wymyślona została ponad 1000 lat temu, najprawdopodobniej w Hiszpanii lub we Francji. Zastępowała początkowo organy, a za jej obsługę odpowiadał nie jeden, a dwóch muzyków. Jeden poruszał korbą i napędzał kołowy smyczek, a drugi wydobywał, przy pomocy klawiatury instrumentu, odpowiednie tony. To prawda – w lirze odnaleźć można klimat starych, romańskich świątyń. W Polsce ostatnie ślady tamtych czasów nosi jeszcze ziemia świętokrzyska.- Główna struna, w oparciu o którą pracuje mechanizm instrumentu, to struna melodyczna. Towarzyszą jej, po dwóch stronach, tzw. struny burdonowe. W zasadzie można byłoby używać tylko tej jednej, głównej struny, ale struny burdonowe sprawiają, iż lira zyskuje barwę kobzy. Ta muzyka ma swój wyjątkowy charakter. Owszem, mógłbym sięgnąć po nowoczesną lirę korbową, która wspomagana jest już elektroniką i której mechanizm opary jest na wielu różnych strunach, ale wiązałoby się to ze znacznym, naprawdę dużym wydatkiem. Ale nie o to chodzi. Lira, w moim przekonaniu, musi być prosta. To instrument wędrownego dziada. Bajarza. Stanowi niby tło, snuje się pomiędzy słowami, ale nie da się ukryć, bez niej utwór nie byłby już taki sam – twierdzi pasjonat.Co jednak wiedzie nas w prawdziwej pasji? Przecież nie technika. Nie mechanika. Wszystko, co stanowi treść naszych zainteresowań, jest oczywiście ważne, ale do rozwoju popychani jesteśmy jednak przez małą cząstkę. Miłość skrywaną na dnie serca. Nieugaszony płomień.- Ja także mam takie jedno wspomnienie, pewien impuls, obraz, który nie pozwala mi zapomnieć o lirze. Ten instrument, mimo swojej prostoty, wymaga jednak mnóstwo pracy. Kłopoty sprawia i strojenie, i obsługa, trzeba pamiętać o wielu ważnych detalach. Ale jest coś, co mnie trzyma przy tej lirze. Miałem wówczas może pięć lat. Na pewno nie więcej. Pod naszym sawińskim kościołem, w czasie odpustu, spotkałem takiego klasycznego lirnika. Wędrownego dziada. Pamiętam to doskonale, ale przez wiele lat to wspomnienie jakby we mnie trochę przycichło. Ożyło znów przy okazji wspomnianego już Pawłowa i tamtego przeglądu. Lirnik był wtedy rodzajem posłańca, takiego informatora, który przynosił i zanosił wieści z różnych zakątków regionu. Od kościoła do kościoła, od dworu do dworu, z miasta do miasta. Tego nie da się zapomnieć – mówi o związanej z lirnikami magii pan Andrzej.W postaci „Jędrzeja z Sawina – dziada lirnika” chce więc nawiązać, a może stworzyć na nowo świat, którego dzisiaj już nie spotkamy. Czai się jeszcze w zakamarkach starych wiejskich chałup, w których przed stu i dwustu laty czas biegł zupełnie inaczej, niż obecnie. Tempo życia narzucały pory roku, a jesienią i zimą był czas na to, aby zaprosić do ciepłej izby wędrowca i posłuchać jego opowieści z innych regionów Polski. A czasami i tych sprzed wieków. Wspomnienia zaklęte w słowach i drewnie- Lira wiąże się nie tylko z postacią wędrownego grajka. Ten instrument, muzyka wykonywana przy jego pomocy, ma swój urok. Pewną magię. Trudno to choćby określić. Już delikatne poruszenie korbą przenosi nas w nieco inny wymiar – i czasu, i związanych z tą historią przeżyć. Czasami traumatycznych. Miałem kiedyś okazję śpiewać taką charakterystyczną, sakralną, modlitewną pieśń w języku chachłackim. To taka gwara używana głównie na Podlasiu, ale i nieco bliżej nas, przez wyznawców prawosławia. Po występie podeszła do mnie dużo starsza ode mnie kobieta i ze łzami w oczach powiedziała „Synu, nie śpiewaj tego. Nie śpiewaj w tym języku”. Dopiero później zrozumiałem, iż nosiła w sobie ciężar wspomnień związanych z Wołyniem – mówi z głębokim namysłem Sobolewski.To wiecznie poszukujący artysta. Poeta, instrumentalista. Lira to w jego przypadku miłość zupełnie wyjątkowa. Chce stworzyć pewną grupę, która pielęgnowałaby tradycje z nią związane.- Można mieć oczywiście świetne, błyskotliwe pomysły, interesujące pasje, ale w gruncie rzeczy wszystko i tak opiera się później na ludziach, przyjaciołach. Osobach, które chcą nas wspierać w tym, czym się zajmujemy, z czym walczymy. jeżeli ich nie ma – nie ma mowy o rozwijaniu się. W naszym środowisku poetyckim jest wiele utalentowanych osób. Chciałbym skorzystać z ich tekstów. Wciąż staram się oczywiście czerpać z Kolberga. Mamy program związany z powstaniem styczniowym, z wybuchem wojny i wiele innych. Koncepcji jest sporo. I mnóstwo materiałów do przerobienia, opracowania (śmiech) – mówi o pasjonującej, ale i mrówczej pracy artysta.W kącie sali przycupnęła na chwilę ogromna waliza. Podobna do tych, jakie zwykło się spotykać na szafach naszych babć i dziadków. Takie walizki służyły zwykle do odbywania niezbyt częstych podróży. Dla pana Andrzeja stanowi natomiast znakomity futerał na lirę i schowek na podręczne akcesoria do konserwacji i strojenia instrumentu. Kilka pociągnięć kostką specjalnej kalafonii po kole i ze strun wydobywa się znów żywy, głęboki dźwięk.- Także ta walizka ma swoją historię. To przedmiot z duszą. Znalazłem ją kiedyś przypadkowo i odnowiłem. Służy mi czasami za taboret. Kiedyś uratowała moją lirę, kiedy ta poleżała zbyt długo na słońcu i drewno uległo wypaczeniu. Myślałem, iż już nic z tego nie będzie, ale poleżała miesiąc w walizce i wszystko wróciło na swoje miejsce. Do całego wyposażenia pasuje znakomicie, prawda? Stary dziad ma przecież walizę pełną opowieści - mruży filuternie oko pan Andrzej.A z liry znów płynie pełna wzruszeń gawęda. Czytaj także:Gm. Sawin. Mnożą się znaki zapytania w sprawie ścieżki. Im bliżej odbioru inwestycji, tym jest ich więcejGm. Sawin. Tam nie zdejmują nogi z gazu. Środki zaradcze potrzebne od zarazGm. Sawin. Po Brzeskiej i Chuteckiej można było pływać. Ostatnie deszcze dały się we znaki mieszkańcomGm. Sawin. Skończą z azbestem raz na zawsze
Idź do oryginalnego materiału