Jak zachwyca, jeżeli nie zachwyca? "Wzgórze psów" mogłabym nazwać klapą, ale to... skomplikowane

natemat.pl 4 godzin temu
Wyczekiwane "Wzgórze psów", adaptacja głośnej powieści Jakuba Żulczyka, miało mnie wgnieść w fotel jak "Informacja zwrotna". Jednak nie czuję się "wgnieciona". Wręcz przeciwnie, jestem sfrustrowana. Nudziłam się jak mops, mimo iż to wcale nie jest słaby serial. Coś tutaj bardzo nie gra, a przecież nie powinno.


Teoretycznie wszystko się zgadza. Scenariusz napisali Piotr Domalewski, autor wielokrotnie nagradzanej "Cichej nocy" i "Hiacynta", oraz Jakub Żulczyk na podstawie swojej świetnej książki "Wzgórze psów" z 2017 roku.

Jeden z najpopularniejszych polskich pisarzy dobrze wie, jak pisać scenariusze, stworzył już skrypty do "Ślepnąc od świateł" i "Warszawianki", współtworzył "Belfra". Jego powieści to też wdzięczny materiał na serial, co pokazał sukces "Informacji zwrotnej" z 2023 roku, a mroczna historia o Zyborku tylko prosiła się o przeniesienie na ekran.

Reżysersko też jest dobrze, bo za kamerą "Wzgórza psów" Netfliksa stanęli wspomniany Domalewski i Jacek Borcuch, reżyser "Wszystko, co kocham" oraz seriali "Bez tajemnic" czy właśnie "Warszawianka" z Borysem Szycem.

Tak, teoretycznie wszystko się zgadza, ale czemu nie gra?


O czym jest "Wzgórze psów"? To ekranizacja książki Jakuba Żulczyka


Sama historia jest sama w sobie świetna, chociaż prosta (dawne demony wychodzą z ukrycia, trzeba zapłacić za przewiny z przeszłości itd.). Oto Zybork, małe miasteczko, którym rządzą lokalne układy i układziki. Samozwańczym liderem jest Tomasz Głowacki (Robert Więckiewicz), który chce im wszystkim ukręcić łeb.

To typ lokalnego herosa, który wszędzie się wepchnie, każdemu pomoże i wywęszy każdą nieuczciwość, dlatego służby i władze za nim nie przepadają. Syn nazywa go choćby w pewnym momencie miejscowym Wałęsą, co jest dość meta, biorąc pod uwagę fakt, iż Więckiewicz przed laty grał Wałęsę w filmie Wajdy.



Tym synem jest Mikołaj Głowacki (Mateusz Kościukiewicz), pisarz, który walczy z uzależnieniem, ale od kilkunastu miesięcy nie pije. Do Zyborka przyjeżdża z Warszawy ze swoją żoną Justyną (Jaśmina Polak), ambitną dziennikarką śledczą. Ma konkretny powód: urodziny ojca, z którym ma trudne relacje.

A te relacje tylko się pogorszyły po tym, jak Mikołaj napisał książkę o wydarzeniach, które 18 lat temu wstrząsnęły Zyborkiem. Stracił wtedy swoją licealną miłość (Kamila Urzędowska), do dziś trawi go trauma. Tylko iż sposób, w jaki młody Głowacki przedstawił tragedię z przeszłości i sam Zybork, nie spodobał się jego mieszkańcom. Nikt nie wita więc Mikołaja z otwartymi ramionami, czemu trudno się dziwić.

Mimo iż plan był inny, małżeństwo zostaje w małym, rodzinnym miasteczku Mikołaja (tak, to zawsze jest małe, rodzinne miasteczko) na dłużej. On chce rozwikłać zagadkę, kim jest nękający go szantażysta, a Justyna angażuje się w aktywizm teścia i postanawia napisać materiał o korupcji w Zyborku.

Możemy się spodziewać, iż stopniowo na jaw wychodzą kolejne tajemnice sprzed lat, które postawią życie wszystkich bohaterów na głowie. Zaskoczeń też będzie sporo, a w całej tej historią zetrą się miasto i prowincja, system i ludzie, rodzina i obcy.

Serial "Wzgórze psów" Netfliksa nudzi, ale nie mogę nazwaź go klapą


Problem w tym, iż "Wzgórze psów" nie wciąga, przynajmniej przez trzy odcinki (na... pięć).

Akcenty rodem z "Miasteczka Twin Peaks" – jest, mroczne tajemnice – są, duchy z przeszłości – też są, podobnie jak lokalne sekrety i demony. Jest mrocznie i ponuro, tyle iż wciąż za mało tej małomiasteczkowej duszności, podskórnego napięcia, klaustrofobicznej atmosfery. Owszem, gdzieś buzują, jak podczas świetnej sceny rodzinnej rozmowy z pierwszego odcinka, ale ma się wrażenie, jakby twórcy tłumili je w zarodku.

Podczas seansu pierwszych odcinków mocno się nudziłam i wcale nie chodzi o brak akcji. Jestem ostatnią osobą, która marudzi, iż "nic się nie dzieje". W dobrych produkcjach dzieje się wiele, mimo iż pozornie nie dzieje się nic i widać, iż twórcy "Wzgórza psów" celują właśnie w taki serialowy styl. Problem w tym, iż wszystko się wlecze i okropnie nuży, intryga nie angażuje, bohaterowie nie zarzucają na nas wędki i coś zaczyna "chwytać" dopiero w ostatnich dwóch epizodach.

Dodajmy do tego wspomniane niedociągnięcia w kwestii ponurego vibe'u, a będziemy walczyć, żeby "Wzgórza psów" nie wyłączyć. Zwłaszcza iż odcinki realizowane są ponad godzinę.

Problemem jest też paradoksalnie scenariusz. Dialogi są momentami okropne i maksymalnie ekspozycyjne, a drugo- i trzecioplanowe postaci, których jest naprawdę sporo, nie zostają satysfakcjonująco rozwinięte. Pamiętamy twarze, wiemy mniej więcej, kto jest kim, ale nic więcej, mimo iż wszyscy biorą udział w rozgrywającej się w Zyborku historii i odgrywają swoje role. Niestety to tylko pionki. Pionki są też w gabinecie ratusza, gdzie rozsiadły się wręcz stereotypowe czarne charaktery (te sceny mają się do całość jak pięść do nosa, bo rażą stereotypem i odstają od reszty).

Same zdjęcia są świetne, a kamera odpowiednio rozegrana, ale operatorskie i montażowe eksperymenty miejscami śmieszą, a nie zachwycają (w pewnym momencie oglądamy akcję w okularach przeciwsłonecznych jednego z bohaterów, a to dopiero początek). Świetna bez wyjątku jest jednak muzyka, niepokojąco-intrygujący miks elektroniki z ludowością.

Znakomici są też aktorzy. Każdą scenę kradnie rewelacyjny Robert Więckiewicz, świetni są Jaśmina Polak i Wojciech Zieliński, ale też drugi plan, jak znakomici Jan Dravnel, Andrzej Konopka, Helena Sujecka czy Judyta Paradzińska-Górska.

Niestety słabym ogniwem jest główny z trójki pierwszoplanowych bohaterów, czyli Mateusz Kościukiewicz. Jego wystylizowany na Kurta Cobaina bohater jest cierpiętniczo i anemicznie męczący. I owszem, nie wszystkich bohaterów seriali czy filmów trzeba lubić, ale w grze Kościukiewicza po prostu nie ma życia. A to nie całości wcale nie pomaga, bo tylko potęguje "rozlazłość" serialu Netfliksa.

Jednak klapą "Wzgórza psów" nie nazwę. Dlaczego? Bo ma potencjał na świetny serial, a poszczególne momenty naprawdę się sprawdzają, jak sceny w szpitalu psychiatrycznym czy na urodzinach Tomasza, albo te wszystkie spojrzenia pod oka i nieme oceny mieszczuchów.

Są też małe detale, prawie nieuchwytne, jak wszędzie panoszące się butelki po alkoholu (nawet w śmietniku koło plebanii), świadectwo cichego, małomiasteczkowego picia czy mężczyźni, którzy co chwilą spoglądają w głęboki dekolt Justyny, która ubiera się "po warszawsku". To na prowincji jednak szokuje, a jedna z miejscowych twierdzi wręcz, iż małżeństwo przyszło na pogrzeb "w piżamach", podczas gdy dla miastowych to po prostu modne i wygodne ubrania na lato.

Coś tutaj po prostu nie zagrało, może zabrakło pazura, werwy i duszności? Szczerze mówiąc, sama nie wiem i to frustruje mnie najbardziej, bo, ach, jaki to mógłby być fajny serial.

Idź do oryginalnego materiału