Jak wyglądało kino w 2022 roku?

kulturaupodstaw.pl 1 rok temu
Zdjęcie: fot. Krystian Daszkowski


Jakub Wojtaszczyk: Jaki był 2022 rok dla kina?

Piotr Szczyszyk: Był na pewno bardziej udany od poprzedniego, przede wszystkim dlatego, iż kina mogły być normalnie otwarte. W roku poprzednim były one zamknięte przez pięć miesięcy, a w pozostałe działały z dużymi ograniczeniami.

Od stycznia 2022 widzowie zaczęli przyzwyczajać się do otwartych kin i z większym poczuciem bezpieczeństwa wracać przed duże ekrany.

Z każdym miesiącem frekwencja i box office rosły, przewyższając niekiedy choćby ten z 2019 roku, który w tej chwili wciąż pozostaje jedynym sensownym punktem odniesienia. Sukces w branży filmowej wciąż mierzy się – niestety – ilością pieniędzy zarobionych ze sprzedanych biletów. Wytwórnie, dystrybutorzy i kiniarze czekali na hit kasowy pokroju ostatniej części przygód Jamesa Bonda „Nie czas umierać” z 2021 roku, który pozwolił im nabrać wiatru w żagle. Globalnie film zarobił 775 milionów dolarów.

Piotr Szczyszyk, fot. Krystian Daszkowski

JW: Który tytuł był tym kasowym hitem?

PSz: Tym filmem okazał się „Top Gun: Maverick” Johna Krasinskiego, który podwójnie przebił wynik filmu Fukunagi i zadowolił branżę filmową. w tej chwili jego box office wynosi 1,5 miliarda dolarów. Dobre wyniki zaliczyły filmy komiksowe („Batman”, „Doktor Strange: Multiwersum obłędu”, „Czarna pantera: Wakanda w moim sercu”) i animowane (Minionki: Wejście Gru”).

Na polskim podwórku triumfy świecił „Johnny”, który przekroczy niedługo milion widzów), ale już na dniach dołączy do niego piąta odsłona serii „Listy do M.”.

Wprawdzie nie są to jeszcze spektakularne wyniki sprzed pandemii (ostatnia część „Avengers: Koniec gry” zarobiła wówczas 2,7 miliarda dolarów), ale jeszcze w tym roku przed nami premiera drugiej części „Avatara” (16 grudnia), choć wszystkie te filmy nie są zwykle pokazywane w mniejszych, studyjnych kinach. To tam mogłem obejrzeć wyjątkowe i najlepsze w mojej ocenie filmy 2022 roku: „Wszystko wszędzie naraz”, „Red Rocket” czy „Najgorszy człowiek na świecie”.

JW: Czy polskie produkcje technicznie i tematycznie doganiają inne europejskie?

Piotr Szczyszyk, fot. Krystian Daszkowski

PSz: Kino to kino. Nie wiem, czy taki podział ma sens, szczególnie jeżeli chodzi o filmy europejskie, na tle których od dawna odnosimy niemałe sukcesy. jeżeli chodzi o ten rok, warto tu wspomnieć o debiucie Aleksandry Terpińskiej, będącym doskonałą – technicznie i tematycznie – adaptacją nieadaptowalnej wydawałoby się książki Doroty Masłowskiej „Inni ludzie” czy „IO” Jerzego Skolimowskiego, który otrzymał Nagrodę Jury w Cannes i jest polskim kandydatem do Oscara 2023. Za granicą widzowie chętnie oglądali „Fucking Bornholm” Anny Kazejak czy angielskojęzyczny debiut Agnieszki Smoczyńskiej „Silent Twins”. Szczególnie w przypadku tego ostatniego tytułu możemy mówić o „kinie międzynarodowym”, które jest uniwersalne i nie tak hermetycznie skupione na Polsce.

JW: Czy streamingi przez cały czas stanowią zagrożenie dla kin, zwłaszcza studyjnych?

PSz: Ogólnie mówiąc: nie. Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach i w przypadku konkretnych filmów. Kino przetrwało, mierząc się z niejednym wrogiem, przy czym jako menadżer kina nie traktuję tak platform streamingowych, a wręcz przeciwnie – uważam je za potencjalnego partnera. Należy też pamiętać, iż nie wszyscy mają w swoim domu wykupione abonamenty.

Wszystko zależy od długości tak zwanego okna dystrybucyjnego, czyli okresu, jaki mija od wprowadzenia filmu na ekrany kin do pojawienia się ich na streamingach.

Niektóre tytuły były wprowadzane od razu do VOD, inne równocześnie z kinami lub z kilkutygodniową przerwą, tu kina zawsze miały premierowe pierwszeństwo. jeżeli film już dwa tygodnie po premierze kinowej pojawi się na VOD, istnieje oczywiście ryzyko, iż widz będzie wolał poczekać niż wydawać pieniądze na bilet do kina. Jednak jak pokazują takie tytuły jak „C’mon, C’mon”, „Najgorszy człowiek na świecie” czy „Diuna”, mimo obecności na streamingu, widzowie przez cały czas chętnie oglądali te filmy w kinach. W Kinie Pałacowym na krótko przed premierą na Netflixie pokazywaliśmy „Nie patrz w górę”, „Na Zachodzie bez zmian”, niebawem pojawi się „Biały szum” Noaha Baumbacha – widzowie czują, iż są to tytuły, które lepiej obejrzeć na większym ekranie niż w domu.

Piotr Szczyszyk, fot. Krystian Daszkowski

A wracając raz jeszcze do „Nie czas umierać”, filmu, który stał się niejako symbolem zmian pandemicznych, producenci tego filmu w czasie jego (dwukrotnie) przekładanej premiery mogli go od razu sprzedać Netflixowi, Apple TV+ czy Amazonowi za ogromne pieniądze, ale się na to nie zgodzili.

Ostatecznie w samej Polsce film obejrzało w kinach 1,6 miliona widzów. Trzeba w tym miejscu pamiętać, iż streaming nie jest w stanie zastąpić przychodów z biletów w kinach, ale może je intratnie uzupełnić. Dlatego cieszy i nie dziwi mnie decyzja takich studiów jak Warner Bros. i Disney o nieeksperymentowaniu i powrotu do premier filmowych wyłącznie w kinach w 2022 roku.

JW: Jakie jeszcze filmy okazały się największym sukcesem, a które poniosły klapę?

PSz: jeżeli mówimy o połączeniu sukcesu artystycznego i komercyjnego, takim filmem będzie z pewnością „Batman” Matta Reevesa. Mimo postaci interpretowanej na ekranie wiele razy i ogromnych oczekiwań nie tylko fanów Mrocznego Rycerza, udało się stworzyć oryginalny, wybuchowy miszmasz czarnego kryminału, filmu komiksowego i policyjnego. Z kolei filmami roku pochodzącymi z dwóch różnych światów będą dla mnie z pewnością „Najgorszy człowiek na świecie” Joachima Triera i „Film balkonowy” Pawła Łozińskiego. Ten pierwszy, będący fantastyczną quasi-komedią romantyczną naszych czasów i ich gorzkim komentarzem, to przykład filmu, który można polecić każdemu i wracać do niego przy każdej – lepszej i gorszej – okazji.

Z kolei nakręcony na balkonie film-sonda uliczna przepytująca przechodniów, z całą genialnością tego prostego pomysłu, stał się współczesną alegorią polskiego społeczeństwa.

Natomiast jeżeli chodzi o klapy i rozczarowania, były nimi z pewnością „Nie martw się, kochanie” Olivii Wilde i „Wiking” Roberta Eggersa. Szczególnie ten drugi okazał się nudnym, blockbusterowym produktem, o który nie posądzałbym twórcy „Lighthouse”. Finansowo produkcja podobno ledwo wyszła na zero. Najniższe wyniki w tym roku zaliczyły też „Morbius”, „Nieznośny ciężar wielkiego talentu” i „Cyrano”.

JW: Wielu filmów, które najprawdopodobniej będą brały udział w wyścigu po Oscara, nie miało jeszcze polskich premier. Ale czy moglibyśmy pospekulować?

fot. Krystian Daszkowski

PSz: Część przyszłorocznych premier udało mi się już obejrzeć, dlatego myślę, iż największe szanse na nominacje w kategorii aktorskiej ma Cate Blanchett za film „Tar” i Michelle Yeoh za „Wszystko wszędzie naraz”. jeżeli chodzi o aktorów, statuetki najbardziej życzę Brendanowi Fraserowi za fenomenalną rolę w równie fenomenalnym „Wielorybie” Darrena Aronofsky’ego. Życiorys tego aktora to temat na osobny, hollywoodzki film.

Duże szanse mają też Colin Farrell za „Duchy Inisherin” i Austin Butler za tytułową kreację w „Elvisie”.

Wśród filmów międzynarodowych trzymam oczywiście kciuki za polskiego kandydata „IO”, ale nie wyobrażam sobie tej kategorii bez belgijskiego „Blisko” Lukasa Dhonta czy koreańskiego „Baby Broker” Hirokazu Koreedy. Czarnym koniem oscarowych przewidywań może okazać się „W trójkącie” Rubena Östlunda, czyli tegoroczna Złota Palma. Film wprawdzie europejski (głównie: szwedzki), ale anglojęzyczny. Faworytem oscarowych nominacji z pewnością będą „Fablemanowie” Stevena Spielberga i „Women Talking” Sarah Polley, ale jestem bardzo ciekawy, jak Amerykańska Akademia zareaguje na film „Jednym głosem” – czyli pierwszą dużą fabułę o sprawie Harveya Weinsteina i początku ruchu #MeToo. Jest to również rozliczająca opowieść o całej branży filmowej.

JW: Na jakie tytuły najbardziej czekasz w przyszłym roku i dlaczego?

PSz: Z filmów, których nie udało mi się jeszcze obejrzeć przed premierą, to z pewnością „Babilon”, ponieważ czekam na wszystko, co nakręci Damien Chazelle, twórca obrazów „Whiplash” i „La La Land”. Poza tym „Duchy Inisherin” od reżysera pamiętnych „Trzech billboardów za Ebbing, Missouri”. Premierę będzie też miał „Oppenheimer” Christophera Nolana o twórcy bomby atomowej, nowy Indiana Jones, czwarta część „Johnny’ego Wicka” czy biografia Tadeusza Kościuszki „Kos” Pawła Maślony z Jackiem Braciakiem w roli głównej. Jednak osobiście najbardziej czekam na niefilmową premierę, czyli nowy serial HBO „The Last of Us”, na podstawie jednej z najważniejszych gier w historii.

Idź do oryginalnego materiału