Jak przeżyć komunię córki z godnością?

kosmosdladziewczynek.pl 1 rok temu

Czy posłanie córki do komunii jest dziś wspieraniem patologii w Kościele? Jaka jest pozycja dziewczynek i dziewczyn w polskich parafiach? Po co tak naprawdę jest pierwsza komunia? – odpowiada teolożka, publicystka i jedna z założycielek grupy Tekla, Zuzanna Radzik.

Wiesz, kiedy dostrzegam dziewczynki w polskim Kościele? Gdy w trakcie procesji Bożego Ciała w komunijnych sukienkach sypią kwiatki. Chłopcy co niedzielę służą publicznie przy ołtarzu, są ministrantami, podają paterę, dzwonią dzwonkiem, a dziewczynki są raz w roku zapraszane, żeby upiększyły tę jedną uroczystość. Co mogą dziewczynki w polskim Kościele? Bo chłopcy mogą na pewno więcej.

Ja ze swojego dzieciństwa pamiętam głównie nacisk na: raz, dwa, trzy, ukłon z kwiatkami. I to pytanie, czy po roku jesteś w stanie zmieścić się w sukienkę z pierwszej komunii, żeby w niej wystąpić jako bielanka. To adekwatnie byłoby tyle, no i oczywiście śpiewanie na mszy. Zawsze w Kościele była specjalna, żeńska przestrzeń, czyli schola. Tak jakby dziewczynki były w Kościele od śpiewania i rzeczy estetycznych. W żadnej z tych sfer nie byłam zbyt dobra. Najgorsze jest to, iż wiele się nie zmieniło. Wachlarz możliwości w Kościele dla dziewcząt i dziewczyn dorastających w Polsce dzisiaj jest podobny.
Na szczęście są parafie w Polsce, które decydują się na to, żeby dziewczynki były ministrantkami. Kiedyś działo się to tylko w parafiach na Śląsku czy w Lubuskiem. Ludzie jeździli do pracy w Niemczech lub bywali tam u rodziny i trudno było im wytłumaczyć, iż dziewczynki nie mogą być ministrantkami. Bo w niemieckich Kościołach katolickich było to możliwe. W Polsce uważano, iż to jest całkowicie niedopuszczalne, i przytaczano tysiące argumentów. Dziś jednak dziewczynki służą przy ołtarzu w wielu miejscach w Warszawie czy Trójmieście. A jednocześnie w innych miejscach ten opór społeczności dorosłych przez cały czas istnieje.

Jakich argumentów używano?

No na przykład: bo chłopcy uciekną, zobaczą, iż dziewczynki są bardziej zaangażowane, i im się odechce, bo musi być coś formacyjnego tylko dla chłopców, bo to oni może zostaną w przyszłości księżmi.

Czy to wykluczenie dziewczynek w Kościele wynika z jakichś teologicznych przesłanek?

Nie ma żadnej teologicznej przyczyny, dla której dziewczynki miałyby nie być ministrantkami, oprócz generycznego lęku przed drugą płcią. Nie ma powodu, żeby dziewczynki nie mogły podczas mszy czy innych uroczystości religijnych dzwonić dzwonkiem lub podawać patery. Trochę wiedzy o liturgii, umiejętności motorycznych i chęci wystarczą, żeby to przyjąć. To nie są żadne zawiłe czynności ani takie, które byłyby przypisane do jednej płci.

W prenumeracie oszczędzasz 25%.

Podaruj dziewczynce prezent na cały rok!

Sprawdź i zamów

W prenumeracie oszczędzasz 25%.

Podaruj dziewczynce prezent na cały rok!

Sprawdź i zamów

W ogłoszeniach parafialnych księża często zapraszają chłopców do wkroczenia w grono ministrantów. I gdy myślę, iż moja pięcioletnia córka tylko ze względu na to, iż jest dziewczynką, nigdy nie zostanie zaproszona do takiej funkcji, to mam dyskomfort. Jakby była w tym Kościele schowana.

Rozumiem cię, bo oprócz tego sypania kwiatków i scholi nie widzimy, żeby dziewczynki miały zadania publiczne w kościele. To jest opowieść o reprezentacji. Dziewczynka przychodzi do kościoła i wokół ołtarza widzi młodych i starych mężczyzn albo chłopców. Co by było, gdyby zobaczyła też służbę liturgiczną, w której są inne dziewczęta? Mogłaby sobie pomyśleć: aha, czyli ja też mogę! We współczesnym Kościele, gdyby mocniej chciała uczestniczyć, to musiałaby się przebić przez własny opór i jako jedyna dziewczynka zapytać księdza, czy może służyć do mszy. Pewnie usłyszałaby: jak to, dziewczynka? Co za pomysł?

Czyli potrzebne jest zostawianie dziewczynkom otwartych drzwi.

Wiem, iż to działa. Można sobie wyobrazić alternatywny świat, gdzie w służbie ołtarza są po prostu dzieci mające taką potrzebę, uczące się również w ten sposób, na czym polega liturgia. Mogą przygotować pieśni, wybrać, kto będzie nieść dary. Kto przygotuje modlitwę wiernych, w jaki sposób ta modlitwa wiernych się odbędzie. To nauka o liturgii, która zarazem kształtuje młodych ludzi. Ja miałam takie doświadczenie nie tyle w kościele parafialnym, ile w harcerstwie, gdzie robiłyśmy polowe msze w lesie. I na nas spoczywało przygotowanie leśnego kościoła. Czyli wzięcie odpowiedzialności za część kształtu tej liturgii. Niewielkiej, ale konkretnej. To jest istotny moment formacyjny, bo masz wrażenie jako dziecko, młody człowiek, iż to jest twój Kościół. On się modli twoimi słowami. Nie dostajesz na świstku papieru od siostry katechetki czegoś do przeczytania, tylko to ty sama możesz napisać, ty powiedzieć, jak ma być. Ty możesz zrobić bukiet do ozdobienia przestrzeni. Ty możesz odbyć uroczyste czytanie czy zaśpiewać psalm. Zapominamy o tej sile! I zapominamy, iż czytanie czy śpiewanie psalmu to uczestnictwo w głoszeniu Słowa Bożego we wspólnocie.

To jest o większym zjawisku. To jest chyba w ogóle o udziale osób świeckich w rytuale religijnym?

Większość wiernych nie ma takiego doświadczenia, iż zostali poproszeni o przeczytanie w trakcie mszy fragmentu z lekcjonarza. Z pulpitu, dla wspólnoty. Chociaż zgodnie z zasadami świeccy mogą odbywać pierwsze i drugie czytanie. Psalmy. Dokładnie pamiętam, jak przy okazji bardzo kameralnej mszy w rocznicę śmierci mojej babci poprosiłam o to moją mamę i ciocię. One robiły to pierwszy raz w życiu, były bardzo przejęte i wzruszone.
Rozmawiałam z kobietami, które czytają jako nieformalne lektorki. Bycie lektorem czy lektorką to cały kościelny charyzmat, dostępny teoretycznie dla kobiet od niedawna, od decyzji papieża Franciszka z 2021 o zmianie kan. 230 § 1 Kodeksu Prawa Kanonicznego, otwierającej drogę do posług lektoratu i akolitatu dla kobiet. Jedna z moich rozmówczyń powiedziała: „Dla mnie to posługa Słowa Bożego. Zawsze jakoś tak się zakręcę, żebym ja to przeczytała. Bo ministranci czy inni lektorzy często bełkoczą. To nie jest tak, iż biskup mi powiedział, iż to jest posługa Słowa Bożego – to ja w sobie w głowie to powiedziałam. Kultywuję to jako rodzaj głębokiego zadania”.

A inni jak to traktują?

„E, nie ma lektora i drugiego księdza, to niech ta pani nam przeczyta”. A i to niekoniecznie, bo najczęściej przeczyta wszystko celebrujący ksiądz i nikogo do tego nie zaprosi. Po co komplikować. To jest znowu historia o odbieraniu przestrzeni kobietom. jeżeli choćby dorosłe kobiety muszą robić to z przyczajenia, w pewnym sensie wyrywać co dla nich ważne, to co dopiero dziewczynki? Ciężko powiedzieć dziewczynce: wyrwij coś dla siebie.

Chodzi ci o to, iż dorosłe kobiety powinny utorować tutaj dziewczynkom drogę?

Dzieci nie są po to, żeby zmieniały Kościół, w ogóle nie jestem za tym, żeby oddawać te działania ku potrzebnym światu zmianom młodym, kiedy my jesteśmy w pełni sił. Ale ważne jest, czy mówimy o 5‑, 10- czy 15-latkach. Bo 15-latka może już zadać księdzu jakieś konfrontacyjne pytanie. Chodzi o to, żeby ona czuła się na tyle wzmocniona, żeby wiedziała, iż może je zadać. Bo są inne kobiety w Kościele, które za nią stoją. Które zadały je przed nią.

O jakim pytaniu myślisz?

Na przykład, czy mogę służyć do mszy przy ołtarzu, a nie tylko być w scholii? Bo adekwatnie czemu nie.

Cykl „Być tatą dziewczynki”: Van zapakowany po dach – rozmowa z Michałem Krukiem, tatą szóstki dzieci pracującym w branży IT

Czytaj także

Cykl „Być tatą dziewczynki”: Van zapakowany po dach – rozmowa z Michałem Krukiem, tatą szóstki dzieci pracującym w branży IT

Czytaj także

Skupmy się na chwilę na jej mamie i tacie. Co oni mogą zrobić w sprawie swojej córki? Jak ty byś zawalczyła o swoją chrześnicę?

Masz na myśli korektę parafii?

Tak.

Ja bym dążyła do służby w liturgii, bo przestrzeń publiczna w parafii to jest liturgia. Wtedy modlimy się wspólnie. Chodzi o to, żeby włączyć dziewczynki w robienie ważnych rzeczy w Kościele.
Nie chodzi o to, żeby koniecznie dzwoniły dzwonkiem i nosiły paterę, ale na przykład, żeby przygotowywały w grupie, razem z mamami, modlitwę wiernych. Żeby przegadały, co się stało w tym tygodniu ważnego? Albo co się stało na świecie?

Co chcecie omodlić, dziewczyny? Co chcecie postawić przed wspólnotą? Co jest sprawą świata? Kościoła? Kto potrzebuje wsparcia wspólnoty? Kto z naszej parafii, wśród sąsiadów? Komu trzeba pokazać, iż ta wspólnota z nim, z nią jest?

To pokazuje, iż wspólna modlitwa ma sens. Ja bym szła w takim kierunku.

Podoba mi się, bo to pokazuje też sens partycypacji dzieci. Sugerujesz małe kroczki?

Łatwo robić rewolucję z perspektywy felietonistki „Tygodnika Powszechnego”, na łamach. Ale ja też mam doświadczenie życia parafialnego i prawda jest taka, iż wiele w parafii nie wywalczyłam. Chyba ważniejsza jest nie konfrontacja, ale znalezienie na początek takich obszarów, które nie budzą kontrowersji. Zwłaszcza gdy chcemy osiągnąć dla dziewczynek coś konkretnego w parafii już dziś.

Konkretnie, językiem korzyści: co powiedzieć proboszczowi?

Nooo, będzie miał formację dziewczynek odhaczoną, czyli kolejna droga formacyjna w parafii, jak biskup przyjedzie, będzie miał się czym wykazać. Po drugie: aktywna parafia. Po trzecie: modlitwa wiernych załatwiona, nie trzeba jej przepisywać z książki z modlitwami. A one są czasem straszne, zawierają np. antysemickie lub antyislamskie modlitwy.
To nie jest tak, iż ksiądz miałby wpuszczać dziewczynki tam, gdzie nie powinno ich być. Samo czytanie tekstów na głos podczas mszy to naturalna rzecz. Myślę, iż bardziej emancypacyjne mogłoby być wygadywanie się tej grupy dziewczynek. Spotykanie się przed mszą, żeby ustalić plan działań, które miałyby przyczynić się do zmiany. Czy w tygodniu jakaś forma spotkań online. Dyskusja, ferment, a nie przeczytanie płynnie tego, co podsunęła siostra.

Jaki byłby tutaj zysk dla dziewczynek?

Współtworzenie publicznej modlitwy Kościoła. Intelektualne kreowanie, a nie odtwarzanie.

Jak radziło sobie z tym nasze pokolenie?

Często słyszę: „mój brat mógł, a ja nie mogłam być ministrantką”. Ale znam też opowieści moich rówieśniczek, które chodziły na przykład do college’ów w Stanach prowadzonych przez siostry zakonne, i to te siostry uczyły je feminizmu. Dla mnie to wtedy był szok. Dziś mnie to tak nie dziwi. Pamiętam, jak ówczesna szefowa Women’s Ordination Conference, Erin Saiz Hanna, opowiadała, iż była na lekcji, w trakcie której nauczycielka powiedziała: „a teraz wyobraźcie sobie, iż bierzecie w ręce patriarchat i wyrzucacie go przez okno”. W szkole zakonnej prowadzonej przez Sisters of Mercy! Zbierałam szczękę z podłogi, bo Saiz Hanna pamięta to jako swoją inicjację do feminizmu. Ta historia pokazuje, jak wielkie znaczenie mają różnice geograficzno-polityczne. Wielkie znaczenie ma, kogo spotkasz na swojej drodze, gdy jesteś dziewczynką. Czy trafisz na wyemancypowaną liderkę w oazie, która robi rzeczy i nie daje sobie w kaszę dmuchać, czy nie.

Mówisz o modelowaniu.

To, jakie kobiety w kościele widzisz jako dziecko i co one robią, kształtuje cię. Może być tak, iż w kościele widzisz kobiety, które tylko gotują, przynoszą na piknik parafialny ciasta i tolerują to, iż nie mają żadnej innej roli. Może być tak, iż obserwujesz kobiety, które ciągle dostają po łapach. Albo jeszcze inaczej. Lądujesz w szkole zakonnej, w żeńskiej przestrzeni, gdzie dziewczyny są potrzebne do różnych zadań i nie ma chłopców, którzy by ich wyręczyli. A szkołą zarządza kobieta. Mam wiele koleżanek, które dorastały w takich szkołach i wyrosły z nich całkiem niezłe feministki.

Fotografia: Unsplash

Okej, mamy sezon komunijny. Czy powinniśmy zatem wprowadzać dziewczynki do wspólnoty, gdzie rola kobiet jest tak ograniczona?

Czy zapraszać córki do tej wspólnoty, to wielki temat. Wybrzmiewał on w moich rozmowach ze starszymi ode mnie feministkami, które miały już prawie dorosłe córki i które przeżywały taki dramat: „mamo, 50 lat walczysz o równość w Kościele i ta równość nie nastąpiła. Ja nie chcę być w tym Kościele”. Rośnie pokolenie, które doświadcza równości w różnych sferach życia albo chociaż niezgody na brak równości. A w Kościele nierówność jest zasadą. I te dojrzewające kobiety mówią: „odmawiam bycia w tym systemie, bo wychowałaś mnie na silną kobietę”.

Mocne.

I te matki, które całe życie walczą o zmianę, adekwatnie mogą mieć takie poczucie, iż ich córki mają rację. To jest dramat Kościołów zachodnich, gdzie wcześniej zaczął się proces emancypacji i wpływ feminizmu, bo kolejne pokolenie mówi: „Szczerze? Widzimy, iż to nie działa. Emancypacja kobiet w Kościele zatrzymuje się w pewnym miejscu i nie zgadzamy się na to”. To jest pokoleniowy temat. Dla dziewczyn wchodzących teraz w dorosłość to ma ogromne znaczenie i widać to w statystykach sekularyzacji.

Można przeżyć komunię bardzo powierzchownie, odbywając ją jedynie ze względów rodzinnych, ale jak przeżyć komunię córki po swojemu? Jak przeżyć ją z godnością?

O rety, trudne. Bo wszyscy próbują te komunie przechwycić. Imprezy, prezenty, oczekiwania rodziny, stroje (choć coraz więcej parafii naciska na alby zamiast sukienek jak do ślubu), więc ochrona godności wymaga jakiegoś kulturowego oporu i znalezienia w tym własnej drogi. Z drugiej strony – parafialne napięcie, wierszyki dla proboszcza, wielogodzinne ćwiczenia choreograficzne z podchodzenia do ołtarza, egzamin z recytacji modlitw. kilka tu przestrzeni, chyba iż robi się to w grupach Baranki (od red: Baranki to wspólnota wspierająca rodziny w głębokim przygotowaniu się do pierwszej spowiedzi i komunii dzieci), bardziej samodzielnie i rodzinnie. Ale myślę, iż wciąż może to być dla młodej katoliczki i katolika istotny rytuał inicjacyjny, po którym na równi z dorosłymi rozumie mszę i Eucharystię i w nich uczestniczy. Chyba warto pamiętać zarazem, iż komunia to nie przeskoczenie na wyższy pułap chrześcijańskości, tylko zaproszenie do dalszego, codziennego religijnego rozwoju. Wejście na drogę, pierwszy świadomy etap duchowego rozwoju. Młoda osoba, która się na nią zdecyduje, od tej pory będzie wciąż od nowa próbować żyć na co dzień Ewangelią. W tym wszystkim towarzyszenie rodzica jest nieocenione i fajnie dobrze ten moment przeżyć razem.

Jesteśmy w bardzo specyficznej sytuacji politycznej, w czarnym mroku w historii polskiego Kościoła. Co dziś oznacza zgoda na pójście dziecka do pierwszej komunii? Czy jak ktoś w to wchodzi, to znaczy, iż wspiera patologię w Kościele?

Nie mam doświadczenia wychowawczego, ale chciałabym powiedzieć rodzicom, iż Kościół w Polsce i na świecie jest dziś w głębokim kryzysie i to jest okej zadawać sobie takie pytania. To są najprawdziwsze dylematy, które miewa wiele osób. Uczciwie wobec siebie i tego, co widzą wokół. Wątpliwość, czy to jest okej zgadzać się, żeby dziecko poszło do komunii, jest prawomocna w tej sytuacji. To negocjowanie z sobą. Chcę? Nie chcę? Co to znaczy? Wspieram system? Nie wspieram? Nikt wam nie odpowie z zewnątrz, jak sobie z tym radzić, co zrobić. Warto zachować w tej decyzji autentyczność i szczerość wobec dziecka.

Kiedyś na Kongresie Kobiet mówiłaś, iż wszystkie ochrzczone osoby są obywatelami i obywatelkami Kościoła. I nasze córki też są obywatelkami Kościoła, czyli mogą go zmieniać. Mają prawo pójść do księdza i powiedzieć po mszy, iż jakieś kazanie było np. raniące.

Ta forma katolicyzmu, w której my wyrosłyśmy, jest w jakimś fundamentalnym kryzysie. Teraz pojawia się szansa, iż coś zmienimy w Kościele. Że nowe pokolenie zobaczy już tę zmianę. Dużo się teraz dzieje w świecie katolickim, jesteśmy przed dość unikalnym synodem poprzedzonym partycypacyjnym procesem konsultacji. Choć też można pytać, ile można być świadkiem spektaklu pt. Zmiana w Kościele? To już się robi nudne. Nie będzie tak, iż skończy się stary Kościół i zacznie się nowy. Raczej dwie rzeczywistości będą przez jakiś czas współistniały. Kończy się stare i zaczyna nowe. Jednocześnie. Robiąc coś inaczej, zaczynamy nowe.

Wprowadzenie teraz dziecka do pierwszej komunii to jest mówienie mu, jak ważna jest wiara, kontakt z Bogiem, ale również niezamiatanie pod dywan tego, iż Kościół jest w tej chwili przestrzenią, w której jest dużo kłopotów.

I tak, mama nie jest z tym wszystkim pogodzona. To jest jedyny sposób, być uczciwą wobec siebie i dziecka. Nazywanie problemu jest konieczne do zmiany. Dla mnie bycie obywatelką w Kościele to postawa: czuję, iż tu przynależę, ale widzę szereg problemów. Wybieram jeden, nad którym będę pracować, a resztą, mam nadzieję, zaopiekuje się ktoś inny.

Jakim wycinkiem ty się zajęłaś?

Nie zgadzam się na język nienawiści, zarówno antysemityzm, jak i mizoginię. Nie ma mojej zgody, będę z tym walczyć, będę to zawsze głośno mówić. choćby jak taki język pada z ambony.

Masz chrześnice?

Tak, mam dwie chrześnice: 10-letnią i 2‑letnią, oraz chrześniaka. I wiesz, co powiedzieli mi rodzice tej młodszej? Że jestem chrzestną na te czasy. I to było bardzo wzruszające, iż jak urodziła się im dziewczynka, to uznali, iż chrzestna musi być katolicką feministką.

Fotografia: Wolfgang Schmidt

Zuzanna Radzik – teolożka, feministka, publicystka, jedna z założycielek grupy Tekla, która wspiera kobiety w Kościele: https://www.facebook.com/FundacjaTekla. Autorka książki Kościół Kobiet i Emancypantki. Kobiety, które zbudowały Kościół. Wiceprezeska Forum Dialogu.

Idź do oryginalnego materiału