Jak połączyć komiks z grami?

pixelpost.pl 1 rok temu

Np. robiąc komiksy o grach!

1. Związki gier i komiksu to temat na dłuższy esej. Natomiast – poza tym, iż wielu komiksiarzy zarabia w gamedevie – łącznikiem od zawsze była prasa growa. To dla Świata Gier Komputerowych Michał Śledziński stworzył postaci Fida i Mela (co potem zaowocowało albumem Na kozetce), to w Resecie debiutowali Górski i Butch, bohaterowie 48 stron duetu Adler / Piątkowski (tu albumowe wydanie). Wreszcie – to dla Pixela wspomniany wyżej Śledziu rysował cykl autorskich komiksowych felietonów KDP, w których – jak to w felietonach – opowiadał głównie o życiu i czasach, ale sporo też o grach (również ta kooperacja przyniosła album).

Od Pixela zaczęła się i moja przygoda z komiksami, bo to właśnie Robert Łapiński, wydawca wzmiankowanego periodyku, wymyślił, by dopieścić prenumeratorów zeszycikami komiksowymi. On wiedział, czego chce, i znał rysownika – Tomka Kleszcza – który wiedział, jak to ma wyglądać. Ja natomiast miałem pomysł, o czym mają być nasze komiksy.

Przy okazji chciałem sprawdzić, czy da się w formule komiksu opowiadać o historii gier i graczy, co w formie pisemnej i ustnej robię od dobrych 20 lat. W komiksie chciałem to zrobić nieco inaczej: zamiast pełnego dat i tytułów wykładu – szczypta osobistej refleksji; zamiast rozpikselowanych screenshotów – kolorowe ilustracje; do tego trochę fikcji, ale jednak opartej na faktach.

2. Wyszedł z tego Mój przyjaciel Willy na podstawie kultowej gry Matthew Smitha.

W Jet Set Willy grałem jakieś milion godzin (bez powodzenia, skąd miałem wiedzieć, iż bez specjalnego poke’a nie da się zebrać wszystkich przedmiotów?), potem napisałem o tym wiele tekstów (pierwszy można przeczytać w Dawno temu w grach, najnowszy w książce, która ukaże się w tym roku), komiks zaś opowiada nie tylko o wybitnej grze, ale i o mojej prywatnej relacji z nią.

W owych pionierskich czasach ukształtowały się też nasze schematy współpracy na linii scenarzysta – rysownik: Tomek dostaje scenariusz, po czym zdenerwowany pisze lub dzwoni, iż tego się absolutnie nie da narysować, a już na pewno nie w zadanym czasie i budżecie, i iż gdyby był jakimś Rosińskim, to może… Taktownie milczę, a następnie dostaję pierwszy szkic, który jest bardzo ok i adekwatnie nie ma czego tam poprawiać. Chwilę później jest już gotowy produkt – komiks.

3. Osobistą opowieścią było dla mnie też drugie wydawnictwo z serii – okołopiłkarscy Mistrzowie świata.

Człowiek interesował się przecież futbolem od wczesnych lat dziecięcych – po prawdzie nie było u nas na Bałutach wielu innych rozrywek – ale radości, jeżeli w ogóle, dostarczał mu futbol klubowy, mecze z Legią o prymat w kraju czy z Broendy o Ligę Mistrzów. Reprezentacja Polski to za moich czasów zawsze był wstyd i żenada. Fatalne występy, okropne wyniki i kibice w głupich czapkach. Jedyna okazja, żeby nasi reprezentanci coś wygrali, nadarzała się w grach takich jak Sensible Soccer czy FIFA, a wcześniej w Microprose Soccer, które ukochałem sobie najbardziej.

Tu ciekawostka – na moim Atari wyżej wymienionej gry nie było, a w klasie mieliśmy tylko jednego kolegę z Commodore 64. Między nami: kawał chama, ale kochałem Microprose Soccer, więc trzeba było schować godność do kieszeni i udawać, iż się lubimy. Przynajmniej do czasu. Gdy rodzice kupili mi Amigę, nie odezwałem się już do tamtego ani razu.

4. Z kolei na niezbyt owocnej i krótkotrwałej karierze urzędnika miejskiego (w tej roli wyżej podpisany) oparty jest komiks Moje miasto, gdzie chciałem sprawdzić, czy da się w formie historyjki obrazkowej opowiedzieć o walorach gry SimCity.

A przecież to intensywny trening w tym tytule miał być dla mnie – jak sądziłem dwie dekady temu – przepustką do kariery zawodowej. Pewnego dnia założyłem krawat i pamiętającą maturę marynarkę, a następnie udałem się w kierunku lokalnego urzędu miasta. Byłem wprawdzie tylko stażystą, ale traktowałem ten etap życia jako zdecydowanie przejściowy. Lata spędzone przy kolejnych odsłonach SimCity miały wreszcie zaprocentować. Oczyma wyobraźni widziałem już siebie w roli projektanta tętniącej życiem metropolii, przełożeni mieli jednak inną wizję wykorzystania mojej osoby. Zamiast szukać funduszy na budowę elektrowni i lotniska czy konstruować sieć dróg dojazdowych do osiedli dla nowych mieszkańców, kserowałem zawartość setek segregatorów oraz numerował tysiące dokumentów w teczkach. Po miesiącu przerwałem staż i wróciłem do SimCity. Do dziś uznaję to za dobrą życiowo decyzję.

5. Wracając w Moim mieście do tych wydarzeń, odczuwałem jednak głód czegoś większego. Są przecież lepsi bohaterowie komiksów niż urzędnik miejski. Np. bezimienny protagonista Dooma – bezwzględnej strzelanki, wybitnej na wszystkich polach oprócz opowieści. Nic dziwnego: sam autor gry, John Carmack, miał przecież skwitować sprawę słynnym bon motem, iż fabuła w grach jest jak fabuła w filmach porno – wszyscy spodziewają się, iż jakaś powinna być, więc się ją pisze, ale tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia.

Ośmieliłem się z mistrzem Carmackiem nie zgodzić i na bazie kultowego FPS-a przygotowałem kilka fabularnych wariantów, które znalazły się następnie w komiksie Doom. Historia prawdziwa – ze wszystkich z serii także najbardziej rozbuchanym wizualnie (co już nie jest moją zasługą, ale chcę pochwalić też kolegę). Aha. Jedną opowiastkę pożyczyłem z konkursu Doom Writer, zorganizowanego ponad ćwierć wieku temu przez magazyn Gambler, ale się przyznałem.

6. Ostatni – jak dotychczas – komiks z tej serii to Franko: legenda blokowisk, brutalny i krwawy, ale w finale niosący otuchę moralitet, a przy tym powrót do lat 90. Nie ma tu jednak mowy o nostalgicznej podróży w czasie. Wszak była to w naszym kraju dekada przemocy, ulice zaś spływały krwią z rozbitych nosów i łzami młodzieży pozbawianej kieszonkowego przez łobuzów.

Pod pretekstem hołdu dla kultowej wtedy gry w stylu “mordobicie chodzone” (jak określał ten gatunek magazyn Top Secret) snuję więc tu uniwersalną opowieść o zemście i sprawiedliwości, stawiając jednocześnie pytanie, czy przemoc może przynieść ukojenie. Tytułowy bohater, choć sam mówi kilka (głównie “spadaj, pierdoło”), zdaje się twierdzić, iż owszem, jak najbardziej.

Poza tym jest to komiksowy western, tyle iż na wschodnich rubieżach cywilizacji, gdzie jeździec znikąd przybywa (tu nie na koniu, ale we Fiacie 126p) do miasteczka (tu Szczecin) terroryzowanego przez bandziorów (tu gang Klocka), robi porządek i wyjeżdża bez słowa. Nie znam lepszej historii.

7. Wymienione wyżej komiksy można kupić w popularnym serwisie handlowym, a ja wspominam je nie tylko po to, by poopowiadać o dawnych czasach, ale by zaanonsować, iż w 2023 roku – choć będzie to czas trudny dla świata opowieści obrazkowych i w ogóle wszystkiego co drukowane – światło dzienne ujrzą co najmniej dwa kolejne zeszyty z tej serii.

Pierwszy z nich widać w nagłówku tej notki.

Tak się porobiło. Pixela, dla którego powstawały, już z nami nie będzie, a komisy będą.

Artykuł jest przedrukiem z newslettera Listy do internetu.

Idź do oryginalnego materiału