Jak po prostu żyć pełnią życia?

newsempire24.com 1 dzień temu

Jurek stał przy wielkim panoramicznym oknie swojego nowego mieszkania na dwudziestym drugim piętrze w Warszawie. Na dole, niczym rozgrzana lawa, rozciągały się światła wieczornych autostrad. Każdy samochód lśnił jak koralik, każdy sygnalizator przypominał drobny rubin albo szmaragd. Patrząc z tej wysokości, miał wrażenie, iż unosi się nad miastem niczym jastrząb, w końcu odnajdując swój punkt podparcia.

Udało mu się wszystko, o czym marzył. W oddali dymiła komin starej fabryki, którą niegdyś wyciągnął z bankructwa. Jego nazwisko rozbrzmiewało w kręgach biznesowych goiło się szacunkiem i lekkim lękiem. Apartament, samochód, zegarek wart tyle co nowy egzotyk wszystko było na swoim miejscu. To, o czym kiedyś myślał, przemieszczając bale na bazarze w latach dziewięćdziesiątych, stało się rzeczywistością.

Życie jawiło się jako precyzyjny plan, idealny model biznesowy, w którym każdy krok prowadził do zysku. Jednak wieczorami, coraz częściej podchodził do okna i nie czuł triumfu, a ciszę. Rozległą, dzwoniącą, jak w pustym kościele.

Jego służbowy telefon, drugi biznesowy używany wyłącznie do spraw służbowych wibrował na szklanym blacie konsoli. Jurek spojrzał na ekran. Nieznany numer. Miał odrzucić irytujący telemarketer, pomyślał ale palec się zatrzymał. Może nowy klient? Zawsze był pod ręką.

Halo? odezwał się charakterystycznym, lekko zmęczonym, biznesowym tonem.

W słuchawce rozległ się cichy, niepewny wzdych, a potem kobiecy głos, którego nie słyszał od ponad dwudziestu lat.

Jurek? To to ja, Jadwiga. Nasza koleżanka ze studiów.

Jurek przyłożył czoło do chłodnego szkła. Jadwiga. Chuda dziewczyna z warkoczami, która siedziała obok niego na wykładach z analizy matematycznej, śmiała się z jego ambitnych planów i mawiała, iż ważniejsze są korzenie niż wysokość. Wtedy jedynie lekko się uśmiechał. Jakie korzenie, kiedy trzeba wzlatywać.

Jadwigo, wymamrotał. Co ty tu robisz?

Czekał na prośbę o pieniądze, o pomoc, o pracę tak zwykle przyzywały się stare znajomości. Jednak Jadwiga powiedziała coś innego.

Dzwonię, bo przeglądałam rzeczy u mamy na wsi. Znalazłam twoje stare notatki i jedną książkę. Strugackich, Poniedziałek zaczyna się w sobotę. Pamiętasz, iż zgubiłeś ją na pierwszej sesji? Znalazłam ją u siebie i nie oddałam. Przepraszam, nie miałam czasu.

Jurek zamilkł. Nie kojarzył żadnego Poniedziałku. Jego świat to wykresy, notowania, liczby kontraktów. ale z głęboko ukrytej pamięci wyłoniło się wspomnienie ekscytacji i lekka szaleństwo, które wzbudzała ta opowieść o zwykłych czarodziejach. Marzył wtedy, by być takim naukowcem, wynalazcą, twórcą.

Myślałam, drżał głos Jadwigi, może chcesz ją odebrać? Sprzedaję wujkowi naszą starą wieś, więc wszystko rozpakowuję. Czy pamiętasz tę stronę?

Jurek mógłby powiedzieć, iż to błahostka, iż niech wyrzuci. Nie miał czasu w starą gratę. Zamiast tego zapytał:

Gdzie jest ta wieś?

W Starej Łące, niedaleko Krakowa. Byłeś u nas kiedyś.

Przypomniał sobie strumień, zapach ogniska, Jadwigę w prostej lnianej sukience. Był wtedy młody, biedny, szczęśliwy, dyskutował o przyszłości ludzkości i marzył, by zmienić świat. W tamtych wakacjach kilku kolegów z uczelni przyjeżdżało odpocząć.

Dobrze, podaj adres. Pojadę.

Jurek w swoim terenowym Fordzie zjeżdżał po wyboistych wiejskich drogach, czując, iż przemieszcza się nie w przestrzeni, a w czasie. Wspominał siebie pachnącego tanim wodeczką i młodzieńczym entuzjazmem.

Wieś była taka, jak w pamięci, choć płot chylił się, a połowa pola porosła trawa. Jadwiga wyszła na progi. kilka się zmieniła brak makijażu, prosta sukienka. W spojrzeniu była głęboka, przenikająca, a uśmiech taki sam, jaki pamiętał.

Wejdź, powiedziała. Herbata już gotowa.

Usiedli przy starodawnym samowarze, a ona opowiadała o życiu. Pracuje teraz księgową w lokalnym zakładzie, mieszka niedaleko, ma córkę i już wnuka. Mąż zginął w wypadku lata temu. Żyje spokojnie, skromnie. Wieżowce i giełdowe raporty dla niej to obce światy.

Wyciągnęła z kartonu poobijaną książkę w kartonowej okładce. Jurek wziął ją do ręki. Strony były żółte, na marginesach jego własne, dawno zapomniane, młodzieńcze notatki. Poczuł delikatny ukłucie w sercu, jakby ktoś dotknął struny, która milczała latami.

Dziękuję, iż zachowałaś ją, powiedział przytłumionym głosem.

Co zrobić? wzruszyła ramionami. Wszystko niepotrzebne, a wyrzucić ręka nie chce. Wydaje się, iż w tym jest cała słoność.

Czy nie wydaje ci się, iż wszystko jest na marne? zapytał nagle, z dziwną, surową szczerością. Przepraszam. Ale twoje życie ciche, niewidoczne. Bez wielkich wydarzeń, bez rozmachu. Czy nie żałujesz?

Jadwiga spojrzała na niego nie z oskarżeniem, a z lekką nostalgią.

Skala jest różna, Jurek. Popatrz, poprowadziła go do okna. Na podwórzu rosła stara rozłożysta jabłoń, którą posadził jej dziadek. Obok mały stodołka, którą zbudował ojciec. Jej córka bawiła się tam lalkami, a teraz wnuk biega pod korzeniami. Dla mnie to cały świat. Czy żałuję? Nie. Po prostu żyłam i żyję.

Jurek patrzył na jabłoń, na zniszczony stodołek, na prosty drewniany dom i nagle przebiła go ostra myśl. Zbudował drapacze chmur, a nie miał własnego drzewa. Nie miał nic, co przechowywałoby ciepło jego dłoni, wspomnienie dla przyszłych pokoleń.

Osiągnął wszystkie szczyty, ale nie miał korzeni.

Pożegnał się. Miał istotny obiad z inwestorami. Wsiadł do auta, położył na fotelu wypożyczoną książkę i uruchomił silnik.

Światła wieczornej Warszawy znów migały przed nim, wabiły w górę. Ale nie czuł się już jak jastrząb. Czuł się jak zagubiony wędrowiec, który błądził i nie szedł adekwatną drogą.

Nie pojechał na spotkanie, odwołał je co rzadko mu się zdarzało. Dojechał do swojego wieżowca, wszedł na dwudziesty drugi piętro i znów stanął przy oknie. Na dole tętniło życie, obce i nieznane.

Wziął w ręce książkę, przesunął palcami po szorstkiej okładce, otworzył losową stronę i przeczytał: Szczęście dla wszystkich, darmowe, niech nikt nie odchodzi zraniony! Stał tak prawie do nocy, patrząc, jak gasną światła w bezdusznej metropolii, i po raz pierwszy od wielu lat poczuł potrzebę nie wzlatywać wyżej, ale znaleźć tę jedyną, prawdziwą ziemię, gdzie mógłby posadzić własne drzewo.

Rankiem obudził się z wrażeniem, iż coś w nim się złamało na dobre.

Obrócił się powoli i spojrzał na sterylniebiałe, zaprojektowane mieszkanie. Minimalistyczny mebel, kilka drogich obrazów na ścianach, idealny porządek. Nie żył tam, tylko nocował między lotami. To była piękna, ale bezdusza scenografia.

Wziął telefon, palec zawisł nad przyciskiem sekretarki. Zrezygnował. Zamiast tego wybrał inny numer.

Halo, Jadwigo? To znowu Jurek. Zrobił krótką przerwę, szukając słów. Czy nie masz nic przeciwko, żebym jeszcze raz wpadł? Chciałbym coś zapytać.

W jej głosie zabrzmiało lekkie zdziwienie, ale zgodziła się.

Dwie godziny później jego terenowy Ford znów sunął po zakurzonych wiejskich drogach. Tym razem nie przyspieszał, jechał powoli, wsłuchując się w znane i zapomniane krajobrazy.

Jadwiga czekała na tym samym ganku i znów przywitała go spokojnym, nieskrępowanym uśmiechem.

Myślałam, iż już jesteś w mieście, rzekła. Masz przecież sprawy.

Sprawy poczekają, przerwał ją Jurek i, nie dając się zatrzymać, dopytał: Sprzedajesz tę wieś? Za ile?

Podano kwotę. Dla niego to były żartobliwe pieniądze drobne grosze.

Kupuję, od razu odpowiedział. Ale pod jednym warunkiem.

Jadwiga spojrzała na niego z rosnącym zdziwieniem.

Zostaniesz tutaj, będziesz gospodarzem, zarządcą nie wiem, jak to nazwać. Nie mogę tu być na stałe, ale chcę, by to miejsce miało duszę. Chcę móc przyjeżdżać i posadzić drzewo.

Mówił niepewnie, nie po biznesowo, splątany słowami. Jadwiga milczała, w jej oczach pojawiły się wszystkie odcienie emocji: nieufność, dezorientacja, nadzieja.

Jurek, czy ty tego rozumiesz? w końcu westchnęła. Po co ci ta chata?

Mam drapacze chmur, wyszeptał z goryczą. A takiego miejsca nie mam. Nie kupuję tylko chaty. Kupuję punkt wyjścia. Twoją odpowiedź?

Odwróciła wzrok, spojrzała na jabłoń, na ścieżkę wiodącą do rzeki.

Dobrze, powiedziała cicho. Ale pod jednym warunkiem: naprawdę będziesz przychodził. Posadzisz drzewo. Pamiętasz, po co ci to potrzebne.

Zawarli umowę bez prawników, po prostu uściskiem dłoni. Po raz pierwszy od lat Jurek poczuł, iż zawiera najważniejszy kontrakt w swoim życiu.

Wrócił do miasta, do swojej szklanej wieży, negocjował, podpisywał kolejne miliony. Ale coś się zmieniło. Wieczorami podchodził do okna nie po to, by poczuć swój wyższość, ale by wyobrazić sobie miejsce za miastem, gdzie pachnie jabłoniami i świeżo skoszoną trawą.

Czasem sięgał po poobijaną Poniedziałek i czytał podkreślone kiedyś linie, napisane młodzieńczym piórem, który wierzył, iż można uszczęśliwić wszystkich, i to za darmo. Zaczynał rozumieć, od czego warto zacząć.

Na początku Jurek przychodził na wieś jak na inwestycję. Chodził po działce, robił notatki w drogim tablecie, sporządzał listy napraw, remontów. Jadwiga nie przeszkadzała mu. Warzywa gotowała, dżem z jagód przyrządzała, a od czasu do czasu, opierając się o framugę drzwi, spoglądała na tego zdziwionego człowieka w lśniących butach, które beztrosko psuła wiejska błoto.

Pewnego deszczowego wieczoru, gdy udało mu się wyrwać z pracy, siedzieli przy kuchennym stole, pili herbatę z jej malinowym dżemem. Rozmowa nie szła gładko tematy biznesowe wyczerpały się, a prywatne bariery Jurego zdawały się nieprzełamywalne.

Wtedy Jadwiga bez patrzenia na niego zapytała cicho:

Pamiętasz, jak dyskutowaliśmy przy Starym w wykładzie o Szekspira? Ty twierdziłeś, iż Hamlet to nie tchórz, a genialny prokrastynator. Ja mówiłam, iż po prostu jest nieszczęśliwym chłopcem.

Jurek odciągnął wzrok od filiżanki i spojrzał na nią, jakby po raz pierwszy dostrzegł nie księgową, a tę dziewczynę z płonącymi oczami.

Pamiętam, powiedział chrapliwie. Wciąż uważam, iż miałem rację.

A ja? odpowiedziała, a w kącikach jej oczu pojawiły się drobne zmarszczkipromienie.

Uśmiechnął się niespodziewanie. To nie była uśmiech biznesowy, nie była to maska społeczna był prawdziwy.

ZaczOstatecznie Jurek zrozumiał, iż najcenniejsze budowle, które tworzy się w życiu, to nie stalowe wieżowce, ale korzenie i pamięć, które zakorzeniają człowieka w prawdziwym domu.

Idź do oryginalnego materiału