Jak dwie kobiety odnalazły szczęście: opowieść o miłości silnej jak wiatr

polregion.pl 3 godzin temu

Och, dzieci moje, usiądźcie bliżej, opowiem wam historię, która w moim sercu żyje jak stara piosenka. Siedzę tu, w domu seniora, dziergam skarpety, a myśli wracają do moich młodych lat. Rodzina wysłała mnie tutaj, mówią, żebym miała spokój, a ja tylko przeglądam wspomnienia, jak paciorki różańca. Ta opowieść jest o mnie, Ani, i mojej córeczce Świetlanie, o tym, jak życie nauczyło nas, czym jest prawdziwe szczęście.

Było to dawno, gdy jeszcze byłam naiwna i wierzyłam, iż miłość to wieczne święto. Poznałam Witka wysokiego, z oczami jak iskry i słodkim jak miód językiem. Zakochałam się po uszy, myślałam, iż razem góry przeniesiemy. Pobraliśmy się, a niedługo zaszłam w ciążę. Witek aż promieniał: Będzie syn, Aniu! Mój następca!. Już kupił szampana i snuł plany, jak ten syn podbije świat. Śmiałam się, głaskałam brzuch, wyobrażając sobie, jak we trójkę spacerujemy po parku, jak prawdziwa rodzina.

Ale urodziła mi się dziewczynka. Cichutka, delikatna jak piórko, z oczami jak wiosenne niebo. Nazwałam ją Świetlaną bo weszła w moje życie jak światło. A Witek nie przyszedł. Ani do szpitala, ani po nas. Milczał, jakby go nigdy nie było. Jego matka, pani Halina, jeszcze dołożyła mi cierpienia: Dziewczynka? Oddajcie ją gdzieś, po co wam ona?. Słuchałam, a łzy same spływały po policzkach. Jak można? To przecież moja krew, moje serce!

Wróciłam ze szpitala sama. Przytuliłam Świetlanę do piersi, zarzuciłam torbę na ramię i poszłam w nieznane. Nie mogłam żyć z Witkiem, a moi rodzice byli daleko. Zamieszkaliśmy u babci Klary, w starej kamienicy. Pokój ciasny, ściany cienkie, ale ciepły. Babcia Klara, choć czasem burczała, miała złote serce. Nalała gorącej herbaty, ugotowała zupę, kołysała Świetlanę, gdy biegłam do pracy. Nie martw się, Aniu mówiła. Bóg widzi twoje łzy, da wam szczęście. Wierzyłam, bo inaczej bym nie przetrwała.

Żyliśmy biednie, och, jak biednie. W dzień sprzedawałam gazety i papierosy w kiosku, a w nocy myłam biura podłogi, okna, stoły. Dłonie pękały, plecy bolały, nóg nie czułam. Ale gdy Świetlana się uśmiechała, gdy jej małe rączki sięgały do mnie, wszystko znikało. Była moją radością, moim sensem. Nie pytała o Witka była mała, ale czuła, iż to bolesny temat. Starałam się nie płakać przy niej, choć nocami poduszka mokła od łez.

Minęło pięć lat. Świetlana chodziła już do przedszkola, warkoczyki jej plotłam, a ja wciąż myślałam: jak to się stało, iż człowiek, który przysięgał

Idź do oryginalnego materiału