Spłonąć i odlecieć.
Cholernie trudno było się zabrać za odsłuchiwanie pośmiertnie opublikowanego albumu Jaimie Branch. Jak pamiętamy 22 sierpnia 2022 roku nadszedł ten tragiczny dzień odejścia tej wspaniałej chicagowskiej trębaczki, kompozytorki, wokalistki i artystki wizualnej. Bardzo mocno wrył mi się w pamięć moment dotarcia tej okropnie smutnej informacji, było to późną nocą polskiego czasu – szok i niedowierzanie! Świat zza oceanem już wrzał, dyskutował i przede wszystkim nie chciał tak samo uwierzyć. To nie był fake news! Ostatecznie wszyscy jej słuchacze, przyjaciele i oczywiście najbliższa rodzina pogrążyli się w globalnym płaczu i żałobie. Jaimie miała zaledwie 39 lat i przed nią wiele płyt, tras koncertowych i tego wszystkiego, czego może oczekiwać od życia muzyk.
22 sierpnia tego roku śledziłem polskie media, które rok temu – ku mojemu zaskoczeniu – żywo odnotowały (jak to beznadziejnie brzmi) tragiczne i przedwczesne odejście Branch. Rok później, cisza, praktycznie żadnych wspomnień, choćby na prywatnych profilach facebookowych siermiężne zapomnienie. Życie, a raczej jego brak.
Dlatego najlepsze co mogę zrobić, to napisać te kilka prawdopodobnie zbędnych zdań w obliczu tej sytuacji, o nowych kompozycjach Jaimie, która to zaledwie miesiąc przed śmiercią kończyła nad nimi prace w studiach International Anthem (IARC). Powstała przez nią skomponowana suita (z małymi wyjątkami, o których później) i nagrana z jej niezwykłym zespołem Fly or Die podczas rezydentury w Bemis Center for Contemporary Arts w Omaha w stanie Nebraska. Materiał był praktycznie ukończony, choć w pełni zostały ukończone tylko poprawki w miksie, ostateczne tytuły i szata graficzna. I co dalej?
Musiały opaść chociaż trochę przygnębiające emocje, aby wejść w końcowy etap tego procesu. W kolejnych miesiącach jej rodzina (na czele z siostrą Kate Branch), jej zespołem (Jason Ajemian, Lester St. Louis i Chad Taylor) oraz współpracownicy z IARC (inżynierowie Dave Vettraino i David Allen, przyjaciele z wytwórni Alejandro Ayala i Scott McNiece) zaczęli intensywnie działać. Zbierali co mogli; wspomnienia, SMS-y, e-maile, zdjęcia, grafiki i rzeczy należące do Jaimie. Cel był jeden, żeby wszystko ułożyć tak, jakby to zrobiła Jaimie. Dziś dostajemy album zatytułowany „Fly or Die Fly or Die Fly or Die ((world war))” z grafikami autorstwa Johna Herndona, Damona Locksa i samej Branch.
Do płyty zostały dołączone wspomnienia jej muzyków:
„Jaimie nigdy nie miał drobnych pomysłów. Zawsze myślała odważnie. W chwili, gdy powiedziałeś jej, iż nie może czegoś zrobić lub iż coś będzie zbyt trudne do osiągnięcia, tym bardziej stawała się zdeterminowana i skoncentrowana. A ten album jest wielki. O wiele większy i bardziej wymagający – dla nas i dla Was – niż jakakolwiek inna płyta Fly or Die. Jaimie obrała sobie cel granie dłuższymi formami, większą ilością modulacji, silniejszym noise’em, więcej śpiewania i jak zawsze, rytmów i melodii. Była dynamiczną melodystką. Jaimie chciała, aby ten materiał był bujny, wspaniały i pełen życia, tak jak ona. Za każdym razem, gdy tego słuchamy, czujemy jej głęboki wpływ w całej muzyce i widzimy, jak wszyscy tworzymy to razem”.
Na początek niedługie intro „aurora rising” z mocnymi kotłami perkusyjnymi Taylora (gra też mbirze, marimbie, dzwonkach), a tuż po nim wspaniały fragment „borealis dancing” z charakterystyczną linią kontrabasu Jasona Ajemiana, wiolonczelą, Lestera St. Louisa, rzecz jasna trąbką i syntezatorami Jaimie, i gościnnym udziałem Daniela Villarreala na congach. Sporo tu orientalno-afrykańskiego pulsu nadającego ton poruszającym melodiom wydobytym z trąbki przez Branch, a gdzieś w końcówce już falujące pasma syntezatorowych dźwięków.
Kapitalny „burning grey” ma tę energię z poprzedniego jej wydawnictwa „Fly or Die II: bird dogs of paradise” (2019) – pędzący bas, świetna i oszczędna sekcja rytmiczna w początkowych minutach – później wyrastają jej szpony, krystaliczne cięcia trąbki, punkowy wokal Jaimie, awangardowa wiolonczela i miejscami wspólne wycie przypominające stado wilków, choć takich rozanielonych i wyjących dość na wesoło. I mnóstwo tu buzujących melodii, które nieustannie gdzie się wiją, spotykają i rozszczepiają, by ponownie połączyć w strumieniu emocji.
Pojawiła się też interpretacja kompozycji „Comin’ Down” z repertuaru amerykańskiej grupy rockowej Meat Puppets (utwór napisał Curt Kirkwood). Jaimie zatytułowała swój fragment „the mountain”. Po pierwsze, posłuchajcie pierwowzoru (np. tutaj), a następnie – albo na odwrót, droga wolna – folkowo/avant country’owej opowieści Branch. Nie ukrywam, iż spore zaskoczenie przyniósł ten numer. Ileż bucha euforii z kolei w „baba louie”. Słychać tu głos Akenyi Seymour, flet/klarnet basowy Roba Frye’a, congi Villarreala, puzon Nicka Broste’a, szczękanie Kuma Doga i całą feerię brzmień pozostałych instrumentów. Ten fragment wręcz wyrywa z fotela, kapci i czego tam chcecie. Wulkanicznie wybuchająca radość, dużo słońca aż… do wejścia do dubowej dżungli, przycupnięcia w cieniu, półmroku i transowego rozkołysania.
Bezszwowe przepłynięcie do „bolinko bass” z jeszcze inną energią, bliższą latynoskiego jazzu (słychać tu wyraźny wkład Villarreala), ale takiego pięknie połamanego rytmicznie z kontrapunktami klarnetu basowego i wiolonczeli. Nie wiadomo kiedy „bolinko bass” przenika w „and kuma walks”, czyli w okolice muzyki improwizowanej, kameralistyki z nieodłącznie duchowym napędem w postaci trąbki Jaimie. Ten utwór napisali razem w kwartecie. I raptem przebudzenie, boom! Wjeżdża rozpędzony punkowy i dziki „take over the world” z elektronicznymi turbulencjami. Wyciszenie i zwieńczenie przynosi „world war ((reprise))” z jakże melancholijnymi partiami trąbki, które dziś brzmią sto razy mocniej. To wręcz ballada z głosem Jaimie, syntezatorami, mbirą. Niespodziewanie kończy się ten utwór, cały album, całe doczesne życie tej wybitnej artystki.
Jedno z najtrudniejszych podsumowań, jakie przyszło mi napisać, gdzie żadne słowa nie oddają straty jaki poniósł świat muzyczny, po odejściu Jaimie Branch. I chyba też nie ma co zapychać sobie emocji truizmami typu: „pozostała muzyka, więc będziemy pamiętać”. Rok później widać, iż ta owa pamięć w Polsce gwałtownie się stępiła. Życie Jaimie pulsowało muzyką, jej graniem i wręcz była całkowicie stworzona z muzyki – od stóp po oddech. Niech ukojenie będzie tą najważniejszą melodią. I niech płonie na zawsze!
International Anthem | sierpień 2023
International Anthem: http://www.intlanthem.com/
FB: https://www.facebook.com/intlanthem
FB Jaimie Branch: https://www.facebook.com/JaimieBreezyBranch