JACEK TYLICKI: – Był to długotrwały proces. Opierał się przede wszystkim na moim zainteresowaniu i miłości do sztuki, która trwa od dzieciństwa. Studiowałem malarstwo najpierw w Gdańsku, a potem historię sztuki w szwedzkim Lund. Wiele czasu spędzałem w bibliotekach i muzeach. Cała moja wiedza malarska plus praktyka pewnego wieczoru w 1973 r. skojarzyły się ze sobą. Pamiętam dokładnie ten moment, jakby to było wczoraj. Byłem wtedy sam w domu. Pollock polewał płótno farbą, Yves Klein przyczepił niebieskie płótno do jadącego auta i łapał kurz po drodze. Zanurzał też w rzeczce kartki papieru, ale sam dodawał kolorowych pigmentów, więc była w tym ingerencja człowieka. Kolorowe płótno, samochód oraz pigmenty. Dlaczego by po prostu nie pozwolić teraz naturze malować? Spróbować dać jej możliwość tworzenia form bez żadnej ingerencji. Następnego ranka poszedłem do pobliskiego lasu i rozłożyłem kilka papierów akwarelowych. Po paru dniach wróciłem i od początku zaskoczyło mnie bogactwo form i kolorów.
Pomysł narodził się już po pana wyjeździe z PRL do Szwecji.
Rok po moim wyjeździe. Poznałem w Polsce Szwedkę, z którą wziąłem ślub. Udało mi się legalnie wyjechać. Nasz związek nie przetrwał jednak próby czasu.
Ile prac powstało do tej pory?
W pierwszym roku zrobiłem tylko kilka i myślałem, iż konceptualny projekt został zamknięty. Ale to było tak ciekawe, a formy i kolory wszędzie inne, iż nie mogłem się oprzeć. Do dzisiaj powstało około tysiąca prac. Nie mam żadnej kontroli nad formą, która powstanie.