Proszę, niech mnie ktoś uszczypnie! – pomyślałam, gdy dostałam propozycję, by wyjechać na tydzień na Islandię.
I – SLAN – DIĘ!
Krainę lodu i ognia, która od wielu, wielu lat dumnie zajmowała jedno z pierwszych miejsc na mojej podróżniczej liście marzeń. Uważaj o czym marzysz…
Propozycja przyszła od Klubu Podróżników Soliści, o wyprawach których słyszałam nie raz. Moim zadaniem miało być pokazanie wycieczki Islandia Classic, którą mają w swojej ofercie. Miałam złapać piękno tej wyspy w swoje kadry, pokazać ją na filmach, a do tego spróbować ubrać to piękno w słowa na swoim blogu. Serio, niech mnie ktoś uszczypnie. Być fotoreporterką na Islandii. Tego choćby nie było na mojej liście marzeń…
Czy to zadanie udało mi się wykonać? I tak, i nie. Bo Islandia dosłownie onieśmieliła mnie swoim pięknem, a ja nie potrafiłam oddać w 100 % tych emocji, które w sobie miałam przez 7 kolejnych dni. Tu po prostu trzeba być, trzeba to wszystko poczuć, dotknąć i zobaczyć. Jedno jest pewne: Islandia dała mi więcej, niż tego oczekiwałam.
ISLANDIA – GARŚĆ INFORMACJI
Islandia to wyspa otoczona Oceanem Atlantyckim i Arktycznym. Dzika, nieposkromiona, surowa, przepiękna! Zamieszkuje ją tylko ok. 300 tys osób, z czego 20 tysięczną mniejszość stanowią Polacy. Napisy w języku polskim możemy tu spotkać w wielu miejscach. Znam takich, którzy przyjechali tu wiele lat temu za lepszą pracą i lepszymi pieniędzmi. Znam też takich, którzy wpadli tylko na kilka dni wakacji, po czym wrócili do Polski po swoje rzeczy i kupili bilet w jedną stronę do Rejkjaviku. Wcale im się nie dziwię. Bo to miejsce ma w sobie magię. Dosłownie!
Większość Islandczyków wierzy w elfy i trolle, a w islandzkich szkołach od maleńkiego dzieci uczone są wszelkich sag. Magię czuć tutaj na każdym kroku. Ja przynajmniej czułam 🙂 Lubiłam sobie wyobrażać te wszystkie trolle, które zerkają za nami, spomiędzy szczelin skalnych albo zza wodospadów. Zrobiłam wywiad w naszej grupie i okazało się, iż nie jestem jedyna ze swoją wyobraźnią.
To właśnie Islandia stała się scenerią wielu filmów. Ten najsławniejszy to oczywiście „Gra o tron”, ale to nie jedyna produkcja, która była tutaj kręcona. Jako fanka wszelkich seriali kryminalnych polecam „Trapped” czyli „W pułapce” dostępny na Netflix. Islandię znajdziesz też w filmie „Sekretne życie Waltera Mitty”, „Interstellar”, w serialu „Black Mirror” czy serii z Jamesem Bondem „Śmierć nadejdzie jutro”. No i w teledyskach Justina Biebera 🙂
Islandia zachwyciła mnie totalnie. Swoją różnorodnością chyba najbardziej. Tym, iż w jednej chwili możesz wspinać się po lodowcu, by w następnej kąpać się w gorącym źródle gdzieś przy górskich stokach.
Jest piękna, jest naprawdę piękna.
I człowiek w obliczu tego dzieła natury czuję się taki mały i ma w sobie tak ogromnie dużo pokory. Zwłaszcza iż islandzka ziemia, po której chodzimy, niemal oddycha. Co tam się pod naszymi stopami wyprawia! Gorąca lawa, aktywne wulkany, bulgoczące źródła, gejzery i żółte od siarki dymiące szczeliny. Do tego rozbijające się o czarne klify, lodowate fale oceanów, tysiące gniazdujących ptaków, falujące na wietrze trawy, a na nich pasące się konie islandzkie z długimi grzywami. Jakby tego było mało, są jeszcze wszelkie wieloryby, orki i delfiny, które możemy spotkać, jeżeli tylko odpłyniemy statkiem od brzegu. Ach! Zapomniałam o zorzy polarnej.
KLUB PODRÓŻNIKÓW SOLIŚCI – KIM WŁAŚCIWIE SĄ I JAK DZIAŁAJĄ?
W wielkim skrócie: to stowarzyszenie ludzi, których największą pasją jest podróżowanie. Organizują niskobudżetowe wyprawy w egzotyczne, dzikie i piękne miejsca na świecie. To nie jest biuro podróży, ale nasze towarzystwo w podróży.
Jeśli jesteśmy zainteresowani jakimś konkretnym kierunkiem podróży, wchodzimy na stronę www.solisci.pl, wybieramy miejsce i termin wyjazdu, a Soliści całą resztę robią za nas. Do nas należy tylko spakowanie plecaka na wyprawę i stawienie się o określonej godzinie na lotnisku.
To tak w naprawdę dużym uproszczeniu. Teraz rozwinięcie 🙂
W Klubie Podróżników Soliści do wyboru mamy kilka fantastycznych kierunków podróży. Za każdym razem leci z nami lider wyprawy. Wszystkie podróże są niskobudżetowe. Celem Solistów jest to, by wyprawy takie jak ta na Islandię, mogły być na każdą kieszeń. Jestem przekonana, iż bardzo ciężko byłoby zobaczyć tyle miejsc, za takie same pieniądze, podróżując samodzielnie. Zwłaszcza, iż Islandia jest naprawdę droga. Z Solistami zwiedzamy świat z plecakiem na plecach, zaglądamy tam, gdzie zwykle nie zagląda zbyt wiele osób. To aktywny wypoczynek, podczas którego nasze krokomierze w telefonach będą pokazywały kilkadziesiąt tysięcy pokonanych kroków dziennie. To prawdziwe podróżowanie, takie z krwi i kości. Takie, podczas którego każdy ma chwilę, by zatrzymać się i kontemplować piękno natury albo by porozmawiać z towarzyszem na szlaku. To luz i naprawdę cudowna, swobodna i niezobowiązująca atmosfera.
Lider wyprawy
Lider wyprawy to nasz „ogarniacz” 🙂 Nie znam lepszego słowa, by opisać tę rolę. Jego zadaniem już od chwili, gdy kupujemy wyprawę, jest kontakt z nami za pośrednictwem maila, whatsupa czy telefonu. Przesyła nam wszystkie niezbędne informacje przed wyprawą, ramowy plan, listę rzeczy do spakowania, bilety lotnicze, ubezpieczenie i jest po prostu do naszej dyspozycji. Jest przewodnikiem i ogarnia oraz integruje podczas wyprawy całą grupę. Solistowi liderzy nie są rezydentami. Są pasjonatami podróży i o tych podróżach opowiadają z wypiekami na twarzy. Wiedzą gdzie będziemy jechać danego dnia, gdzie zrobimy zakupy, a gdzie i kiedy zatankujemy auto. Opowiadają sporo ciekawostek na temat kolejnych atrakcji. Ja czułam się jak na zorganizowanej szkolnej wycieczce. I w dorosłym życiu, pełnym niekończących się spraw do załatwienia, jest to niesamowicie relaksujące uczucie. Z jednej strony świetna organizacja, a z drugiej strony koleżeński luz i otwartość na grupę, która danego dnia miała na przykład ochotę posiedzieć dłużej w bani pod domkiem, podgrzewanej gorącymi źródłami zamiast iść w góry.
Naszym liderem był Józek, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam 🙂
Grupa
Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się jakby to było, zupełnie samej pojechać na Islandię? To znaczy nie samej, ale z kilkoma osobami, których nigdy w życiu na oczy nie widziałaś? No wiesz, zbiórka pod kioskiem na lotnisku, szybkie przywitanie, a potem niemal 24 h/ dobę ze sobą przez tydzień. Na szlaku, w busie i w domku. Dla jednych to bułka z masłem, dla innych coś, co powoduje stres i strach. Jeszcze inni marzą o dalekich podróżach, ale nie mają z kim pojechać. Bo albo są singlami, albo partner czy partnerka nie podziela tej pasji. I właśnie w takich sytuacjach Klub Podróżników Soliści jest rozwiązaniem idealnym.
Ja też trochę bałam się jechać sama. Nie znałam nikogo. Na przygotowania do wyjazdu miałam 5 dni. W domu dzieci i mąż, które na takie wyprawy zwykle jeździły ze mną. Jednak już od pierwszych chwil na lotnisku we Wrocławiu, wiedziałam, iż przez najbliższy tydzień będę po pierwsze dobrze się bawić, a po drugie mieć mnóstwo tematów do rozmów z uczestnikami. Plus uważam, iż samotne wyprawy, bez rodziny, naprawdę dobrze robią na głowę.
Zwłaszcza gdy to wyprawa na Islandię 🙂
Naprawdę nie ma się czego bać! Poznałam fantastyczne osoby. Było z nami tylko jedno małżeństwo. Reszta uczestników zdecydowała się na podróż w pojedynkę, nie znając wcześniej pozostałych osób, jednak wszyscy mieli wspólny mianownik. Miłość do podróżowania. Najlepiej z plecakiem na plecach. Bawiliśmy się doskonale, a ja z niektórymi osobami mam kontakt do dzisiaj i już umawiamy się na kolejne wyprawy. To doskonała okazja, by poznać nowych znajomych. Soliści wiedzą jak zadbać o odpowiednią, luźną ATMOSFERĘ.
Jak ten wyjazd jest zorganizowany?
No dobrze było już o liderze grupy i o samej grupie, to teraz kilka słów o samej wycieczce i jej organizacji. O tym co spakować opowiem Ci za chwilę.
Ok, kierunek i termin wyprawy wybrany i opłacony. Na naszego maila od razu przychodzi mail powitalny od Klubu Solistów i pierwsze instrukcje dotyczące podróży. Tak jak pisałam wcześniej, naszym zadaniem jest się spakować. Organizatorzy wyprawy kupują bilety, rezerwują miejsca noclegowe, samochód na miejscu, ubezpieczenie i plan całej wyprawy.
Swoją grupę spotkałam na lotnisku we Wrocławiu, skąd mieliśmy lot do Rejkjaviku. Po wylądowaniu na Islandii, na miejscu czekał na nas już wynajęty bus i tym właśnie busem pojechaliśmy do naszego domku, oddalonego od lotniska o jakieś 1,5 h. W tym domku spaliśmy przez cały czas. To była nasza baza wypadowa, tutaj zostawialiśmy wszystkie nasze rzeczy.
Domek jest bardzo dobrze wyposażony i ma sporą kuchnię i jadalnię. Cena wyprawy nie zawiera wyżywienia – gotujemy w kuchni co tylko nam przyjdzie do głowy.
Pod domkiem, na świeżym powietrzu jest bania ogrzewana ciepłem ziemi (Islandia zaspokaja zapotrzebowanie na ciepło i energię w 100 % z naturalnych źródeł). Wyobraź sobie teraz, iż po całym dniu trekkingu, wpadasz do domku, bierzesz prysznic, zjadasz ciepłą kolację, a potem wskakujesz w strój kąpielowy i z lampką wina moczysz się w tej bani do późnych godzin wieczornych. A jeżeli Ci powiem, iż mocząc się tak i patrząc w niebo, masz szansę dostrzec zorzę polarną? 🙂
Po wyspie poruszaliśmy się wygodnym busem. jeżeli masz prawo jazdy, to gorąco zachęcam do jego zabrania i zdecydowania, by jednego dnia prowadzić busa po islandzkich drogach. Wrażenia niezapomniane. Surowy krajobraz i asfaltowe, niemal puste drogi. Do tego wesoła grupa jako pasażerowie. Polecam gorąco 🙂 Nie ma się czego bać.
CO SPAKOWAĆ NA ISLANDIĘ?
Lecąc na Islandię z Klubem Podróżników Soliści, leciałam Wizzairem, a to oznaczało pewne restrykcje jeżeli chodzi o bagaż. Opcje były dwie. Bagaż podręczny o wymiarach 40 x 30 x 20 cm, czyli takiej średniej wielkości plecak lub bagaż podręczny i bagaż rejestrowany za dodatkową opłatą. W liniach Wizzair te opłaty za bagaż rejestrowany często są wyższe niż cena biletu, co może zniechęcać, jeżeli zależy nam na budżetowej wersji wyjazdu. Ogromnym plusem okazało się dodatkowe 3,5 kg bagażu, który każdy z uczestników wyprawy mógł dołożyć do wspólnego, nadawanego worka.
Ja zdecydowałam się na bagaż podręczny + te dodatkowe 3,5 kg. Wystarczyło mi to w zupełności, choć dzisiaj, nauczona na błędach, spakowałabym zupełnie inne rzeczy, ale o tym w dalszej części wpisu.
Polecam też spakować się w miękki plecak, zamiast w sztywną walizkę. Daje nam to większe pole manewru przy ewentualnych próbach zmieszczenia się w narzucone standardy linii lotniczych. Zawsze można coś upchać, przepakować lub odpowiednio ścisnąć 🙂
Co spakować na 7 dni na Islandię?
- dokumenty, takie jak paszport lub dowód osobisty oraz prawo jazdy. Powinny być ważne minimum 6 miesięcy.
- telefon z włączonym u operatora roamingiem. Na Islandii w niemal wszystkich miejscach takich jak sklepy, kawiarnie czy stacje benzynowe jest wifi. Ja w trasie korzystałam z roamingu. Obowiązują tu takie same zasady, jak w UE.
- power bank, ładowarka do telefonu. Gniazdka są takie same jak w Polsce.
- aparat fotograficzny
- buty trekkingowe – turbo wygodne, rozchodzone, trzymające sztywno nogę i nieprzemakalne.
- lekkie adidasy
- klapki
- odzież termo – legginsy + bluzkę z długim rękawkiem. Najlepiej po 2 sztuki.
- ciepłą bluzę lub polar (2 sztuki)
- kurtkę termo, cienką, ciepłą i przeciwdeczczową
- czapkę, szalik, rękawiczki
- kilka t-shirtów
- jakiś strój po domu, np. dresy
- strój kąpielowy
- ręcznik szybkoschnący
- kosmetyczka + kosmetyki
- pomadka ochronna + okulary przeciwsłoneczne (ważne!)
- pudełko na jedzenie, termos na coś ciepłego do picia, bidon
- leki (ja wzięłam np. maść z arniką na stłuczenia, witaminę C, elektrolity, ibuprom)
- mniejszy plecak na codzień
Teraz kilka słów ode mnie na temat pakowania. Naczytałam się, iż Islandia jest tak droga, iż w zasadzie nie powinnam wchodzić choćby do sklepu spożywczego. Wzięłam zatem z Polski pół plecaka wszelkich zupek chińskich i dań instant, puszek z tuńczykiem itd. Weszłam jednak do tego sklepu i ze zdziwieniem odkryłam, iż przy dzisiejszej inflacji w Polsce, ceny islandzkie już tak nie straszą. Po drugie, na początku wyprawy ustaliliśmy z grupą, iż gotujemy wspólnie, co oznaczało składanie się na składniki prostych obiadokolacji. Wyszło pysznie i budżetowo. Z Polski warto zabrać dobry, razowy, krojony chleb. Mnie islandzkie pieczywo nie smakowało. Kabanosy czy batony proteinowe na trasie też są dobrą opcją. Resztę można dokupić na miejscu. O cenach i o jedzeniu będę jeszcze pisać w kolejnym poście, ale w największym uproszczeniu ceny poszczególnych produktów spożywczych są dwa razy droższe.
Pozostając przy temacie pakowania napiszę jeszcze o ubraniach. Bardzo, ale to bardzo polecam zainwestować w dobrą odzież termiczną. Ja takiej nie miałam i naprawdę odczułam różnicę. Odzież termiczna sprawia, iż masz na sobie kilka cienkich warstw ubrań, a i tak jest ci cieplej niż mi w puchówce. W ciągu jednego dnia na Islandii mogą wystąpić wszystkie zjawiska pogodowe i pory roku. Trzeba być na to przygotowanym. Odzież termiczna założona na siebie na czas lotu (i dodatkowa w plecaku), totalnie zminimalizuje nam bagaż i spokojnie damy radę z podręcznym.
MINIMALIZM – moje słowo klucz na tę podróż
Czy to w kwestii bagażu, ubrań, makijażu, ilości zrobionych zdjęć, czy też myśli o tym czego nie zabraliśmy, nie zobaczyliśmy, wszelkich zmartwień, polecam z całego serca MINIMALIZM. Lecąc na Islandię nie wiedziałam jeszcze jaka ona jest, ale wiedziałam, iż chcę zabrać ze sobą jak najmniej, by jak najwięcej wrażeń, doświadczeń i emocji stamtąd zabrać. Sprawdziło się doskonale. Podziwiałam w ciszy piękno tej natury, patrzyłam na bezkres powulkanicznego krajobrazu, przekraczałam swoje granice fizyczne i psychiczne, a do szczęścia wystarczył mi termos z herbatą i kanapka zjedzona na jakimś stoku. Tak kilka potrzeba, gdy jest się na szlaku.
PLAN PODRÓŻY NA 7 DNI
Ramowy plan podróży na Islandię dostałam na maila kilka dni przed wylotem. Islandzkie nazwy kilka mi jednak mówiły, a i ja nie miałam zbyt wiele czasu w research. Wszystko miało być dla mnie totalną niespodzianką i tak też było.
Lider naszej wyprawy – Józek, ustalał plan na każdy dzień na bieżąco, a wyznacznikiem była prognoza pogody. W ten sposób codziennie wieczorem dostawaliśmy wiadomość od Józka z planem dnia, godziną wyjazdu spod domku i godziną powrotu do niego. To była dla mnie mega wygodna opcja, bo pierwszy raz w podróży ktoś planował to za mnie, a ja musiałam tylko grzecznie zająć rano miejsce w busie i czekać na to, co przyniesie nowy dzień i te dziwacznie brzmiące nazwy atrakcji. Oto jak rozkładało się nasze zwiedzanie Islandii przez 7 wspaniałych dni.
DZIEŃ 1
Wodospad Seljalandsfoss / Wodospad Gljufrabui / Trekking po lodowcu Sólheimajökull / Plaża Reynisfjara / Wodospad Skógafoss / Wodospad Kvernufoss
DZIEŃ 2
Kawa w mieście Borgarnes / Ytri Tunga Beach / Wąwóz Rauðfeldsgjá / Arnarstapi / latarnie w Akranes
DZIEŃ 3
Wodospad Gullfoss / gejzery Strokkur i Geysir / Dolina Þingvellir / Wulkan Kerið
DZIEŃ 4
Lodowiec Vatnajökull / Diamond Beach / Kanion Fjaðrárgljúfur / Dyrhólaey
DZIEŃ 5
Wodospad Glymur / wrak samolotu na Solheimasandur
DZIEŃ 6
Reykjavík / rejs statkiem i wieloryby / Brú Milli Heimsálfa – mot pomiędzy kontynentami
DZIEŃ 7
Relaks w Sky Lagoon / powrót do Polski
Jak widzisz grafik był dość mocno napięty, atrakcji całe mnóstwo, a wyprawa była delikatnie rzecz biorąc wymagająca, jeżeli chodzi o kondycję fizyczną. Z moją kondycją fizyczną w dniu wyjazdu było dosyć kiepsko i po pierwszym dniu intensywnego trekkingu, miałam ochotę pakować się do Polski. Myślałam, iż nie dam rady. Następnego dnia wstałam o dziwo z uśmiechem, ciało zdążyło się zregenerować, a moja kondycja była o niebo lepsza niż dzień wcześniej. Nie żartuję, naprawdę. Także jeżeli ja dałam radę, to większość osób też da 🙂 Jak to mówiła moja babcia – trzeba się rozchodzić 🙂
No to zaczynamy eksplorowanie Islandii!
Pierwszy dzień był bardzo, bardzo intensywny i pełen spektakularnych widoków, głównie na wodospady. Tego dnia z miejsca zakochałam się w Islandii. I zrozumiałam w jednej chwili, iż dosłownie za każdym zakrętem na tej wyspie czeka na mnie coś, co powali mnie na kolana. Przez cały tydzień pogodę mieliśmy, jak na Islandię, niemal idealną. Nasza wyprawa przypadła na połowę kwietnia. Prawie w ogóle nie padało, niebo było błękitne, a temperatura odczuwalna to było jakieś 10 stopni. Taka pogoda to nie jest oczywistość. Nam się po prostu trafiła 🙂
Wodospady Seljalandsfoss i Gljufrabui
Wczesnym rankiem ruszyliśmy busem spod naszego domku. Już od pierwszych minut widok z okna samochodu nas oczarował. Pustka, surowe krajobrazy, minimalizm, tysiące ptaków, islandzkie konie, ocean i ośnieżone szczyty gór. Raj dla moich oczu.
Naszym pierwszym przystankiem były wodospady Seljalandsfoss i Gljufrabui. Z oddali wodospad jest jak cienka niteczka wody wypływająca z góry. Jednak gdy podejdziesz bliżej to ty zamieniasz się w ziarenko piasku, a wodospad pokazuje swoją siłę i potęgę. Coś spektakularnego.
Taka dygresja – to właśnie na Islandii Justin Bieber nakręcił teledyski do swoich dwóch piosenek „I’ll show you” i „Cold water„. I to właśnie między innymi nad wodospadem Seljalandsfoss biegał Justin w swoim teledysku.
Wodospad Seljalandsfoss w porównaniu do innych wodospadów na Islandii, na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżnia. Wszystko jednak zmienia się, gdy podejdziemy bliżej i zobaczymy go w całej okazałości. Wysoki na 65 metrów, spływa z klifu, który kiedyś stanowił linię brzegową wyspy. Jednak to co w nim najlepsze, to fakt, iż można go obejść z drugiej strony. Niezapomniane przeżycie! Polecam zabrać ubrania przeciwdeszczowe, bo bryza jest bardzo silna.
Wodospad Gljufrabui znajduje się nieopodal Seljalandsfoss. Jakieś 10 minut marszu. Wodospad jest ukryty pomiędzy skałami i żeby do niego dojść potrzebujemy wodoodpornych ubrań i butów, bo trasa prowadzi przez wystające z płynącej rzeki kamienie.
Po pierwszych wodospadach i pierwszych zachwytach, przyszła pora na pierwszą przerwę. Wyciągnęliśmy swoje kanapki i termosy. Trzeba było się porządnie najeść i dodać sobie energii, bo naszym następnym przystankiem był trekking po najprawdziwszym lodowcu.
Lodowiec Sólheimajökull
Sólheimajökull to adekwatna nazwa jęzora lodowca Mýrdalsjökull. To jeden z najłatwiej dostępnych lodowców na świecie. Możemy zaparkować auto na pobliskim parkingu. Tuż obok parkingu znajduje się toaleta i kawiarnia. Możemy wejść na lodowiec samodzielnie. Formalnie nie ma żadnych zakazów. Jednak moim zdaniem jest to turbo niebezpieczne i ja polecałabym wyprawę z przewodnikiem. Naszym przewodnikiem był Łukasz z Ice Walkers Tours, który wyposażył nas w profesjonalny sprzęt, taki jak czekany, kaski czy raki, a potem cierpliwie opowiadał nam o lodowcu i odpowiadał na mnóstwo pytań.
Lodowiec wygląda jak straciatella. Czarne warstwy wulkanicznego pyłu na zmianę ze śnieżnobiałym lodem.
Lodowiec pracuje, łamie się i pęka. Idziesz, aż tu nagle głęboka na kilkadziesiąt metrów szczelina albo rwący strumień. jeżeli chcesz obejrzeć lodowiec sama – podziwiaj go z oddali, wciąż robi wrażenie. jeżeli chcesz wejść na niego ta jak my – weź przewodnika. Widziałam ludzi w tenisówkach, którzy wchodzili do lodowych jaskiń, by zrobić sobie fotkę. Kilka minut później ten sam lód odłamywał się z hukiem i wpadał do polodowcowego jeziora. To tylko wygląda niepozornie. W rzeczywistości to wciąż potężna, niebezpieczna i nieprzewidywalna natura, wobec której trzeba mieć sporo pokory.
Lodowiec, tak samo jak wszystkie inne, topi się w zastraszająco szybkim tempie. Za kilkadziesiąt lat, z tej szerokiej na 2 kilometry i długiej na 8 kilometrów lodowej czapy, może już nic nie zostać.
Plaża Reynisfjara
Naszym następnym przystankiem była czarna plaża z przepięknymi bazaltowymi skałami, które wyglądają jak odlane od prostokątnych form. Albo jak organy kościelne – gdzieś również przeczytałam takie porównanie. Plaża jest mroczna, ciemna, surowa, wręcz baśniowa! Przepiękna, choć bywa niebezpieczna. Fale Oceanu Atlantyckiego bywają bardzo silne i potrafią zabrać z brzegu niczego nieświadomych turystów. Należy być ostrożnym i uważać, bo tutaj też pokora wobec Matki Natury bardzo się przyda.
Na plaży Reynisfjara zobaczymy wspomniane skały bazaltowe, powulkaniczny piasek, który w deszczowy dzień jest intensywnie czarny, a w słoneczny skrzy się jak brokat. Jest też jaskinia Hálsanefshellir oraz wystające z oceanu kilkudziesięciometrowe słupy skalne zwane Reynisdraangar, które jak głosi legenda są zaklętymi trollami. Trolle próbowały wyciągnąć na brzeg statek, ale zastał je świt. Można im było opuszczać jaskinię tylko nocą, dlatego światło dnia już na zawsze zamieniło je w słupy. Legenda, legendą, ale większość Islandczyków wierzy w sagi o trollach, elfach i gnomach i traktuje je bardzo serio. Podobno wiele dróg nie zostało zbudowanych, a spory o to są rozstrzygane w islandzkim sądzie, bo ich trasy miały biec przez teren elfów. Serio, serio…
Na plaży Reynisfjara były kręcone niektóre sceny serialu „Gry o tron”.
Wodospady Skogafoss i Kvernufoss
Choć tego dnia, pierwszego dnia na wyspie lodu i ognia, byliśmy dosłownie wyczerpani, to nie był to jeszcze koniec atrakcji. I dobrze, bo jeden z wodospadów, które mieliśmy zobaczyć, był tym, przy którym dosłownie popłynęły mi łzy i zaniemówiłam. Mowa o wodospadzie Skogafoss. Wysoki na 62 metry, szeroki na 15 metrów. Można podejść niemal pod sam wodospad, choć trzeba się liczyć z totalnym przemoczeniem. Tutaj znowu przydadzą się ubrania wodoodporne.
W słoneczny dzień, dzięki nieustannie unoszącej się w powietrzu bryzie, możemy podziwiać tęczę, albo i kilka tęcz. Ta na moim zdjęciu nie jest doklejona 🙂
Jednak według mnie najlepszy widok na ten wodospad był na górze. Po pokonaniu ok. 400 stopni, po całodniowym trekkingu, myślałam, iż wyzionę ducha, ale gdy już znalazłam się na górze i zobaczyłam tę potężną siłę wody, tęczę, bryzę, omszone skały i setki gniazdujących na tych skałach ptaków, to właśnie wtedy ugięły się pode mną kolana. Nieprawdopodobne przeżycie. Zdjęcie nie jest w stanie oddać tego piękna. Mam nadzieję, iż w filmie, który zmontowałam, i który znajdziesz w kolejnym poście, uda mi się pokazać więcej.
Wodospad Kvernufoss
Nasz ostatni przystanek i ostatni wodospad tego dnia – Kvernufoss. Przyznam, iż nie miałam już na niego siły. Licznik na krokomierzu pokazywał ponad 30 tysięcy zrobionych kroków. Już nie szłam żwawo, ale dosłownie sunęłam nogami. Nie mogłam jednak odmówić sobie kolejnego, pięknego widoku. Wiedziałam, iż inaczej będę żałować. Nie myliłam się. Do ostatniego wodospadu prowadziła malownicza ścieżka, przypominająca kadry z „Władcy Pierścienia”. Mnie najbardziej podobały się kamienie, na których mogłam przysiąść 😀 A tak serio, to ten wodospad również można było podziwiać z drugiej strony. Coś wspaniałego!
Pierwszy, intensywny dzień za nami. Wieczorem, kładąc się spać, powiedziałam do mojej współlokatorki:
„Nie dam już dzisiaj rady pomieścić więcej. Jestem przebodźcowana pięknem”.
I było to cholernie dobre uczucie.
Postanowiłam podzielić relację z wyprawy na Islandię na kilka postów. Tak by znowu nie przebodźcować i Ciebie, i siebie.
Relacja z kolejnych dni już niedługo w następnym poście na moim blogu.