Z wielkim uśmiechem obserwuje, co dzieje się na polskiej scenie muzycznej, a w szczególności wśród jej młodych reprezentantów. Częściej uświadczymy artystów z pomysłem na siebie, a nie tzw. korpo twory, czy po prostu kogoś, kto chce się wpasować we współczesne trendy. Nie inaczej jest z bohaterką tej recenzji. INEE, bo o nie mowa, to artystka w przeszłości związana z metalem, a dzisiaj tworząca w rapie oraz w pop-rocku. Już sam jej opis działa zachęcająco, a dodajmy, iż w tym roku wyszedł jej debiutancki LP pt. Manga. Czy debiut jest wyjątkowy jak sama artystka ?
Zaskoczenie. Tym jednym słowem mógłbym skwitować recenzje albumu Manga. Siadając do odsłuchu albumu na Spotify, nie spodziewałem się tego, co usłyszałem. Po pierwsze rzucił mi się w uszy wspaniały, silny wokal. Inee postanowiła otworzyć album powitalnym No Siema! by chwycić za gardło słuchacza i nie tylko samym wokalem. Ten właśnie utwór nakreśla, z czym będziemy mieli do czynienia przez resztę albumu. Dojrzały tekst poruszający choćby najmniej wygodne temat jak depresja, konsumpcjonizm, ale również zgłębimy tajniki relacji między ludzkich. Wszystko to pokazuje, iż Inee to wyjątkowa reprezentantka młodszej części sceny muzycznej, a jej język i sklecane metafory są zrozumiałe i oparte na popkulturze a w szczególności adekwatnie do tytułu albumu na mandze.
Na przekroju całego albumu zabrzmią nam w uszach nawiązania do Pokemonów w Uda jak Mewto, serialu The Boys w No siema!, filmu Donnie Darko w Osiedlowy cartel, czy postaci Harley Quinn w Gotham. jeżeli jednak wydaje wam się, iż te nawiązania to jedynie prosta wydmuszka, to nic bardziej mylnego. Każdy prezentowany przez Inee easter-egg jest kolejnym skrawkiem puzzli, dzięki którym powoli odkrywamy wykreowany w głowie artystki świat.
Umiejętności wokalne Inee, jak i sam tekst są tu mocno wyeksponowane dzięki linii muzycznej. Dostajemy tu świetne pod względem producenckim tracki, które świetnię łączą elastyczność międzygatunkową artystki, a i pozwalają jej wokalowi wybrzmieć. Moim ulubieńcem jest utwór Odłamki Zgaszonych Gwiazd, który jest totalnym bangerem. Po pierwszym odsłuchu zapragnąłem usłyszeć go na koncercie i życzyłbym sobie takiej możliwości.
Jednakże nie udało się uniknąć pokaźnych wpadek. Taką bez wątpienia są goście na tym albumie. Po pierwsze, jak na debiut artystki jest ich tu zwyczajnie za dużo. Odbiera nam to przyjemność obcowania w pełni z artystką, z którą fakt możemy spędzić wiele czasu w przyszłości przy okazji przyszłych projektów, ale kiedy ma się ona zaprezentować, jak nie w debiucie. Dodatkowo każdy z pojawiających się tu gości wnosi jakość równą zeru. Miałem wrażenie momentami, iż niczym Colin, wampir energetyczny z serialowego Co robimy w ukryciu ?, odbierają mi przyjemność z obcowania z albumem Manga. Swoistym paradoxem jest przypadek Gibbsa, który na zwrotkach zawodził, ale jako producent wykonawczy spisał się wyśmienicie.
Drugą wpadką, ale wychodzącą całkowicie od moich odczuć, a nie oceny, to wkradająca się miejscami dłużyzna. Pomimo poważnego zauroczenia, może choćby miłości do Inee i Mangi miałem miejscami wrażenie, iż choćby 39-minutowy album jest zwyczajnie za długi. Choć tak, jak mówiłem, może to tylko moje widzimisię.
Myśląc o albumie Manga, przychodzą mi na myśl słowa piosenki Andzia i Ja Oddziału Zamkniętego Przyszła do mnie, nie wiem skąd, zawróciła w głowie tak dokładnie. Silny metalowy głos, pop-rockowo-rapowa aura w połączeniu z dojrzałym tekstem wypełnionym easter-eggami udowadniają, iż Inee jest artystką, którą warto obserwować, a jej Manga potrafi zaskoczyć. Ze mną się jej udało.
Źródło obrazka wyróżniającego: cgm.pl