— Dzień dobry, Krystyno. Jak się masz? Dawno cię nie widziałam. Córeczka jeszcze nie wyszła za mąż? — zatrzymała przed sklepem starą znajomą znajoma.
— I ty się trzymaj. A czemu pytasz? Masz już kogoś na oku? Nam byle kto nie potrzebny. Moja Kinga jest wychowana, książki mądre czyta — odparła Krystyna, nieco zaskoczona tematem.
— Nie gniewaj się, ale z tych książek mało pożytku, Krystyno. Czasem lepiej nie mieć za dużo rozumu. Jak się będziecie wybrzydzać, zostanie starą panną, a potem podziękować ci nie będzie za co.
— Nie strasz. A może swój synka chcesz podsunąć? — nie dała się zaskoczyć Krystyna.
— Oj, Krystyno… Język u ciebie… — westchnęła przyjaciółka.
— Lepiej niech książki czyta, niż po klubach się włóczy. Widziałaś, jak u Hanki córka dziecko bez ślubu urodziła, babci na kark rzuciła i uciekła?
— Ale trzymać córkę pod kloszem też nie zdrowo — odcięła się stara znajoma.
— A ty się nie wtrącaj w nasze życie, lepiej za swoim synkiem patrz, żeby wódki nie przebrał — Krystyna podniosła siatki i odeszła, mrucząc pod nosem. — Żeby cię choć raz nie widzieć…
W domu Krystyna postawiła zakupy w kuchni i weszła do pokoju córki.
— Znowu książki? choćby Słowacki pisał, iż od nadmiaru mądrości tylko ból głowy — wybuchnęła.
— To nie Słowacki, tylko Fredro — poprawiła ją Kinga.
— A jaka różnica? Idź do sklepu, mleka brak. Albo wyjdź wreszcie na dwór, siedzisz całymi dniami, wzrok sobie psujesz — powiedziała Krystyna z przekąsem.
— Mamo, co cię ukąsiło? Raz nie puszczasz, potem wyganiasz.
— Zmęczyli mnie ludzie i ich gadanie. Córeczko, nie mówię, iż masz nie mieć życia, ale za kogo wyjść? — Krystyna machnęła ręką i wyszła.
Kinga zamknęła książkę i zamyśliła się. Mama wychowała ją sama. Gdy coś jej nie pasowało, mówiła, iż córka cała w ojca. Mała Kinga prosiła o jego zdjęcie.
— Gdzieś się zawieruszyło. Jak znajdę, to pokażę — wymigiwała się mama.
Gdy dorosła, Kinga zrozumiała, iż żadnego zdjęcia nie ma. Może ojciec choćby nie wie, iż istnieje.
Czy naprawdę jest w niego? W przeciwieństwie do krągłej mamy, Kinga była drobna, miała jasne, cienkie włosy i blade rzęsy, przez co twarz wydawała się niepozorna. W liceum pierwszy raz pomalowała oczy u koleżanki przed dyskoteką.
— Na koleżanki się wzorujesz? Nic dobrego cię nie nauczą. Natychmiast zmyj! — krzyczała mama, widząc umalowane oczy.
Chłopcy nie zwracali uwagi na Kingę. Wokół było tyle ładniejszych dziewczyn. Gdy w akademiku okularnik Krzysiek zaprosił ją do kina, ucieszyła się. Był podobnie skromny i oczytany. Pewnego dnia zabrała go do domu, gdy mama była w pracy.
Niestety, Krystyna źle się poczuła i wróciła wcześniej. Młodzi tylko rozmawiali o książkach, ale mama złapała się za serce i udawała omdlenie. Krzysiek uciekł, a Kinga wysłuchała tyle, iż postanowiła nigdy więcej nie przyprowadzać nikogo do domu.
Z Krzyśkiem nic z tego nie wyszło. Mama dowiedziała się, iż jest z małego miasta, i orzekła, iż z Kingą się spotyka tylko dla mieszkania i meldunku.
— Wypisze się, a potem go nie wyrzucisz. Mieszkania nie oddam, nie po to je zdobyłam.
Po studiach Kinga dostała pracę w bibliotece. Na nauczycielkę była za cicha.
— Nigdy w tej bibliotece męża nie znajdziesz. Same baby tam chodzą. Mówiłam, żebyś na medycynę szła. Przynajmniej byś mnie leczyła. Mężczyźni szanują kobiety w białych fartuchach.
Ale Kinga bała się medycyny. Książki były jej ucieczką. W nich przeżywała miłości i dramaty, marzyła o księciu z bajki. Tylko w realnym świecie takich nie było. Poznawała wdowców lub rozwodników, często dużo starszych. A gdy trafił się młodszy, mama od razu znajdowała w nim wady.
Gdy Kinga próbowała się buntować, mama łapała się za serce i przewracała oczami.
— Kinga, czas, byś żyła sama. Inaczej nie wyjdziesz za mąż. Lata lecą, dziecko trzeba urodzić, zanim sięAle los okazał się łaskawy, bo gdy pewnego dnia Kinga spotkała w parku doktora Marka, który od pierwszego wejrzenia pokochał nie tylko ją, ale i jej synka, Krystyna w końcu zrozumiała, iż szczęście córki jest ważniejsze niż jej własne lęki, i po cichu podarowała im swój błogosławieństwo.