Jeżeli mielibyście się wybrać tylko na jeden koncert w roku i szukali wydarzenia, które w pełni zaspokoi potrzebę górnolotnej rozrywki – wybierzcie Imagine Dragons. Za mną już niejeden koncert różnych zespołów i każdy kolejny zdaje się jedynie podnosić poprzeczkę. Po występie Imagine Dragons na Stadionie Narodowym jednak trudno mi wyobrazić sobie coś lepszego w najbliższej przyszłości.
Poniższy tekst powstał dzięki współpracy z Live Nation, organizatorem wydarzenia – dziękujemy za możliwość udziału w koncercie.
Imagine Dragons nie bez powodu należą do zespołów wielkiego formatu. Przedkoncertowa ekscytacja trzymała mnie przez cały weekend i co kilka chwil łapałam się na nuceniu pod nosem kolejnych radiowych hitów. W dniu wydarzenia od samego rana zespół chodził mi po głowie, aż wreszcie stanęłam na trybunach stadionu, otoczona równie podekscytowanymi ludźmi. Wszyscy oczywiście czekali na główny powód swojego przyjścia, ale z euforią powitali też AJR w roli supportu. Impreza więc zaczęła się całkiem szybko, a widownia bawiła się już na długo przez wejściem Dana Reynoldsa i pozostałych członków zespołu na scenę.
Muszę przyznać, iż samo pojawienie się zespołu na scenie wywołało niemałe poruszenie. Nie jest to może zaskakujące – w końcu jaka widownia nie cieszy się na widok artysty? Jednak wystarczyły pierwsze nuty My Life, żeby publiczność zamarła. Zupełnie jakby widownia potrzebowała chwili na poradzenie sobie z elektryzującym pierwszym wrażeniem. Zaraz jednak zabrzmiały dźwięki It’s Time to Begin i zabawa zaczęła się na dobre.
Lubię być częścią widowni zaangażowanej w wydarzenie i stać wśród ludzi, którzy śpiewają, skaczą i tańczą. Mimo miejsca na trybunach, udało mi się trafić na rozbujany sektor z pełną znajomością tekstu piosenek. Na wielu koncertach też spotkałam się z chwilami nauki refrenu ze sceny. Nie przepadam za tą praktyką, bo siłą rzeczy jest to wymuszona chwila przestoju. Dlatego też spodobał mi się zabieg Dana Reynoldsa, który wiele utworów zaczynał śpiewać ze zwolnieniem, dając widowni chwilę na skojarzenie. Nie dość, iż można się było wsłuchać dokładnie w tekst i barwę głosu, to ośmieleni ludzie chętniej dołączali do wspólnego śpiewania. Trudno zresztą nie poczuć się częścią czegoś większego w takim tłumie, który wiernie włącza się w przebieg koncertu.
Występ przebiegał więc bez zakłóceń czy sztucznie spokojnych momentów. Między najbardziej znanymi utworami zespołu znalazł się też czas na kilka słów ze sceny, które wokalista kierował do publiczności, a czasem do konkretnych, najmłodszych fanów. Dobrze jest poczuć, iż muzycy na scenie nie wykonują tylko swojego rutynowego obowiązku, a wkładają w to swoje odczucia. Takim emocjonalnym momentem było poświęcenie kilku spokojniejszych, bardziej refleksyjnych utworów dla uchodźców z Ukrainy. istotną chwilą też było wykonanie utworu Demons z krótkim zwróceniem uwagę na zdrowie psychiczne. Może się to wydawać suche na piśmie, ale podzielenie się osobistym doświadczeniem ze sceny nigdy nie jest suchym momentem na żywo i warto docenić otwarcie się na morze ludzi.
Koncerty to jednak przede wszystkim świetna muzyka i trudno oddać, jak wielkie wrażenie wywarł na mnie występ Imagine Dragons na żywo. Bones, Whatever It Takes czy Radioactive usłyszane na żywo to coś nie do powtórzenia. Instrumenty i wokale bez problemu obroniłyby się same, ale zadbano też o świetnie dobrane światła, konfetti, a choćby fajerwerki. Wrażenie było piorunujące i za każdym razem te dodatki spotykały się z wybuchem entuzjazmu.
Trudno więc było się rozstać z zespołem i wspaniałą publicznością. Po usłyszeniu niemal wszystkich ulubionych utworów, ponownie rozległy się dźwięki My Life. Świetnie wykorzystana klamra kompozycyjna dopełniła uczucia satysfakcji i dobrej zabawy. Choćbyście mieli więc porzucić dziesięć innych wydarzeń, nie przegapcie kolejnego koncertu Imagine Dragons.
Obrazek główny: Fandom.