Idealnie sferyczna krowa

ekskursje.pl 1 tydzień temu

Jak już wykryli czujni komcionauci, wychodzi moja nowa książka. Jest to po prostu popularnonaukowa książka o chemii, nie ma żadnego twistu, iż „tak naprawdę to kryminał o nauczycielu chemii”.

Nie wiem jak zachęcać do lektury. Chemia to najnudniejszy przedmiot w szkole, co do tego się z każdym zgodzę.
Czy dałoby się o niej mówić ciekawiej? Pewnie tak, choć im dłużej pracuję w tym zawodzie, tym więcej mam pokory powstrzymującej mnie przed radykalnymi pomysłami wywrócenia wszystkiego do góry nogami.

Jeśli czegoś się nauczyłem przez te lata, to iż podstawa programowa próbuje nauczyć zbyt wiele, przez co naucza zbyt mało. W oświacie często stykamy się z paradoksalnym „mniej to więcej” – jeżeli np. ucząc o wojnie przywalimy ucznia datami i nazwiskami, to on może i zaliczy sprawdzian na stówkę, ale dalej nie będzie wiedział kto z kim o co walczył). W szkolnej chemii jest tego wyjątkowo dużo.

Przykład pars pro toto: orbitale. TEORETYCZNIE każdy maturzysta powinien umieć rozpisać konfigurację elektronową dowolnego atomu do wapnia.

Zostawmy na boku pytanie, ilu spośród PT Komcionautów faktycznie to potrafi. Ale warto zadać pytanie „po cholerę”. Ta wiedza się nie przyda w życiu nikomu, choćby zawodowemu chemikowi (poza kilkoma wąskimi specjalnościami).

Gdybym był osobą decyzyjną, dążyłbym raczej do zadbania o to, żeby każdy maturzysta wiedział, iż są JAKIEŚ orbitale i skąd się biorą i dlaczego na każdym z nich jest miejsce akurat dla dokładnie dwóch elektronów. Szkoła próbuje przekazać zbyt wiele i w efekcie często nie przekazuje tego minimum.

Dydaktykiem czuję się jednak początkującym, w dodatku: z roku na rok coraz bardziej początkującym. Co roku tę samą lekcję staram się poprowadzić lepiej niż rok temu (i rumienię się na myśl o tym, jakie głupoty gadałem na początku). Ciągle się uczę jak uczyć. Nie zamierzam więc pouczać innych nauczycieli.

Czy umiem pisać, to inna sprawa. Tak w każdym razie zdają się uważać wydawcy, którzy zamawiają u mnie różne rzeczy. Np. popularnonaukową książkę o chemii (jak zwykle to nie był mój pomysł).

Reklamować ją wśród czytelników bloga jest mi wyjątkowo głupio, bo zakładam, iż większość z Was uważała w szkole, więc to wszystko wiecie. A druga część się tym nie interesuje i nic tego nie zmieni. Obawiam się więc, iż każdego z Was ta książka znudzi, acz z różnych powodów.

Sam najwięcej euforii miałem pisząc część, która jest na samym końcu (żeby czytelnik nie odpadł w pierwszym rozdziale). Próbuję tam WYJAŚNIĆ o co chodzi w chemii kwantowej, czyli m.in. skąd się biorą te orbitale oraz w ogóle wiązania chemiczne, a więc cała chemia.

Żeby wytłumaczyć równanie Schroedingera, trzeba wytłumaczyć co to hamiltonian. A więc trzeba powiedzieć co to operator (i tu już wylatujemy poza matematykę szkoły średniej).

Jak mi to wyszło, oddam się osądowi PT Komcionautów. Przy czym starałem się tak pisać książkę, żeby dało się z niej zrobić audiobook (wyobrażając sobie młodego czytelnika, który usiłuje wyjść z zagrożenia pakując na siłowni w słuchawkach), w związku z tym wzorów matematycznych i chemicznych jest tu tyle, żeby lektor nie dostał czkawki.

Moje wywody o kwantach (i nie tylko!) zgodził się zilustrować sam Bartosz Minkiewicz. Słuchacze audiobooka więc tego nie docenią, ale czytelnicy papierowi będą mieć piękne ilustracje przedstawiające „model idealnie sferycznej krowy” a także „dyskretne i zdegenerowane widmo operatora”.

Starałem się te pojęcia WYJAŚNIĆ. Typowe popularnonaukowe teksty o kwantach często przywalają czytelnika ciekawostkami o kocie, kolapsie, nieoznaczoności itd., z czego nie układa się spójna wiedza – a co gorsza czasem zostaje pseudowiedza negatywna (gdzieś przez fandomowych znajomych znajomych natknąłem się na początkującego pisarza sf, który jest przekonany, iż astrologia ma uzasadnienie kwantowe, bo panie dziejaszku fale grawitacyjne – usłyszał to na jutubie).

No to u mnie tego nie ma, ale czy mi się udało to WYTŁUMACZYĆ, jako się rzekło, nie wiem. Jest za to jeden sposób by sprawdzić…

Idź do oryginalnego materiału