Hop do przodu — jaką dziewczynką była Anna Dziewit-Meller

kosmosdladziewczynek.pl 1 miesiąc temu

Biegała po okolicy ze starszymi chłopakami, ukochane książki znała na pamięć i chciała sobie rozbić nos, żeby ludzie nie zwracali uwagi na jej wygląd. O dzieciństwie z bandą w Porąbance opowiada Anna Dziewit-Meller, pisarka, dziennikarka, wydawczyni, dawniej (między innymi) wokalistka kobiecego zespołu rockowego, dziś redaktorka naczelna Grupy Wydawniczej Foksal

Moja dziewczyńskość hartowała się wśród chłopaków. W Porąbce koło Bielska-Białej, w Beskidzie Małym pod górą Żar, w domu letniskowym moich dziadków spędzaliśmy z moim młodszym bratem niemal każdy weekend i większość wakacji do momentu, gdy skończyłam 13 lat. To był magiczny świat mojego dzieciństwa, gdzie miałam koleżanki, ale głównie kolegów, bo tak się złożyło, iż w okolicy mieszkali przede wszystkim chłopcy, trochę starsi ode mnie. Byliśmy dziećmi puszczonymi samopas, wszyscy nas znali, więc w razie czego można było pójść gdziekolwiek.
Mając brata, wiedziałam mniej więcej, czym są chłopcy. Ale z drugiej strony, będąc dziewczynką, i to młodszą, musiałam mocno walczyć o swoje miejsce w tej hierarchii, przestrzeni, układach. Niby byłam na specjalnych warunkach, bo do dziś pamiętam sąsiadki, mamy moich kolegów, które kazały im traktować mnie szczególnie, bo jestem dziewczynką. Ale oczywiście oni to mieli kompletnie w nosie, więc musiałam walczyć o każdą piędź ziemi. Woleliby, żebym była chłopcem, jednak z braku laku się ze mną bawili, bo im więcej dzieci, tym weselej. Wykłócałam się i domagałam, żeby w tej naszej bandzie nie być na samym końcu, nie zostać piątym halabardnikiem w przedstawieniu. Wtedy była modna bajka o Guliwerze i Liliputach, wokół której budowaliśmy nasze opowieści. Zawsze walczyłam, żeby być jakąś sensowną postacią i żeby nie wyszło na to, iż jestem dziewczyną, więc nie mogę mieć na przykład miecza. Ta walka o miejsce w grupie chłopaków sprawiła, iż byłam dziewczynką intensywną, walczącą o swoją przestrzeń, taką hop do przodu. Jak mnie drzwiami wyrzucali, to wchodziłam oknem. Miałam w sobie wiele brawury, bo tego wymagała ode mnie rzeczywistość.
Oczywiście, później świat podcina skrzydła i zabiera dużo z wiary w siebie, z tego przekonania, iż ci się po prostu należy, bo chcesz i idziesz po to. Myślę, iż to jest doświadczenie, które dzieli wiele dziewcząt – nagle odkrywasz, iż są limity, i to jest zdumiewające, i jednocześnie bolesne. Od dziewczynki oczekuje się, iż będzie posłuszna, grzeczna, spełniająca oczekiwania. Panuje zasada: dostosuj się lub zgiń. Ja też weszłam w tę rolę i zostałam wzorową uczennicą. To było bardzo poskramiające.
Na to, jaką byłam dziewczynką, duży wpływ miało, iż byłam starszą siostrą. To specyficzna rola. Mój brat jest młodszy ode mnie o trzy lata, czyli byłam już dosyć duża, kiedy zaczęliśmy funkcjonować w duecie. Całkiem zgranym zresztą. Rodzice i dziadkowie zaszczepili we mnie poczucie, iż jestem za niego odpowiedzialna i iż wszędzie chodzimy razem. Na co dzień mieszkaliśmy na Śląsku w domu z ogródkiem, więc byliśmy pozbawieni tej swobody wiszenia na trzepaku, jaką miały wtedy dzieci z osiedla, z bloków.

W Klubie Ludzi Artystycznie Niewyżytych — jaką dziewczynką była Sylwia Chutnik

Czytaj także

W Klubie Ludzi Artystycznie Niewyżytych — jaką dziewczynką była Sylwia Chutnik

Czytaj także

Dla mnie bycie dziewczynką to czas między 5. a 10. rokiem życia. Potem, w okolicy 12 lat zaczęło się dojrzewanie, wchodzenie w okres nastoletni, gdy relacje takie jak do tej pory zaczynają być niemożliwe. Dojrzewanie było dla mnie momentem głębokiego szoku, iż płeć tak bardzo nas determinuje. Po raz pierwszy dostrzegasz, iż masz ciało, które ma taki wpływ na twoje życie – piersi zaczynają rosnąć, dostajesz okres i okazuje się, iż nagle strasznie się różnisz od chłopców.

Chociaż już wcześniej miałam problem z tym, iż inni zwracali uwagę na moją urodę, mówili „jaka ładna dziewczynka”. Bardzo przeżywałam, iż to, jak wyglądam, ma dla kogoś znaczenie. Pamiętam, jak mając kilka lat, powiedziałam mamie, iż chciałabym spaść z huśtawki i rozbić sobie nos, żeby już na mnie tak nie patrzono. To był mocny moment, którego w życiu nie zapomnę.

Kolejny, równie znaczący moment to pierwszy okres przed trzynastymi urodzinami i rozpoczęcie dojrzewania. Na szczęście dostałam duże wsparcie od mamy, a szczególnie od babci, która była ginekolożką. Pamiętam, iż mnie wzięła na spacer i opowiadała o kobiecych sprawach, o pacjentkach i o tym, jak sama była dziewczynką. To było bardzo wspierające.
Jako dziewczynka żyłam też mocno książkami. Dużo czytałam, w domu miałam dostęp do bogatej biblioteki. Swoje ulubione pozycje znałam na pamięć. Jak byłam młodsza, mama z dziadkiem kupowali mi takie małe, kwadratowe książeczki z serii Poczytaj mi mamo – wiersze, opowiadanka, mogłam je wszystkie deklamować z pamięci. Potem kochałam Kubusia Puchatka i Chatkę Puchatka, baśnie, które w tym czasie wiele dzieci czytało. Na przykład bardzo ładnie wydane O Janku, co psom szył buty. Dużo tych książek było w moim życiu, bardzo je lubiłam. Ulubione bohaterki i bohaterowie? Wtedy w ogóle nie myślałam w takich kategoriach, iż w książce, którą lubię, musi być dziewczyna, bohaterka. Lubiłam czwórkę dzieciaków z Opowieści z Narni, byli mi bliscy jako rodzeństwo, traktowałam ich trochę jak własną rodzinę. Później, jako nieco starsza dziewczynka, czytałam pasjami Jeżycjadę Małgorzaty Musierowicz. Pierwszy tom, Kłamczuchę, dostałam na jedenaste urodziny od rodziców i… wpadłam! Co zabawne, w tym roku w wakacje czytałam na głos Idę sierpniową mojej dziesięcioletniej córce Basi i jej siostrze ciotecznej Halince i one wkręciły się kompletnie w tę książkę.
Poza tym najważniejsi dla mnie w tym czasie byli rodzice i dziadkowie. Późno poszłam do przedszkola, spędzałam dużo czasu z mamą, z babciami i dziadkami. To, co mówili, wydawało mi się czymś niezwykle ważnym. Lubiłam słuchać o ich pracy, bo moi dziadkowie byli lekarzami i super opowiadali o różnych przypadkach. Byli moimi bohaterami, którzy mocno mnie ukształtowali.
Co zawdzięczam tamtej dziewczynce? Czuję w stosunku do niej wiele ciepła i sympatii. Myślę, iż lubiłabym ją teraz, a ona odnalazłaby się w dzisiejszych czasach. Widzę ją trochę w mojej córce i przez to jest mi tamta dziewczynka jeszcze bliższa. Zresztą dużo z niej jest wciąż we mnie – lubię się śmiać, wygłupiać, tańczyć.
Na pewno jej walka o miejsce w chłopackiej bandzie z Porąbki miała duży wpływ na to, iż dziś nie poddaję się łatwo i mam w sobie odporność na różne rzeczy. Czasami mi się wydaje, iż jestem zrobiona z celofanu – jak mnie ktoś zgniecie, to mimo wszystko się rozprostuję. Miałam szczęście, iż mogłam ćwiczyć swoją asertywność i poczucie własnej wartości. Tamtej bandzie z Porąbki zawdzięczam także to, iż adekwatnie przez całe życie mam bardzo dobre relacje z chłopakami i mężczyznami na gruncie koleżeńskim czy w pracy.
Z kolei z tego, iż mieliśmy bardzo dużą swobodę wyobraźni w owym czasie, wynikło, iż piszę książki, zajmuję się literaturą i pracuję w wydawnictwie. Cegiełkę do tego dołożyło też na pewno to, iż byłam otoczona ludźmi, którzy czytają. Od kiedy pamiętam, zawsze chciałam być pisarką. Moi koledzy z Porąbki mogą o tym zaświadczyć. Spełniłam swoje marzenie, nie bez determinacji zresztą.
Bo muszę dodać, iż byłam dziewczynką zdeterminowaną i to mi też zostało. Bardzo lubiłam na przykład grać na różnych instrumentach i cały czas prosiłam, żeby mi kupić a to gitarę, a to inny instrument. Grałam na pianinie u dziadków. Moim rodzicom nie chciało się wozić mnie na zajęcia, więc uczyłam się nut z samouczków, siedziałam godzinami i ćwiczyłam wprawki. Oprócz tego byłam zapisana do wszystkich możliwych kółek zainteresowań – fizycznego, matematycznego, teatralnego, tanecznego, a poza tym pływałam. Wszystko mnie interesowało, dziś myślę, iż to było szalone. W efekcie w przeciwieństwie do moich przyjaciółek, które są doktorkami habilitowanymi i mają wąską, głęboką wiedzę, ja mam szeroką i płytką. Idealną dla pisarki i wydawczyni.

Oops!…I Did It Again — czyli jaką dziewczynką była Monika Horna-Cieślak

Czytaj także

Oops!…I Did It Again — czyli jaką dziewczynką była Monika Horna-Cieślak

Czytaj także

Czasami myślę sobie tylko, iż ta dziewczynka bywała dla siebie zbyt surowa i wymagająca, włączał jej się syndrom oszustki. Świat surowo ocenia dziewczynki i my to przejmujemy przez osmozę, a potem czujemy się niewystarczająco dobre. Na szczęście mi przeszło i dziś, mając 43 lata, już się tym tak nie przejmuję.
Myślę, iż ta moja dziewczynka jest zaskoczona tym, kim jest, i iż spełniła na przykład marzenie o pisaniu. Cieszyłaby się ze mnie dzisiejszej. A ja nie chcę stracić z nią kontaktu – tą osobą bardzo młodą i pełną wiary w to, iż świat nie jest zły, a ludzie są okej. Dziewczynko, zostań ze mną!

Podobał Ci się ten artykuł
i chcesz więcej wartościowych treści?

Wspieraj nas regularnie na Patronite

Podobał Ci się ten artykuł
i chcesz więcej wartościowych treści?

Wspieraj nas regularnie na Patronite
Idź do oryginalnego materiału