Podchodząc do sprawy cynicznie i taktycznie, lewica powinna wspierać kandydaturę Hołowni. Wszak w pierwszej turze będzie podbierać głosy kandydatom PO-PiSu.
Dudę pokonuje w kategorii „wymarzony zięć dla małomiasteczkowej gospodyni”. Kandydatów okołoplatformianych jako celebryta z TVN.
Obóz balcero-kremówkowy będzie w pierwszej turze podzielony jak nigdy dotąd. Dla zjednoczonej lewicy otwiera to okno możliwości na drugą turę – tym szersze, im więcej głosów Hołownia odbierze kandydatom tradycyjnym.
Ja jednak nie umiem być cyniczny i taktyczny, więc nie umiem wzbudzić w sobie nieszczerego entuzjazmu. Szczerego zresztą też nie.
Nie lubię celebrytów i celebrytozy. Nie umiem wyjaśnić tego uczucia – gdy już muszę wyjaśniać, czuję się raczej zdziwiony tym, iż kogoś to dziwi. Że ktoś naprawdę tak sam z siebie zna i lubi „znanych i lubianych”.
Szczególnie żarliwie hejtuję „talent shows”. I znów, to dla mnie niepojęte, jak ktoś ich może NIE hejtować choćby po serialu „Black Mirror”.
Uważam, iż propagują szkodliwy system wartości – kapitalistycznej pogoni za „sukcesem”. Ja propaguję raczej lenistwo, roszczeniowość i przesuwanie „work-life balance” w stronę „life”.
Tak jak inni celebryci, Szymon Hołownia prowadzi działalność charytatywną. I tak jak Dominika Kulczyk et consortes, prowadzi ją w dalekich, egzotycznych krainach, jakby w Polsce nie było żadnych problemów.
Nie rozumiem tego. Mam dużo szacunku dla aktywistów takich jak Ikonowicz czy Szumlewicz. Gdyby Hołownia wziął udział w blokadzie eksmisji albo wspomógł strajk w PLL LOT, miałby mój podpis.
Polskich celebrytów nigdy jednak nie interesują eksmitowane staruszki ani strajkujący nauczyciele. Ludzką biedę dostrzegają wyłącznie na innych kontynentach.
Nie umiem tego zrozumieć. A ściślej, nie umiem znaleźć innego wyjaśnienia niż to, iż interesuje ich tylko taka pomoc, z jakiej da się zrobić show.
Ja tymczasem uważam, iż pomagać należy dyskretnie. Najlepiej, żeby twoja lewica nie wiedziała co robi prawica. To cytat z takiej książki, interesujące czy Hołownia ją czytał.
Tego nie da się dokładnie policzyć, ale wierzę, iż ogólny bilans charytatywnej działalności celebrytów jest ujemny. Samym udziałem w machinie dopingującej ludzi do pogoni za sukcesem przynoszą więcej złego, niż mogą dać dobrego.
Najlepsze, co każdy z nas może zrobić dla Afryki, dla klimatu, dla ludzkości (itd.), to mniej zarabiać i mniej wydawać. Tymczasem sensem istnienia „talent shows” jest reklama – namawianie ludzi, żeby kupowali więcej telefonów, samochodów, ubrań itd.
W Afryce od połowy lat 90. trwa straszliwa wojna, która przyniosła już więcej ofiar od drugiej światówki. Toczy się o kontrolę nad „krwawymi surowcami”, które są esencją elektroniki konsumenckiej.
Kupując nowego telefona, sponsorujesz tę wojnę. Kupując nowe ciuchy, wspierasz szwalnie w Bangladeszu. jeżeli ktoś się tym przejmuje, to przede wszystkim nie powinien być celebrytą w „talent show”.
Niespecjalnie więc szanuję celebrycką filantropię (nie tylko w wydaniu Hołowni). Nie zgadzam się też z nim światopoglądowo.
Polemizowałem z nim na blogu w 2011 (gdy zwalczał związki partnerskie) i w 2012 (gdy krytykował pisanie o życiu seksualnym księży). Dziś podobno akceptuje już związki partnerskie, choć nie jest to jasne.
Ktoś kiedyś w jakiejś książce powiedział: „niech mowa wasza będzie tak-tak/nie-nie, co ponadto, ode złego jest”. interesujące czy Hołownia ją czytał?
Jeśli tak, to się nie stosuje. Jego wypowiedzi są pełne niby-dowcipnych stylistycznych ozdobników („do kroćset!”, „do stu par beczek!”), ale nigdy nie wiadomo, co tak konkretnie proponuje.
„Przyjazny rozdział kościoła od państwa”? Przecież to już jest. Co konkretnie Hołownia chce zmienić? Do kroćset, nie wiadomo.
W sprawie liberalizacji aborcji: „nie mówmy o wecie i odrzuceniu weta (…) zwróciłbym ją Sejmowi do ponownego rozpatrzenia. Nie po to, żeby ją uwalić. Po to żeby zapytać, czy Sejm jest pewien tego, co robi”. Czyli nie zawetowałby, zamiast tego by po prostu zawetował, a w ogóle nie mówmy o tym.
Dobra, nie mówmy. Do stu par beczek – tak naprawdę nie ma o czym.