Nazwisko biznesmena Barry'ego Dillera nie jest raczej powszechnie znane rzeszom widzów. Zatem niewielu wie o jego wkładzie w historię amerykańskiego kina. W latach 1974-1984 pracował jako szef Paramount Pictures i przyczynił się do powstania takich hitów, jak "Grease", "Gorączka sobotniej nocy", "Czułe słówka" czy "Gliniarz z Beverly Hills". Diller opublikował właśnie swoją biografię o tytule "Who Knew", w której opowiada m.in. o latach spędzonych w Hollywood. Autor wspomina też swoją współpracę ze Stevenem Spielbergiem i George’em Lucasem przy tworzeniu "Poszukiwaczy zaginionej Arki" i "Świątyni Zagłady", nie szczędząc gorzkich słów pod adresem twórcy "Gwiezdnych wojen".
Diller wspomina, iż gdy zaczął omawiać potencjalną realizację "Poszukiwaczy zaginionej Arki", był przeciwny stworzeniu filmu. Po przeczytaniu scenariusza myślał, iż sekwencja otwierająca widowisko pochłonie cały budżet produkcji. Na wyłożenie pieniędzy nalegał jednak prezydent studia Michael Eisner. – Powiedziałem Eisnerowi, iż będzie to kosztować niebezpiecznie wysokie pieniądze i iż wraz z najsurowszymi warunkami, jakich kiedykolwiek zażądali od nas twórcy filmu, jest to zbyt ryzykowne. Ale on nalegał. Scenariusz mi się podobał – był idealny od pierwszego słowa – i byłem pewien, iż Steven Spielberg nakręci go znakomicie, pomimo (a może właśnie dlatego) faktu, iż jego ostatni film, "1941", był tak wielką katastrofą.
Po podjęciu decyzji o stworzeniu filmu Diller zamierzał zminimalizować ryzyko finansowej porażki – także w przypadku sukcesu filmu. Szef studia nie chciał, aby Paramount znalazło się w pozycji Twentieth Century-Fox, które wyłożyło pieniądze na pierwsze "Gwiezdne wojny", ale oddało Lucasowi prawa do kontynuacji i sprzedaży produktów sygnowanych logiem filmu, tracąc tym samym wiele milionów.
– Nalegałem, iż będziemy mieli prawo zrobić sequele na tych samych warunkach co pierwszy film, biorąc pod uwagę, iż początkowe warunki były najwyższe w historii studia. Chciałem wszystko ustalić, aby potem nie musieć bawić się w nowe negocjacje, jeżeli film okaże się sukcesem. I chciałem wyrazić się w najbardziej zrozumiałym, najbardziej jednoznacznym języku: wszystkie strony się zgodziły i zrozumiały zapisy umowy; gdyby George Lucas chciał zrobić sequel, nie ma mowy o renegocjacji kontraktu.
Jak wiemy, "Poszukiwacze" okazali się wielkim hitem, który powstał bez przekroczenia budżetu. W 1983 roku studio i twórcy zaczęli rozmowy o kolejnym filmie. ale wówczas Lucas zażądał podwyżki i renegocjacji umowy.
– Nie mogłem w to uwierzyć. Pomyślałem: "Może to jego prawnicy, którzy chcą zarobić dla siebie więcej pieniędzy". Zadzwoniłem do George’a i zapytałem: "Czy to prawda?". Diller wspomina beznamiętny głos Lucasa oznajmiający, iż bez większych pieniędzy nie opłaca się mu tworzyć kontynuacji.
– Ale zobowiązałeś się prawnie i moralnie do przestrzegania tych warunków. Oto ty, ktoś, kto nie mieszka w Hollywood, ponieważ potępiasz niemoralną atmosferę miasta rządzonego przez firmy, a potem beztrosko wycofujesz się z umowy zawartej w dobrej wierze – szef studia miał wygarnąć Lucasowi. Twórca okazał się jednak nieugięty, a w końcu Paramount zgodził się na ponowne rozmowy i stworzenie sequela, "Indiana Jones i Świątynia Zagłady".
– Nie spodziewałem się, iż George Lucas, ten sam, który krytykuje Hollywood, okaże się w rzeczywistości świętoszkowatym, choć niezwykle utalentowanym… hipokrytą – podsumował Diller.
Barry Diller
Szef Paramount o współpracy z George’em Lucasem
Diller wspomina, iż gdy zaczął omawiać potencjalną realizację "Poszukiwaczy zaginionej Arki", był przeciwny stworzeniu filmu. Po przeczytaniu scenariusza myślał, iż sekwencja otwierająca widowisko pochłonie cały budżet produkcji. Na wyłożenie pieniędzy nalegał jednak prezydent studia Michael Eisner. – Powiedziałem Eisnerowi, iż będzie to kosztować niebezpiecznie wysokie pieniądze i iż wraz z najsurowszymi warunkami, jakich kiedykolwiek zażądali od nas twórcy filmu, jest to zbyt ryzykowne. Ale on nalegał. Scenariusz mi się podobał – był idealny od pierwszego słowa – i byłem pewien, iż Steven Spielberg nakręci go znakomicie, pomimo (a może właśnie dlatego) faktu, iż jego ostatni film, "1941", był tak wielką katastrofą.
Po podjęciu decyzji o stworzeniu filmu Diller zamierzał zminimalizować ryzyko finansowej porażki – także w przypadku sukcesu filmu. Szef studia nie chciał, aby Paramount znalazło się w pozycji Twentieth Century-Fox, które wyłożyło pieniądze na pierwsze "Gwiezdne wojny", ale oddało Lucasowi prawa do kontynuacji i sprzedaży produktów sygnowanych logiem filmu, tracąc tym samym wiele milionów.
Steven Spielberg i George Lucas
– Nalegałem, iż będziemy mieli prawo zrobić sequele na tych samych warunkach co pierwszy film, biorąc pod uwagę, iż początkowe warunki były najwyższe w historii studia. Chciałem wszystko ustalić, aby potem nie musieć bawić się w nowe negocjacje, jeżeli film okaże się sukcesem. I chciałem wyrazić się w najbardziej zrozumiałym, najbardziej jednoznacznym języku: wszystkie strony się zgodziły i zrozumiały zapisy umowy; gdyby George Lucas chciał zrobić sequel, nie ma mowy o renegocjacji kontraktu.
Jak wiemy, "Poszukiwacze" okazali się wielkim hitem, który powstał bez przekroczenia budżetu. W 1983 roku studio i twórcy zaczęli rozmowy o kolejnym filmie. ale wówczas Lucas zażądał podwyżki i renegocjacji umowy.
– Nie mogłem w to uwierzyć. Pomyślałem: "Może to jego prawnicy, którzy chcą zarobić dla siebie więcej pieniędzy". Zadzwoniłem do George’a i zapytałem: "Czy to prawda?". Diller wspomina beznamiętny głos Lucasa oznajmiający, iż bez większych pieniędzy nie opłaca się mu tworzyć kontynuacji.
– Ale zobowiązałeś się prawnie i moralnie do przestrzegania tych warunków. Oto ty, ktoś, kto nie mieszka w Hollywood, ponieważ potępiasz niemoralną atmosferę miasta rządzonego przez firmy, a potem beztrosko wycofujesz się z umowy zawartej w dobrej wierze – szef studia miał wygarnąć Lucasowi. Twórca okazał się jednak nieugięty, a w końcu Paramount zgodził się na ponowne rozmowy i stworzenie sequela, "Indiana Jones i Świątynia Zagłady".
– Nie spodziewałem się, iż George Lucas, ten sam, który krytykuje Hollywood, okaże się w rzeczywistości świętoszkowatym, choć niezwykle utalentowanym… hipokrytą – podsumował Diller.
7 wspaniałych: Najlepsze sceny z "Indiany Jonesa"
