Blisko 40 lat po premierze filmu Hellraiser zapowiedziano oficjalną adaptacją w formie gry wideo – Clive Barker’s Hellraiser: Revival. W lipcu tego roku firma Saber Interactive podzieliła się z nami zwiastunem produkcji. Z tej okazji chciałbym podsumować pierwsze doniesienia na temat gry. Przede wszystkim jednak wrócę do tej legendarnej serii filmowych horrorów, aby sprawdzić, czy warto je sobie odświeżyć przed zapowiedzianą premierą. Ostrzegam – będą spoilery!
PIERWSZE INFORMACJE O GRZE
Zaczyna się klasycznie: Aiden oraz jego partnerka Sunny podczas igraszek bawią się kostką Lemarchanda. Podczas poszukiwań nowych cielesnych doznań Sunny zostaje porwana przez Pinheada i spółkę do wymiaru Cenobitów. Gracz wcieli się w Aidena, który rusza na ratunek swojej ukochanej. Materiały promocyjne zapowiadają rozgrywkę z perspektywy pierwszej osoby. Naprzeciw nam stanie wielu zróżnicowanych przeciwników, z którymi będziemy mogli się zmierzyć przy użyciu broni białej, jak i broni palnej. Przemierzymy interesująco zapowiadające się lokacje z naszego oraz z piekielnego wymiaru. Potwierdzono również, iż dostaniemy osobną, oryginalną historię niezwiązaną z wydarzeniami z filmów.
Dziennikarze, którzy wzięli udział w Gamescom 2025, mieli okazję zagrać w wersję demonstracyjną gry. Według ich doniesień gatunkowo jest to survival horror. Rozgrywkę najbardziej można porównać do najnowszych odsłon z serii Resident Evil. Jest wiele momentów, gdy bezradni będziemy uciekać i unikać konfrontacji z przeciwnikiem. Jednocześnie, co potwierdzają zwiastuny, dane nam będzie stawić czoła oprawcom w krwawych starciach. Jak przystało na standardy serii – szykuje się tytuł wyjątkowo brutalny. Aby to podkreślić, każdy z uczestników ogrywających demo gry otrzymał specjalną torbę – na wypadek, gdyby ich żołądki nie poradziły sobie z tym, co się dzieje na ekranie. To oczywiście kreatywny marketing, jednak ma on swoje podstawy w tym, iż twórcy nie żałują krwi, wnętrzności i całej reszty „atrakcji”. Optymizmem napawa również fakt, iż w produkcję zaangażowany jest zarówno Clive Barker, jak i niezastąpiony w roli Pinheada Doug Bradley.
Gra powstaje na silniku Unreal Engine 5 i trafi na komputery, konsole PlayStation 5 oraz Xbox w 2026 roku. Zdradzono już wymagania sprzętowe oraz zawartość edycji kolekcjonerskiej. W jej skład wchodzą między innymi: artbook, kostka Lemarchanda podświetlana światłem LED i cyfrowy soundtrack. To wszystko w pudełku imitującym (znowu) osławioną kostkę.
„THE BOX, YOU OPENED IT, WE CAME”
Jeżeli mówimy o filmach, trzeba zacząć od Clive’a Barkera – brytyjskiego autora książkowych horrorów. Zanim Barker rozpoczął pracę nad swoim pierwszy pełnometrażowym obrazem, fani mogli obejrzeć 2 inne produkcje, przy których pracował. Mowa o Underworld z 1985 roku oraz powstałym rok później Rawhead Rex. Co ważne, żadna z tych produkcji nie spełniła oczekiwań pisarza pod względem jakości i ogólnej wizji artystycznej. Z racji tego stwierdził, iż weźmie sprawy w swoje ręce. Bazą dla debiutu reżyserskiego była jedna z nowel pisarza – The Hellbound Heart.
fot. kadr z filmu HellraiserLarry oraz jego żona Julia Cotton wprowadzają się do nowego domu. Jeszcze do niedawna mieszkał w nim brat Larry’ego, Frank Cotton, którego w przeszłości łączyła seksualna relacja z obecną partnerką brata. Nowi lokatorzy nie wiedzą jednak, iż niezaspokojony żoną Larrego ani żadną inną kobietą Frank zatracił się w obsesyjnych poszukiwaniach, które miały go zaprowadzić do zupełnie nowych doznań i nasycić jego pragnienia. Układając kostkę Lemarchanda, przepadł i trafił do wymiaru wiecznych tortur. W trakcie prac na nowym mieszkaniu, na skutek wypadku i odrobiny krwi brata, Frank wraca do żywych. Julia, niesiona wspomnieniami o dawnych wspólnie spędzonych chwilach, postanawia pomóc mu wrócić do pełni swych sił.
Od samego początku na pierwszy plan wysuwa się gęsty i przytłaczający klimat produkcji. Entuzjazm i zapał Larry’ego wprowadzającego się do nowego miejsca gwałtownie przysłania odpychająca atmosfera panująca w domu. Robactwo, zacieki, pozostałości po poprzednim lokatorze – generalnie lokum przypomina siedlisko bezdomnych. Od tego momentu reżyser nie zwalnia i stale podbija odrazę bijącą z ekranu, nie dając nam odetchnąć od swojej wizji świata przepełnionego złem i brzydotą. Jednocześnie całość akcji śledzimy głównie z perspektywy bezbronnej i przerażonej Kristy, córki Larry’ego Cottona. Jej niechęć i podejrzliwość względem swojej macochy niedługo wrzucają ją w sam środek piekła na ziemi.
Drugim kluczowym składnikiem jest brutalność, przez którą film pierwotnie miał otrzymać najwyższą ocenę MPAA, czyli X (bezwzględny zakaz dla nieletnich). Pomimo wycięcia kilku mocniejszych momentów widzowie dostali masę krwawych scen niepozostawiających żadnych niedomówień. Tutaj w szczególności należy przywołać scenę powrotu Franka z piekła – absolutny popis użycia efektów praktycznych, kwintesencja horrorów lat 80. Pomysłodawcą był Bob Keen, który wcześniej pracował nad efektami specjalnymi przy Gwiezdnych wojnach George’a Lucasa i Obcym Ridleya Scotta. Niezwykle plastyczna, śliska i odpychająca sekwencja wyłaniania się trupiego ciała z mazi to jeden z tych momentów, dzięki którym po dziś dzień film jest wspominany przez fanów horrorów.
W rankingu najbardziej pamiętnych scen zwycięzcą jest jednak wprowadzenie Pinheada. Jego przywołanie to jedno z najbardziej klimatycznych wprowadzeń czarnego charakteru w horrorze kiedykolwiek. Ogromna w tym zasługa Clive’a Barkera, jego wyczucia oraz wizji stworzonej przez siebie postaci. Zasugerował aktorowi odgrywającego rolę, Dougowi Bradleyowi, aby „grał mniej” i pozwolił wyjść na pierwszy plan makijażowi i fizycznej kreacji postaci. Mechaniczny, zimny ton Pinheada idealnie współgra z białą cerą naszpikowaną gwoździami. W ten sposób powstała jedna z najbardziej charakterystycznych postaci horroru lat 80. i 90.
fot. kadr z filmu HellraiserGatunek, małe doświadczenie reżysera oraz aktorów sugerowałoby postawienie pierwszego Hellraisera obok takich tytułów jak Halloween czy Piątek trzynastego. W mojej ocenie film ma do zaoferowania zdecydowanie więcej niż popularne w latach 80. i 90. slashery. Fabuła jest zdecydowanie dojrzalsza i bogatsza niż to, co prezentowała przeciętna produkcja z tamtego okresu. To film z duszą, którego motywem przewodnim jest rozdzieranie tejże na strzępy w kontekście ciągłego, autodestruktywnego dążenia ludzi do zaspokajania swych pragnień. Historia oraz postacie uwikłane w miłosny trójkąt są dobrze poprowadzone. Dodatkowo wprowadzeni zostają jedni z ciekawszych antagonistów świata horrorów – Cenobici.
Reżyser konsekwentnie realizuje swoją wizję, zatapiając widza w ponurej i przytłaczającej atmosferze. Po premierze pojawiły się krytyczne głosy, iż całość jest zbyt przytłaczająca lub po prostu bardziej kiczowata i groteskowa niż straszna. Ostatecznie jednak pierwsza część zapisała się w historii jako fantastycznie zrealizowany horror, do którego warto wrócić choćby dzisiaj. Aż trudno uwierzyć, iż powstał on pod okiem kogoś z praktycznie zerowym doświadczeniem reżyserskim.
SCHODZIMY DO PIEKŁA
Już rok później dostaliśmy sequela pod tytułem Hellraiser II: Hellbound. Kontynuacja została zamówiona przez włodarzy New World Pictures zaraz po premierze jedynki. Mimo pozytywnego odbioru i świetnych wyników w box office Clive Barker pozostał przy projekcie jedynie jako autor materiałów do scenariusza.
Druga część to bezpośrednia kontynuacja historii. Skupia się na Kirsty, córce Larrego, która, w zamian za wydanie swojego wujka – uciekiniera z piekła – jako jedyna z rodziny przetrwała spotkanie z Cenobitami. W wyniku traumy trafia do szpitala psychiatrycznego. Tam zwraca uwagę doktora Philipa Channarda. Wnioskując po wystroju jego domowego gabinetu i tym, co w nim przechowuje, można założyć, iż jest doskonale zaznajomiony z tematem kostki Lemarchanda i Cenobitów. Wspomnienia Kristy z niedawnych wydarzeń postanawia wykorzystać w celu zbliżenia się do swojego obiektu zainteresowań. Tak oto zabawa zaczyna się od nowa.
W dużej mierze Hellraiser II jest zbliżony do tego, co dostaliśmy przy okazji pierwszej części. Wciąż czuć tutaj rękę Clive’a Barkera z uwagi na podobny klimat i sposób poprowadzenia akcji. Tak jak w poprzednim filmie naszą podróż do piekła rozpoczyna powrót z niego.
Tym razem ucieczki dokonuje Julia Cotton, która trafiła do świata Cenobitów w pierwszej części. Nie myślcie jednak, iż dostajemy powtórkę z rozrywki. Chociaż moment powrotu Julii nie jest aż tak wymyślny pod względem efektów praktycznych jak powrót Franka, to twórcy zdecydowanie podnoszą poprzeczkę, dzięki czemu dostaliśmy jeszcze bardziej przerażającą i obrzydliwszą scenę. Wszystko dzieje się w gabinecie doktora Channarda, który doprowadza do całego zajścia. Poza pojedynczymi przejściami na inną perspektywę oraz na przerażoną twarz doktora całość jest nagrana ciągiem. Taki sposób realizacji przewodzi na myśl obcowanie z faktycznym nagraniem jakiejś niedającej się opisać okropności, a nie filmowej, wyreżyserowanej fikcji.
Twórcy nie tylko w tym momencie prześcigają część pierwszą. Teraz dane nam będzie ujrzeć piekło w pełni. Korzystając z projektów i pomysłów, które Clive Barker przygotował podczas realizacji pierwszego Hellraisera, zaprezentowany zostaje wymiar Cenobitów.
Ostatnie 40 minut filmu to oniryczna jazda bez trzymanki. Piekło jawi się nam jako miejsce przerażające oraz niedające się pojąć i zrozumieć przez ludzki umysł. Wizja Clive’a Barkera jest szalona i jednocześnie przytłaczająca swą ponurą, zimną atmosferą, przypominającą posępny i przeogromny loch. Doskonale współgra to z naturą i obliczem Cenobitów, dając nam spójną wizję świata.
Niestety, rozmach i gąszcz korytarzy wiąże się z ciągłym przemierzaniem przez bohaterów kolejnych zakamarków piekielnego wymiaru. Ciągła ekspozycja otaczającego ich świata i stałe przeprowadzanie nas po nim może się wydać po prostu nudne. Szczególnie w zestawieniu ze skondensowaną akcją pierwszej części odbywającej się w jednym domu. Dodatkowo te największe i najbardziej wymyślne lokacje to malowane tła, które na dzisiejszym odbiorcy nie zrobią aż takiego wrażenia. Mimo to, w mojej opinii, Hellraiser II wciąż broni się jako bardzo dobra kontynuacja wątków z poprzedniej części nadająca się idealnie na podwójny seans. Zamiast serwować nam to samo, twórcy rozwijają mitologię Cenobitów. Nie tylko zaglądamy w miejsce, z którego przybyli, ale dowiadujemy się również więcej o nich samych. Porozrzucane są tu tropy, które nadadzą kierunek kolejnym dwóm częścią serii.















