Helloween – Spodek, Katowice – 28.10.2025 – relacja

rockmetalnews.pl 7 godzin temu

Spektakl siedmiu aktorów

Zespół Helloween dał się poznać polskiej publiczności bardzo dawno, bo prawie 40 lat temu. W 1987 roku młody zespół z Hamburga wystąpił po raz pierwszy w katowickim Spodu na drugiej edycji festiwalu Metalmania. Od tamtej pory Helloween zagrało dziewięć koncertów w Polsce z czego większość z nich właśnie w stolicy Górnego Śląska. Trzy lata temu zagrali w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w sąsiedztwie Spodka, a teraz przyszedł czas na powrót do kultowej hali.

Od 2017 roku Helloween połączyło siły z dwójką dawnych członków: Michaelem Kiske oraz Kaiem Hansenem. Zaowocowało to wydaną w 2021 roku płytą „Helloween”, a cztery lata później grupa wydała kolejny album o tytule „Giants & Monsters”. Jesienna trasa koncertowa wiązała się również ze świętowaniem czterdziestolecia działalności zespołu, a tysiące fanów przybyłych w październikowy wieczór do Spodka liczyło na niezapomniane wrażenia.

Zespołem w roli supportu była formacja Beast In Black. Grupa również świętowała swój jubileusz, tym razem dziesięciolecia i zanim na scenie pojawiły się gwiazdy wieczoru, zespół z Finlandii (w której skład wchodzi również Grek i Węgier) rozgrzewała tysiące polskich fanów Helloween przez okrągłą godzinę. Sam nie znałem dobrze ich twórczości, a podczas występu na żywo miałem mieszane uczucia. Prezentowany przez Beast In Black power/heavy metal podkręcany przez cukierkowe i przaśne klawisze lecące z taśmy w takim wydaniu to już chyba nie do końca moja bajka. Gdybym miał naście lat, to pewnie bawiłbym się znakomicie, ale większość koncertu stałem i bacznie obserwowałem poczynania muzyków. Grupa zaprezentowała przekrojowy set złożony z dwunastu utworów, a mi przez pierwsze utwory nie dawała spokoju znajoma twarz jednego z gitarzystów. W końcu wokalista, Yannis Papadopoulos go przedstawił, a moje przeczucie okazało się trafne. Był to Daniel Freyberg, gitarzysta znany z Children of Bodom i Bodom After Midnight. Zajął on miejsce Kasperiego Heikkinena, a katowicki koncert był jego debiutem na trasie. Podkreślił również, iż Freyberg nauczył się całej setlisty w zaledwie cztery dni. Pełen szacun i przyznam, iż to właśnie gitary były w moim odczuciu największym atutem koncertu Beast In Black. Niemniej fanem raczej nie zostanę.

O godzinie 20:30 rozpoczęła się adekwatna uczta. Najpierw z głośników popłynął utwór „Let Me Entertain You” z repertuaru Robbiego Williamsa, a chwilę później przy pompatycznym intro na podeście stanęli: Markus Grosskopf, Sasha Gerstner, Kai Hansen i Michael Weikath. Całość za potężną perkusją napędzał Daniel Löble, a już po chwili na scenę wskoczyli dwaj wokaliści: Michael Kiske i Andi Deris rozpoczynając koncert jednym z kultowych utworów, „March of Time”. Od pierwszych minut od zespołu biła niesamowita energia i chęć dania z siebie przynajmniej stu procent. Kolejne dwa ciosy, czyli „The King for a 1000 Years” i „Future World” pokazały znakomitą współpracę trzech wokalistów: Hansen, Kiske i Deris stanęli na wysokości zadania. W trakcie koncertu żadnemu muzykowi nie brakowało poczucia humoru, a rozmowy między wokalistami i kontakt z publicznością tylko wszystko dopełniał. Świetnie również wypadły utwory w których wokaliści śpiewali solo (Kiske brawurowo wykonał między innymi „Twilight of The Gods”, Hansen „Ride The Sky” z debiutanckiej płyty zespołu, a Deris „Hell Was Made In Heaven). W połowie setlisty wybrzmiało również kilkuminutowe, epickie solo na perkusji w wykonaniu Daniego Löble, kultowy „I Want Out”, a następnie część akustyczna gdzie usłyszyliśmy: „Pink Bubbles Go Ape”, „In The Middle Of A Hartbeat” i „A Tale That Wasn’t Right” podczas której panowie Kiske i Deris wzajemnie przekazywali sobie gitarę akustyczną. W tym miejscu po cichu liczyłem na utwór „Forever And One”, ale niestety nie tym razem. I bez tego byłem zadowolony.

Końcówka koncertu to po raz kolejny hit za hitem: „Heavy Metal (Is The Law), „Halloween” po którym panowie zeszli ze sceny na kilka chwil, aby powrócić i zagrać na bis „Eagle Fly Free”, „Power”, „Dr. Stein” i zakończyć końcowym fragmentem „Keeper Of The Seven Keys”. Po wybrzmieniu ostatnich dźwięków siedmiu wspaniałych muzyków grupy Helloween pożegnało się z fanami i zeszło ze sceny.

Ponad dwie godziny heavy metalu na najwyższym poziomie sprawiło, iż wyszedłem ze Spodka przepełniony ogromną dawką energii i uśmiechu. Helloween to jeden z moich ulubionych zespołów i nie wyobrażam sobie nie wybrać się na nich po raz kolejny przy najbliższej okazji. Mam nadzieję, iż przy okazji pięćdziesięciolecia zespołu również dadzą z siebie wszystko.

M.D.

Idź do oryginalnego materiału