Heavy metalowa lawina energii, czyli Nocny Kochanek w Semaforze

strefamusicart.pl 2 godzin temu
Zdjęcie: 20251219_212603 (1)


Tegoroczny sezon koncertowy zamknęłam 19 grudnia w skarżyskim Semaforze. I trudno byłoby wybrać lepszy finał. Wieczór rozpoczął Iron Head – solidny, konkretny, klasycznie metalowy cios. Mocne zwarte granie, świetny wokal, dobra dynamika i publiczność od razu weszła w rytm. Support, który rozgrzał i odpowiednio ustawił napięcie pod to, co miało nadejść.

A potem na scenę wjechał Nocny Kochanek i… już nie było odwrotu. Od „Co tu się odj€84£0!”, które otworzyło set jak kopniak w drzwi, ruszył niemal nieprzerwany galop. „Karate” wyśpiewane z publicznością szalejącą pod sceną ustawiło relację zespołu z salą na resztę wieczoru: wspólnota, żart, „hewi metal” na własnych zasadach. Przy „Będę ojcem” było już jasne, iż tempo nie spadnie ani na chwilę, a krótka pogadanka przed kolejnym numerem o tym, jak miło gra się „u siebie” tylko podkreśliła lokalny, domowy charakter koncertu.

Diabeł z piekła”, „Zdrajca metalu”, „Szybszy od wytrysku” – jedna piosenka goniła drugą, bez zbędnych przystanków. Czysta jazda przed siebie. Zaraz po „Romantycznym Księciu Metalu” Krzysiek rzucił w publiczność przekornie: Wszystko w porządku?. Odpowiedź sali mogła być tylko jedna: głośne, przeciągłe Taaaaaak!!!. Przy „Czarnej czerni” zupełnie nietypowo w połowie koncertu zespół poprosił o wspólne zdjęcia. Do kompletu ktoś z publiczności wszedł na scenę… i zaprezentował pośladki – klasyczny NK-owy absurd, przyjęty śmiechem i aplauzem.

Dziewczyna z kebabem” śpiewana była absolutnie przez wszystkich, Krzysiek przybijał piątki z pierwszym rzędem. „To właśnie Hewi Metal” tylko przypieczętowało to, co padło chwilę później ze sceny: autoironiczne podsumowanie zespołu przez Krzyśka jako heavy metalowej dyskoteki. Ciężko o trafniejsze określenie. „Wielki wojownik” i „Pigułka samogwałtu” przetoczyły się jak walec, a „Cycki Kebab Amarena” na deser domknęły ten euforyczny chaos.

Bis zaczął się boleśnie – budzik w „Poniedziałku” zabrzmiał aż za prawdziwie. Potem moment, na który wszyscy czekali – „Koń na białym rycerzu”, śpiewany przez całą salę tak głośno, iż zespół mógłby spokojnie zejść na chwilę ze sceny. I jeszcze „Minerał Fiutta”, który postawił ostatnią kropkę nad i.

Nocny Kochanek, z tym specyficznym połączeniem ciężaru i totalnego dystansu do siebie, tradycyjnie pokazał, iż heavy metal może być jednocześnie ostry, zabawny i wspólnotowy. Półtorej godziny na pełnym galopie. Bez oszczędzania się, bez półśrodków, z energią i potem, z hukiem i drżeniem ścian – wszystko na swoim miejscu. Idealny koncert na zakończenie tego bogatego muzycznego roku. Kurtyna…

Teraz czas zwolnić. Na chwilę…

Dobrego oddechu i do zobaczenia pod sceną w Nowym Roku!

Foto: Anka i Relacja

Idź do oryginalnego materiału