Hanka Bielicka tak naprawdę nazywała się Anna Weronika Bielicka. Przyszła na świat 9 listopada 1915 roku, więc okres, gdy wchodziła w dorosłe życie, zbiegł się w czasie z tragicznymi latami I wojny światowej.
Rozwiąż quiz o filmach i serialach z PRL. Jesteś mistrzem, jeżeli zgarniesz 100 proc. punktów! Dalszą część artykułu znajdziesz pod quizem…
Hanka Bielicka żyła pełnią. Miała też melancholijną stronę
Już będąc dzieckiem, Hanka Bielicka przejawiała talenty artystyczne. Swoje pasje rozwijała, pobierając lekcje gry na fortepianie oraz śpiewu.
Jak przystało na pannę z dobrego domu, a z takiego pochodziła Anna Weronika, uczyła się też języków angielskiego i francuskiego. Co ciekawe, ukończyła nie tylko stołeczny Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej, ale także romanistykę na Uniwersytecie Warszawskim.
Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy Hanki Bielickiej, gdyby nie wybuch II wojny światowej. Pracowita i zdolna studentka romanistyki planowała bowiem wyjazd do Francji, gdzie oferowano jej stypendium naukowe.
Jeszcze w roku wybuchu konfliktu nawiązała współpracę z Teatrem na Pohulance w Wilnie, gdzie też ostatecznie debiutowała jako aktorka.
Zobacz także: Ta piosenka miała być pastiszem. Prawie nikt nie zrozumiał żartu
Hanka Bielicka należała do najbardziej urodziwych aktorek PRL. Na dodatek wyróżniała się wśród koleżanek po fachu gruntownym wykształceniem oraz manierami prawdziwej przedwojennej damy. Nic dziwnego, iż już w 1940 roku stanęła na ślubnym kobiercu.
Niestety, Jerzy Duszyński, jej kolega po fachu, nie dochowywał żonie wierności. Bielicka długo „przymykała oko” na romanse męża, jednak w latach 50. powiedziała „dość” oraz wdała się w romans z Jerzym Baranowskim.
Chociaż straciła głowę dla kochanka, ten zostawił „ślubną” nie dla Bielickiej, ale… innej metresy!
Poczucie humoru i melancholia
Jak przytacza portal Pomponik, Hanka Bielicka powszechnie uchodziła za osobę o ogromnym poczuciu humoru. Wynikało to jednak przede wszystkim z upodobania aktorki do ról komediowych.
W rzeczywistości artystka miała w sobie wiele melancholii. Była typową introwertyczką, która „ładowała baterie” nie wśród ludzi, ale – w samotności.
Im dalej się posuwam w bawieniu ludzi, tym bardziej jestem zamknięta i osamotniona z wyboru. Szczęśliwa, gdy się wszystkie drzwi zamykają i tylko ptaki ćwierkają za oknem. Prywatnie nigdy nie opowiadałam dowcipów. Nie chodzę na przyjęcia. Nie cierpię komplementów.