Siostry z Los Angeles wydały swój czwarty studyjny album i ponownie zrobiły to świetnie. I quit zespołu HAIM niezmiennie sięga po dźwięki klasycznego rocka, tym razem dodając do nich lekkość lat 2000. Nowa płyta trio jest jak łyk delikatnie kwaśnej i dobrze schłodzonej lemoniady w upalny dzień – przynosi orzeźwienie i mimowolny uśmiech na twarzy.
Odkąd pamiętam lato miało dla mnie nostalgiczny wydźwięk, a upalne miesiące wypełniali artyści tacy jak Fleetwood Mac, Bruce Springsteen czy… HAIM. Choć zespół narodził się niespełna 20 lat temu, ich muzyka z taką gracją nawiązuje do gitarowych sekwencji lat 80., iż nie ma w tym ani grama sztuczności. HAIM to po prostu Fleetwood Mac, gdyby ci powstali w XXI wieku.

I Quit jest głównie o zmianach. Dziewczyny odchodzą od rzeczy, które nie do końca im służyły i udowadniają, iż rezygnacja nie zawsze musi kojarzyć się negatywnie. Piosenki na tym albumie pozbawione są ciężaru martwienia się o aprobatę innych, co przekłada się prosty i radosny wydźwięk całości. HAIM starały się to ukazać już od promocji pierwszego singla – Relationships. Dopracowanie piosenki zajęło 8 lat; na szczęście ujrzała ona w końcu światło dzienne. Wraz z nią udostępniona została okładka singla, nawiązująca do ikonicznego zdjęcia Nicole Kidman świeżo po rozwodzie z Tomem Cruisem.
Wydanie kolejnych singli wiązało się z innymi smaczkami – Everybody’s Trying to Figure Me Out sygnuje zdjęcie wzorowane na fotografię Kate Moss. Okładka Down To Be Wrong odzwierciedla z kolei Jareda Leto i Scarlett Johansson. Nie ukrywam, iż estetyka, którą siostry Haim zbudowały wokół tych singli momentalnie mnie kupiła. Na pewno pomogło również to, iż nie brakuje im surowego wokalu Danielle, która świetnie łączy go ze swoją grą na perkusji.
Na dobrych singlach się nie skończyło, a HAIM przez niemal godzinę prezentują utwory na tyle ciekawe, iż nie sposób porzucić ten album bez przesłuchania całości. Gone zaczyna się od słów „Can I have your attention, please?” i niewątpliwie tę uwagę pozyskuje. Jedną z najbardziej zapadających pozycji jest Take me back, którego melodia jest wesoła do granic możliwości. Nastrój podbijają subtelne dzwoneczki, a dźwięki harmonijki stanowią apogeum dobrego humoru. Na szczególną uwagę zasługuje także The farm. W nazwie zawiera się tak naprawdę cała dusza tego utworu. Leniwe, przeciągnięte słowa piosenki idealnie współgrają z delikatną gitarą, rysując w głowie słuchacza obraz słońca powoli chowającego się za źdźbłami zbóż.
Lucky stars lekko odchodzi od kowbojskiego klimatu. Podobnie przedstawia się Million years, któremu brakuje dźwięków gitary. Trochę różnorodności w albumie nie szkodzi, jednak w tym przypadku sprawia ona, iż to tego utworu raczej nie będę powracać. Lepiej wypada Try to feel my pain, które również należy do spokojniejszych kawałków, jednak bogatsza ścieżka instrumentalna dodaje mu charakteru.
Największe zaskoczenie ma miejsce pod koniec albumu. Na dwa kolejne utwory Danielle ustępuje pozostałym siostrom, które doczekały się swoich pierwszych w całości samodzielnie zaśpiewanych piosenek. Spinning idealnie pasuje do zawadiackiego stylu bycia najmłodszej Alany, dodając do płyty nowej świeżości. Cry należy z kolei do Este i kontrastuje z poprzednią piosenką. Uwzględnienie wokali reszty zespołu wypadło naprawdę dobrze i liczę na podobne zabiegi na kolejnych wydawnictwach.
Gdybym miała wskazać co łączy Blood on the street, Now it’s time, All over me oraz Love you right, to ponownie musiałabym zwrócić uwagę na solidne partie gitarowe. HAIM pokazują, iż piosenkom wcale nie potrzeba wybitnie skomplikowanych riffów, aby uczynić je dobrymi. W przypadku niektórych kawałków z I quit to właśnie tło zbudowane na dźwiękach gitary klasycznej niesie resztę kompozycji na swoich barkach. Moimi ulubionymi pozostaną mimo wszystko elektryczne solówki Danielle.
HAIM to zespół, który jako jeden z nielicznych potrafi bazować na klasycznym dźwięku sprzed kilku dekad, dopasowując go do aktualnej rzeczywistości. W swojej muzyce siostry wypadają wyjątkowo naturalnie, przez co słucha się ich z przyjemnością. Choć I quit nie powstało we współpracy z zaufanym producentem, Arielem Rechtshaidem, to płyta niepodważalnie zachowuje charakterystyczny dla zespołu styl. Skłamałabym, gdybym powiedziała, iż HAIM mają genialny warsztat i wyjątkowe wokale. Zjadłyby mnie chyba osoby, które widziały zespół na żywo – prowadząca piosenkarka nie wypada w nich najlepiej. Wystarczy jednak dać jej do ręki gitarę, aby momentalnie zyskała na pewności siebie. Dla mnie w tym leży piękno ich muzyki; nie w perfekcjonizmie, ale w mocy, która wydobywa się z różnorakich instrumentów. Właśnie to płynie z albumu I quit – surowa autentyczność i muzyczna nostalgia.
Fot. główne: materiały prasowe