"Gwiezdne wojny" nie są bezmyślną rozrywką dla całej rodziny, która polega wyłącznie na dźwiękach "pew pew" wydawanych przez blastery lub kończynach odcinanych przez miecze świetlne. Gdy spojrzymy na nie z zupełnie innej strony, nagle dostrzeżemy, iż strój Dartha Vadera zaprojektowany przez Johna Mollo czerpał garściami z nazistowskich mundurów autorstwa Hugo Bossa, a konflikt Galaktyczne Imperium kontra Sojusz Rebeliantów to kalka bolesnego dla Amerykanów wycinka historii.
Pod pozorem czystej i intrygującej rozrywki można przemycać nie tylko uniwersalne przesłania pokroju "przyjaźń jest najważniejsza", ale i mniej oczywistą (na pierwszy rzut oka) przestrogę i komentarz społeczno-polityczny samych autorów. Nikt nie czyta raczej "Igrzysk śmierci", myśląc sobie: "Jaki Kapitol rządzony przez prezydenta Snowa jest wspaniały". To samo – mniej więcej – tyczy się Galaktycznego Imperium.
Oryginalna trylogia "Gwiezdnych wojen" i polityka
Owszem Galaktyczne Imperium, które trzyma w ryzach Imperator Sheev Palpatine, z perspektywy scenariusza jest świetnie skonstruowanym złoczyńcą, ale czy jako widzowie powinniśmy mu kibicować? George Lucas stawia odpowiedź jasno – to rebelianci są naszym wzorem do naśladowania, nie na odwrót.
Polityka od zawsze była nieodłączną częścią DNA "Gwiezdnych wojen", czy tego chcemy, czy też nie. Twórcy, którzy dorastali w świecie naznaczonym największymi konfliktami XX wieku, mieli zacięcie do przemycania lekcji z tamtych czasów w swojej prozie czy filmografii. Widzieliśmy to choćby w fantastycznym świecie wykreowanym przez J.R.R. Tolkiena, autora "Władcy Pierścieni".
Lucas urodził się w 1944 roku, czyli dokładnie rok przed zakończeniem II wojny światowej w Europie. Gdy miał niespełna 21 lat, jego ojczyzna – Stany Zjednoczone – bezpośrednio zaangażowała się w trwającą od dekady wojnę wietnamską. Atak na niszczyciele marynarki wojennej USA posłużyły władzom jako usprawiedliwienie dla swojej obecności w Wietnamie. Na szeroką skalę rozpoczął się więc pobór młodych do wojska, któremu otwarcie sprzeciwiał się ruch hippisowski.
– Nad nami wszystkimi wisiał pobór, a my byliśmy po prostu brodatymi, dziwacznymi hippisami – powiedział reżyser, cytowany przez Benjamina Hufbauera na łamach magazynu "Los Angeles Review of Books". Lucas został wezwany do czynnej służby wojskowej w czasie wojny w Wietnamie, ale udział w walkach ominął go tylko dlatego, iż lekarze stwierdzili u niego cukrzycę – chorobę, na którą zmarł jego dziadek.
– Wszyscy wiemy, jaki straszny bałagan zrobiliśmy wtedy na świecie. Wszyscy wiemy, jak bardzo się myliliśmy w kwestii Wietnamu – stwierdził w wywiadzie z czasopismem "Rolling Stone" w 1977 roku.
Wojna w Wietnamie była inspiracją dla "Gwiezdnych wojen"
"'Star Warsy' – choć ubrane w szaty epickiej historii z serii 'od zera do bohatera' – od początku przemycały w swoich przepastnych kieszeniach antykolonialny przekaz" – pisaliśmy wcześniej w naTemat.
W miniserialu dokumentalnym "James Cameron: Historia science fiction" reżyser "Titanica" porozmawiał w cztery oczy z Georgem Lucasem na temat drugiego dna "Gwiezdnych wojen". Twórca franczyzy osadzonej "dawno, dawno temu w odległej galaktyce" interesował się przede wszystkim losami maluczkich, którzy stawiają opór przepotężnemu imperium i z nim wygrywają. Szczerze zależało mu, by widzowie zwracali uwagę na zależności między fikcyjnymi tyranami a przykładami wyjętymi z prawdziwego życia.
Rebelia miała reprezentować partyzantów Wietkongu, a Galaktyczne Imperium – sami wiecie kogo. Już pierwsza scena "Nowej Nadziei" mówi nam wiele o czerpanych przez Lucasa inspiracjach – niewielkich rozmiarów korweta Tantive IV, którą podróżuje księżniczka Leia Organa, jest ścigana przez zajmujący niemalże cały ekran imperialny Gwiezdny Niszczyciel Dartha Vadera.
W książce pod tytułem "The Making of Star Wars: Return of the Jedi" J.W. Rinzler wspomniał o tym, jak podczas konferencji prasowej w 1981 roku Lucas został spytany, czy Palpatine był Jedi. – Nie, był politykiem. Nazywał się Richard M. Nixon. Podważył Senat i ostatecznie przejął władzę. Stał się imperialnym facetem i był naprawdę zły. Ale udawał miłego gościa – miał rzucić ojciec sagi Skywalkerów. Nadmieńmy, iż wspomniany prezydent Stanów Zjednoczonych ubiegał się w czasie wojny wietnamskiej o drugą kadencję.
"Andor" wrócił do korzeni "Star Warsów"
Serial "Andor" Tony'ego Gilroya powrócił do politycznych korzeni "Gwiezdnych wojen", a antyfaszystkowskie przesłanie podkręcił do granic możliwości. Tym sposobem historia Cassiana (w tej roli Diego Luna z "I twoją matkę też), najlepszego agenta wczesnej Rebelii, przypomniała nam o znaczeniu "Star Warsów" w szerszym kontekście społecznym.
"W obliczu obecnego renesansu faszyzmu i alt-rightowych ideologii "Andor" prezentuje się jako komentarz adekwatny do naszych czasów, który rzuca w dialogach pojęciami typu "wiza", by nie dać nikomu zapomnieć o tym, iż odległa galaktyka jest nam w rzeczywistości bardzo bliska. Gilroy traktuje historię (II wojnę światową i zimną wojnę ) jako lekcję" – czytamy w naszym tekście "5 powodów, dla których powinniście obejrzeć "Andora". Nie musicie choćby lubić "Star Warsów". Gilroy wziął zatem przykład z samego Lucasa.