"Gwiezdne wojny" są polityczne. Oto jak pewna wojna ukształtowała filmy George'a Lucasa

natemat.pl 17 godzin temu
Oryginalna trylogia "Gwiezdnych wojen" nie jest po prostu historią od zera do bohatera. Niestety w dobie kapitalizmu takie uproszczenie wzięło górę. Za twórczością George'a Lucasa stało coś więcej, o czym zapomnieli nowi twórcy kosmicznej franczyzy, którzy zaczęli odcinać kupony od sagi Skywalkerów i ją powierzchownie kopiować. Uniwersum "dawno, dawno temu w odległej galaktyce" nie istniałoby bez wojny, która do dziś nawiedza amerykańskie społeczeństwo.


"Gwiezdne wojny" nie są bezmyślną rozrywką dla całej rodziny, która polega wyłącznie na dźwiękach "pew pew" wydawanych przez blastery lub kończynach odcinanych przez miecze świetlne. Gdy spojrzymy na nie z zupełnie innej strony, nagle dostrzeżemy, iż strój Dartha Vadera zaprojektowany przez Johna Mollo czerpał garściami z nazistowskich mundurów autorstwa Hugo Bossa, a konflikt Galaktyczne Imperium kontra Sojusz Rebeliantów to kalka bolesnego dla Amerykanów wycinka historii.

Pod pozorem czystej i intrygującej rozrywki można przemycać nie tylko uniwersalne przesłania pokroju "przyjaźń jest najważniejsza", ale i mniej oczywistą (na pierwszy rzut oka) przestrogę i komentarz społeczno-polityczny samych autorów. Nikt nie czyta raczej "Igrzysk śmierci", myśląc sobie: "Jaki Kapitol rządzony przez prezydenta Snowa jest wspaniały". To samo – mniej więcej – tyczy się Galaktycznego Imperium.

Oryginalna trylogia "Gwiezdnych wojen" i polityka


Owszem Galaktyczne Imperium, które trzyma w ryzach Imperator Sheev Palpatine, z perspektywy scenariusza jest świetnie skonstruowanym złoczyńcą, ale czy jako widzowie powinniśmy mu kibicować? George Lucas stawia odpowiedź jasno – to rebelianci są naszym wzorem do naśladowania, nie na odwrót.

Polityka od zawsze była nieodłączną częścią DNA "Gwiezdnych wojen", czy tego chcemy, czy też nie. Twórcy, którzy dorastali w świecie naznaczonym największymi konfliktami XX wieku, mieli zacięcie do przemycania lekcji z tamtych czasów w swojej prozie czy filmografii. Widzieliśmy to choćby w fantastycznym świecie wykreowanym przez J.R.R. Tolkiena, autora "Władcy Pierścieni".

Lucas urodził się w 1944 roku, czyli dokładnie rok przed zakończeniem II wojny światowej w Europie. Gdy miał niespełna 21 lat, jego ojczyzna – Stany Zjednoczone – bezpośrednio zaangażowała się w trwającą od dekady wojnę wietnamską. Atak na niszczyciele marynarki wojennej USA posłużyły władzom jako usprawiedliwienie dla swojej obecności w Wietnamie. Na szeroką skalę rozpoczął się więc pobór młodych do wojska, któremu otwarcie sprzeciwiał się ruch hippisowski.

– Nad nami wszystkimi wisiał pobór, a my byliśmy po prostu brodatymi, dziwacznymi hippisami – powiedział reżyser, cytowany przez Benjamina Hufbauera na łamach magazynu "Los Angeles Review of Books". Lucas został wezwany do czynnej służby wojskowej w czasie wojny w Wietnamie, ale udział w walkach ominął go tylko dlatego, iż lekarze stwierdzili u niego cukrzycę – chorobę, na którą zmarł jego dziadek.

– Wszyscy wiemy, jaki straszny bałagan zrobiliśmy wtedy na świecie. Wszyscy wiemy, jak bardzo się myliliśmy w kwestii Wietnamu – stwierdził w wywiadzie z czasopismem "Rolling Stone" w 1977 roku.

Wojna w Wietnamie była inspiracją dla "Gwiezdnych wojen"


"'Star Warsy' – choć ubrane w szaty epickiej historii z serii 'od zera do bohatera' – od początku przemycały w swoich przepastnych kieszeniach antykolonialny przekaz" – pisaliśmy wcześniej w naTemat.

W miniserialu dokumentalnym "James Cameron: Historia science fiction" reżyser "Titanica" porozmawiał w cztery oczy z Georgem Lucasem na temat drugiego dna "Gwiezdnych wojen". Twórca franczyzy osadzonej "dawno, dawno temu w odległej galaktyce" interesował się przede wszystkim losami maluczkich, którzy stawiają opór przepotężnemu imperium i z nim wygrywają. Szczerze zależało mu, by widzowie zwracali uwagę na zależności między fikcyjnymi tyranami a przykładami wyjętymi z prawdziwego życia.



Rebelia miała reprezentować partyzantów Wietkongu, a Galaktyczne Imperium – sami wiecie kogo. Już pierwsza scena "Nowej Nadziei" mówi nam wiele o czerpanych przez Lucasa inspiracjach – niewielkich rozmiarów korweta Tantive IV, którą podróżuje księżniczka Leia Organa, jest ścigana przez zajmujący niemalże cały ekran imperialny Gwiezdny Niszczyciel Dartha Vadera.

W książce pod tytułem "The Making of Star Wars: Return of the Jedi" J.W. Rinzler wspomniał o tym, jak podczas konferencji prasowej w 1981 roku Lucas został spytany, czy Palpatine był Jedi. – Nie, był politykiem. Nazywał się Richard M. Nixon. Podważył Senat i ostatecznie przejął władzę. Stał się imperialnym facetem i był naprawdę zły. Ale udawał miłego gościa – miał rzucić ojciec sagi Skywalkerów. Nadmieńmy, iż wspomniany prezydent Stanów Zjednoczonych ubiegał się w czasie wojny wietnamskiej o drugą kadencję.

"Andor" wrócił do korzeni "Star Warsów"


Serial "Andor" Tony'ego Gilroya powrócił do politycznych korzeni "Gwiezdnych wojen", a antyfaszystkowskie przesłanie podkręcił do granic możliwości. Tym sposobem historia Cassiana (w tej roli Diego Luna z "I twoją matkę też), najlepszego agenta wczesnej Rebelii, przypomniała nam o znaczeniu "Star Warsów" w szerszym kontekście społecznym.

"W obliczu obecnego renesansu faszyzmu i alt-rightowych ideologii "Andor" prezentuje się jako komentarz adekwatny do naszych czasów, który rzuca w dialogach pojęciami typu "wiza", by nie dać nikomu zapomnieć o tym, iż odległa galaktyka jest nam w rzeczywistości bardzo bliska. Gilroy traktuje historię (II wojnę światową i zimną wojnę ) jako lekcję" – czytamy w naszym tekście "5 powodów, dla których powinniście obejrzeć "Andora". Nie musicie choćby lubić "Star Warsów". Gilroy wziął zatem przykład z samego Lucasa.

Idź do oryginalnego materiału