Gwiezdne Wojny: Opowieści z Imperium – recenzja serialu. Long live the Empire

popkulturowcy.pl 7 miesięcy temu

Po dobrze przyjętym pierwszym sezonie skupiającym się na jasnej stronie mocy, pora na drugi. Tym razem historia będzie mroczniejsza, bo opowie o drugiej stronie medalu. A ta nie bierze jeńców.

Gwiezdne wojny: Opowieści z Imperium powstały dzięki Dave’owi Filoniemu, który od 2021 roku jest dyrektorem kreatywnym Lucasfilm. Twórca Wojen klonów i Rebeliantów ponownie pochyla się nad okresem w Gwiezdnych wojnach, z którego już jest znany. Na ten rok również zaplanowany jest serial Skeleton Crew, którego będzie producentem. Jedno jest pewne – Filoni nie może narzekać na brak pracy. Jak zatem wypada jego najnowsze dzieło?

Opowieści z Imperium zabiorą nas ponownie w czas wojen klonów i jak sam tytuł wskazuje – okres panowania Imperium. Przybliżą nam losy dwóch bohaterek w tym nieprzychylnym dla posiadaczy mocy momencie. Mowa o Morgan Elsbeth (Diana Lee Inosanto) i Barriss Offee (Meredith Salenger). Morgan to wiedźma z Dathomiry, która współpracowała z Wielkim Admirałem Thrawnem. Po jego zaginięciu przejęła obce miasto na planecie Corvus, gdzie siała terror. Barrissa Offee pod koniec wojen klonów zdradziła zakon Jedi, za co została wtrącona do więzienia. Jej dalsze losy dotąd nie były znane. Zmienia się to jednak dzięki trzem odcinkom, które są jej poświęcone.

Zobacz także: Niepokalana – recenzja filmu. Gdzieś to już widziałem

Cały sezon ma 6 odcinków, które podzielone są po równo między 2 główne bohaterki. Czas trwania każdego oscyluje w granicach 12–15 minut, przez co całość zamyka się w niecałe 1,5 godziny. Sezon, podobnie jak w przypadku Opowieści Jedi, mija przyjemnie i szybko. Jednak wciąż czuć ten niedosyt, iż chciałoby się więcej. Panie Filoni – za krótko! Technicznie Opowieści z Imperium stoją na naprawdę wysokim poziomie. Cieszę się, iż z roku na rok wygląda to coraz lepiej, i robi coraz większe wrażenie. W tym przypadku szczególnie spodobały mi się wizualne aspekty animacji ognia, ziemi i chmur. Wygląda to niemal jak wklejone z filmu aktorskiego. W cudowny sposób łączy się z tak już znanym stylem animacji trzymającej się Filoniego od Wojen klonów.

materiały promocyjne, Disney+

Fabularnie – ku mojemu zaskoczeniu – animacja prezentuje wysoki poziom. W przypadku Opowieści Jedi były epizody, które pod tym względem odstawały. Tym razem jest inaczej. Od pierwszego odcinka całość trzyma nas w niesamowitym napięciu. Pierwszy epizod skupiający się na Morgan przenosi nas w czasy wojen klonów i znanego ataku separatystów na Dathomirę. Moment, w którym pojawia się generał Grievous – ciary! Obawiałem się, iż historia Morgan nie będzie na tyle angażująca, co Barissy, jednak nie odstawała tak bardzo. Muszę przyznać, iż Morgan Elsbeth (czy to w The Mandalorian, czy w Ahsoka) nie wywarła na mnie pozytywnego wrażenia. Ot, taka postać do zapchania, która służy jedynie do pchnięcia fabuły dalej. To właśnie się zmieniło. Odcinki, choć krótkie, w zgrabny sposób uzupełniają lore tej postaci i to na tyle, iż stała się pełniejszą bohaterką i – choć sam w to nie wierzę – czekam na więcej.

Zobacz także: SLAVNI 2024 – relacja z chorzowskiego festiwalu

Odcinki skupiające się na Barissie Offee odpowiadają na pytanie, co się z nią dalej stało. Od jej pamiętnej konfrontacji z Anakinem w finale 5. sezonu Wojen klonów minęło już parę lat. Od tamtej pory losy Barissy czekały na dopowiedzenie. Już w pierwszym epizodzie dostajemy odpowiedź na pytanie, co się wydarzyło potem. Zaraz po rozkazie 66 zostaje uwolniona z więzienia przez byłą Jedi – Lyn (Rya Kihlstedt) i staje przed obliczem Wielkiego Inkwizytora (Jason Isaacs). Podczas swojej dalszej drogi będzie musiała dokonać wielu trudnych decyzji. W trakcie odcinków z jej udziałem (nie będę kłamał) odczułem sporą dawkę nostalgii. Czułem się zupełnie, jakbym oglądał kolejne epizody Wojen klonów i to do tego stopnia, iż w najbliższym czasie będę musiał już po raz kolejny sięgnąć po tę dobrą animację. Filoni zrobił to, w czym jest najlepszy, i to po raz kolejny.

materiały promocyjne, Disney+

Warto wspomnieć również o oprawie dźwiękowej produkcji. Ta idealnie dopełnia wszelkie emocje, które niejednokrotnie odczuwa się podczas seansu (jak wcześniej wspomniane ciarki przy okazji pojawienia się Grievousa). Podobnie muzyka wzbogaciła pojawienie się Wielkiego Admirała Thrawna w jednym z epizodów Elsbeth. Moim zarzutem jest to, iż zwiastun zdradza za dużo. Zdecydowanie lepiej bawiłbym się, gdybym go wcześniej nie widział. Pojawienie się Griveusa czy Thrawna z jednej strony było do przewidzenia, natomiast większa frajda byłaby, gdyby zachowano to w sekrecie. Oczywiście mamy gościnne występy, które nie zostały zawarte w materiałach promocyjnych, jednak produkcja skorzystałaby, gdyby była bardziej tajemnicza.

Zobacz także: Manhunt — recenzja serialu. Ameryka w odcieniach szarości

Przy Opowieściach z Imperium – o dziwo! – bawiłem się świetnie. Mieszanka nostalgii z cudownymi aspektami audiowizualnymi cieszyła oczy i uszy. Mam nadzieję, iż na tym Filoni nie poprzestanie i dostaniemy kolejne sezony skupiające się na innych postaciach. Zawsze to dobra okazja do rozbudowy lore Gwiezdnych wojen. Chętnie zobaczyłbym odcinki poświęcone Bobie Fettowi za czasów początku Imperium czy Tarkinowi, jak wspinał się po szczeblach władzy. Jak najbardziej polecam każdemu przekonać się o poziomie produkcji!

Cały sezon Opowieści z Imperium wyląduje już 4 maja na Disney+

Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne serialu. Disney+

Idź do oryginalnego materiału